Выбрать главу

Czas szybko upływał na ciekawej dla wszystkich rozmowie. Ani spostrzegli, jak zbliżyli się do skalistego pogórza, rozciętego na wprost nich szerokim wąwozem. Tony tam właśnie skierował swego wierzchowca. Łowcy udali się za nim. Musieli przyznać, że krajowiec wywiązał się doskonale z powierzonego mu zadania. Szeroka u wylotu na step gardziel wąwozu zwężała się w głębi, a w końcu wychodziła na dość obszerną kotlinę otoczoną ze wszystkich stron stromymi skalnymi ścianami. Wystarczyło tam zagnać zwierzęta, aby znalazły się w naturalnej pułapce.

— To jest naprawdę świetne miejsce na pułapkę — z uznaniem odezwał się Wilmowski. — Zbudowanie ogrodzenia zamykającego dokładnie wylot wąwozu nie sprawi nam zbyt wiele kłopotu.

— Tony jest mistrzem, jeżeli chodzi o wybór miejsca na łowy — dodał Bentley. — Parę mocnych słupów i kilkanaście metrów drucianej siatki wystarczy do uwięzienia kangurów w kotlinie.

Zsiedli z koni zmęczonych kilkugodzinną jazdą. Smuga i Tony zajęli się natychmiast przyrządzeniem posiłku. Wkrótce zapachniała gotowana kawa. Wszyscy zjedli z apetytem drugie śniadanie, po czym mężczyźni zapalili fajki. Tony, zanim zapalił swoją, wygasił starannie ognisko, aby nie spowodować w suchym stepie pożaru.

— Kiedy rozpoczniemy łowy? — niecierpliwie zapytał Tomek, ogarnięty żądzą czynu od chwili spotkania stada śmigłych kangurów.

— Nie prędzej niż za dwa lub trzy dni — odparł Wilmowski.

— Nie rozumiem, dlaczego zwlekamy z rozpoczęciem polowania, skoro mamy już wspaniałe miejsce, do którego możemy wegnać kangury — zżymał się chłopiec.

— Łowca musi być cierpliwy i przewidujący — tłumaczył mu ojciec. — Bądź pewny, że nie tracimy czasu na próżno. Podczas gdy my będziemy organizowali nagonkę, nasi towarzysze pozostawieni w farmie sporządzą skrzynie do przewozu zwierząt i zmontują wozy przywiezione w częściach na statku. Musimy przygotować się odpowiednio. Transport zwierząt na “Aligatora” sprawi nam najwięcej trudności.

— Zapomniałem o tym wszystkim — rzekł udobruchany Tomek, siadając na trawie przy ojcu.

Z kolei Wilmowski zwrócił się do tropiciela:

— Tony, teraz musimy udać się do obozowiska krajowców, którzy wyrazili zgodę na wzięcie udziału w polowaniu.

— Za trzy godziny możemy znaleźć się w obozie plemienia “człowieka-kangura” — odpowiedział Tony.

— Och Tony, Tony! — zawołał Tomek ze zgorszeniem. — Tyle to już nawet ja wiem, że w Australii nie ma żadnych ludzi-kangurów!

— A co się z nimi stało? — zdziwił się Tony. — Przecież byli na farmie pana Clarka i mówili z nami?

Rozmowa Tomka z krajowcem rozweseliła Bentleya. Roześmiał się ubawiony, po czym wyjaśnił:

— Plemiona australijskie dzielą cię na klany, a każdy z nich przybiera nazwę od rodzaju swego zajęcia. Na przykład krajowcy trudniący się polowaniem na kangury przybierają nazwę ludzi-kangurów, łowcy emu nazywani są ludźmi emu, inni znów znani są jako ludzie-woda. W tych przypadkach kangur, emu czy też woda stają się ich symbolami i totemami. Krajowcy należący do danej grupy totemicznej starają się o powiększenie, trwałość i używanie rzeczy bądź też zwierzęcia, którego imię noszą. Tak więc plemię “człowieka-kangura” zaopatruje w kangurze mięso i skóry plemiona “człowieka-emu”, “człowieka-wody” i inne, a w zamian otrzymuje od nich jaja emu, wodę itd.

— Teraz zrozumiałem, co Tony miał na myśli — orzekł Tomek. — Musimy zwrócić się o pomoc do plemienia krajowców, którzy za swój totem obrali kangura.

— O to właśnie chodziło Tony'emu, gdy użył wyrażenia plemię “człowieka-kangura” — potwierdził Bentley.

— Pan Bentley dobrze mówi — przytaknął Tony. — Mała Głowa już teraz wie, co to jest człowiek-kangur.

— Ponieważ wszystko zostało wyjaśnione, możemy ruszyć na poszukiwanie plemienia “człowieka-kangura” — zakończył rozmowę Wilmowski.

Dosiedli koni i wyjechali z wąwozu. Posuwali się w kierunku pomocnym wzdłuż niskiego pasma skalistych wzgórz. Upał stawał się coraz większy, trzeba więc było zwolnić tempo jazdy. Dopiero po dwóch godzinach Tony zboczył w jar głęboko wcięty w pasmo. Wierzchowce nie przynaglane ruszyły kłusem.

— Już niedaleko. Konie poczuły wodę — poinformował Tony. Wkrótce u wylotu jaru ukazała się obszerna polana. Wśród krzewów akacjowych widniały prymitywne szałasy krajowców, czyli pojedyncze ścianki zbudowane z kory i gałęzi, oparte na żerdziach od strony nawietrznej. Skromne obozowisko rozłożono obok małego zagłębienia wypełnionego mętną wodą. Z koliska szałasów unosiła się smużka dymu z płonącego ogniska. Szczekanie psów powitało nadjeżdżających łowców.

Tony zatrzymał się o kilkanaście metrów od obozu i zeskoczył z konia. Spętał go zaraz i polecił swym towarzyszom, aby uczynili to samo. Konie wyciągały głowy w kierunku wody, lecz Tony nie pozwolił ich napoić. Za przykładem przewodnika łowcy usiedli na trawie.

— Dlaczego czekamy tutaj zamiast wejść do obozowiska? — niecierpliwił się Tomek.

— Taki jest już zwyczaj wśród australijskich plemion — wyjaśnił Bentley. — W Europie, jeśli chcesz złożyć komuś wizytę, pukasz do drzwi jego mieszkania. Tutaj siadasz w pobliżu obozowiska i cierpliwie czekasz na zaproszenie.

— Dziwny to zwyczaj, lecz zupełnie już nie rozumiem, dlaczego Tony nie pozwala napoić naszych koni? — odparł Tomek, spoglądając na wierzchowce wyciągające głowy w kierunku wody.

— Plemię krajowców obozuje nad dołem wypełnionym wodą. Tym samym, według tutejszych obyczajów, stanowi ona w pewnym sensie jego własność. Woda konieczna jest krajowcom do utrzymania się przy życiu, dlatego wypada poczekać, aż uzyskamy pozwolenie na ugaszenie własnego pragnienia i napojenie naszych koni. Jeżeli chcemy naprawdę żyć w zgodzie z krajowcami, musimy zawsze przestrzegać ich zwyczajów — odpowiedział Bentley.

Łowcy, w milczeniu przysłuchiwali się tym wyjaśnieniom, przecież powodzenie polowania w dużym stopniu zależało od pomyślnego ułożenia się stosunków z krajowcami. Tomek krytycznym wzrokiem obserwował obozowisko, po czym znów się odezwał:

— Ci Australijczycy są bardzo prymitywnymi ludźmi, skoro nie potrafią nawet zbudować odpowiednich szałasów! Przecież te ich niby-domki mają tylko jedną ściankę, przypominającą pochyły płotek.

— Ależ Tomku! Nigdy nie należy wydawać sądu o pierwotnych mieszkańcach jakiegokolwiek kraju bez zastanowienia się nad warunkami, w jakich oni zmuszeni są przebywać — oburzył się Bentley. — Czy ty na przykład włożyłbyś w lecie futro?

— A po cóż miałbym wkładać w lecie futro? — mruknął Tomek wzruszając ramionami.

— A więc widzisz, w lecie nikt z nas nie wkłada futra. Australia jest gorącym i bardzo suchym krajem. Dlatego pierwotni jej mieszkańcy chodzą niemal nago, nie muszą jak my budować domów, które by chroniły ich od zimna bądź niepogody. Ponadto należą oni do ludów zbieracko-łowieckich, to znaczy żywią się wygrzebanymi z ziemi korzonkami roślin i upolowaną zwierzyną. Jeżeli w danej okolicy nie mogą już znaleźć pożywienia, przenoszą się w inne, bardziej obfitujące w pokarm miejsce. Po cóż więc mieliby budować trwałe domostwa, skoro ani klimat, ani warunki bytowania nie zmuszają ich do tego?

— Wszystko to, co pan powiedział, wydaje mi się słuszne, mogliby wszakże budować sobie wygodniejsze szałasy.