Łowcy nie chcieli, aby kangurzyca zbyt długo przebywała w ciasnej klatce, odłączyli ją przeto od stada i trzymali w oddzielnej zagrodzie. Dopiero przed samym odjazdem z farmy miano zamknąć kangurzycę w dużej skrzyni.
Mały kangurek interesował się już światem zewnętrznym. Wychylał łebek, poruszał zabawnie mordką i uszami, a kiedy Tomek machał do niego ręką, znikał natychmiast, wystraszony, w worku matki.
Pewnego dnia Tomek wszedł do zagrody. Kangurzyca stanęła w rogu wyprostowana, opierając się na dwóch tylnych łapach i grubym ogonie. Przekrzywiając głowę, świdrującymi oczkami spoglądała na chłopca. Zachowywała się bardzo spokojnie, więc bez obawy podszedł do niej. Wkrótce też całkowitą uwagę zwrócił na małego kangurka, który wychyliwszy z worka matki łebek przyglądał się mu ciekawie. Tomek wyciągnął rękę, by pogłaskać go po główce. Nagle poczuł silne uderzenie w kark. Wyprostował się natychmiast, lecz kangurzyca, jak wytrawny bokser, zaczęła uderzać go przednimi krótszymi łapami w piersi i głowę. Początkowo Tomek był zaskoczony tą napaścią, ale gdy wokół rozległy się śmiechy łowców, zacisnął dłonie do obrony. Po chwili w zagrodzie rozgorzał mecz bokserski. Rozgniewana kangurzyca zadawała krótkie ciosy, chwytała Tomka łapą za kark, bijąc równocześnie drugą aż w końcu tylną nogą kopnęła go w kolano. W tej chwili do zagrody wkroczył olbrzymi bosman Nowicki.
— Nie tak ostro, siostrzyczko! — krzyknął do kangurzycy i zasłonił Tomka.
Krótka przednia łapa wylądowała na jego karku, a jednocześnie otrzymał solidnego kopniaka w kolano. Zaklął po marynarsku. Wokół rozbrzmiewała już burza śmiechu. Bosman z Tomkiem szybko wycofali się z zagrody.
— Dwa zero dla kangurzycy — ze śmiechem wolał Bentley.
— Szanowny pan nie byłby tak wesoły, gdyby poczęstowała go tęgim kopniakiem jak mnie — odparł bosman z kwaśną miną. — Widziałem wprawdzie w Hamburgu tresowane do boksu kangury, ale kto tutaj tę diablicę tego nauczył, to już naprawdę nie wiem.
— Kangurów nie trzeba uczyć boksowania, to jest ich normalny sposób walki — wyjaśnił Bentley. — Tak właśnie walczą między sobą i podobnie bronią się przed ludźmi.
— Więc uważasz pan, że i te, które widziałem boksujące się w Hamburga, nie były specjalnie tresowane? — zdziwił się bosman.
— Jestem tego pewny — potaknął Bentley. — Cała sztuka polega jedynie na oswojeniu ich z widokiem ludzi i świateł.
Zawstydzeni zabawną przygodą bosman i Tomek przestali interesować się kangurami zamkniętymi w wąwozie. Dla odmiany rozpoczęli natomiast poszukiwania za strusiami. Raz nawet zapuścili się z Bentleyem i Tonym daleko w step.
Było wczesne, gorące przedpołudnie. Grupka łowców wolno posuwała się po wyboistym płaskowyżu porosłym dość wysoką trawą. Tony pierwszy wypatrzył stadko żerujących ptaków.
— Emu, tam, z prawej strony pagórka! Szybko zsiadać z koni i nic nie mówić — ostrzegł półgłosem.
Pierwszy zsunął się z wierzchowca. Reszta łowców natychmiast uczyniła to samo. Tony poprowadził ich w kierunku pagórka o kopulastym wierzchołku. U stóp wzniesienia szybko wbili w ziemię paliki, do których przywiązali konie, po czym, zachowując ostrożność, wczołgali się na pagórek. Bentley wydobył polową lornetkę. Wysunąwszy głowę z trawy, zaczął rozglądać się za emu. Wkrótce wskazał ręką kierunek.
Bosman i Tomek kolejno przyglądali się przez lornetkę oryginalnym ptakom. Stadko składało się z pięciu dorosłych okazów i czterech młodych. Wysokość jedynego w stadku samca wynosiła około stu siedemdziesięciu centymetrów, natomiast samice były nieco niższe. Posiadały matowobrunatne i żółtawe upierzenie.
Tomek uważnie przyjrzał się emu. Miały szyję krótszą niż bardziej znane mu z ilustracji strusie afrykańskie i krótsze, opierzone od stawu skokowo-goleniowego nogi. Bardzo małe skrzydła przylegające do tułowia, były zupełnie niewidoczne. Boki głowy oraz gardziel ptaków nie miały upierzenia. Do tych spostrzeżeń Tomka, Bentley jako zoolog, dodał, że nogi emu zakończone są trzema palcami, z których najkrótszy jest zewnętrzny, a wszystkie kończą się silnymi pazurami.
Najwięcej zaciekawienia wzbudziły w Tomku młode pisklęta. Musiały być bardzo żarłoczne, ponieważ bez przerwy buszowały wśród trawy za pożywieniem. Upierzenie ich było oryginalniejsze niż dorosłych okazów. Pokrywała je bowiem jeszcze pierwsza puchowa szata, znaczona sześcioma szerokimi, podłużnymi pasami.
Niestety łowcy niezbyt długo mogli obserwować australijskie emu. Bosman, którego również niezmiernie zainteresowały pstrokate pisklęta, nieopatrznie podniósł się na nogi, aby lepiej widzieć, wtedy czujny samiec wypatrzył go i wszystkie strusie szybko umknęły w step. Łowcy pobiegli wprawdzie do koni i przez jakiś czas ścigali emu, lecz, mimo iż ptaki uciekały wolniej z powodu piskląt, pogoń okazała się bezskuteczna, wierzchowce bowiem obawiały się dziwnego dźwięku wydawanego przez pióra pierzchających emu.
— Ale też z pana niezdara — oburzył się Tomek na bosmana. — Gdyby przez nieostrożność nie spłoszył pan emu, może udałoby się nam podkraść do nich i chociaż pisklęta schwytać.
Bosman zmarkotniał, bo i jemu wydawało się, że okazja naprawdę była ku temu doskonała, lecz Bentley wyprowadził z błędu obydwóch przyjaciół wyjaśniając:
— Nie martwcie się, moi drodzy. Nie jesteśmy przygotowani do łowów, a emu, chociaż nie są specjalnie bojaźliwe, poznały już, że ich największym wrogiem jest człowiek. Nie tak łatwo je podejść. Poza tym emu jednym uderzeniem swej potężnej nogi może złamać człowiekowi kość biodrową lub też zabić atakującego psa.
— No, no, kto by się spodziewał takiej siły po ptaszysku — zdziwił się bosman. — Ciekawe, czy ich jaja i mięso dobre są do jedzenia? Bo przyznam się, że nawet apetycznie wyglądały te pisklaki.
— Pan tylko o jedzeniu mówi — mruknął jeszcze nachmurzony Tomek.
— Mężczyzna słusznego wzrostu, to nie małoletni pędrak, co byle czym się zaspokoi — odparował bosman. — Powiedz pan, panie Bentley, czy nadają się one do jedzenia?
— Mięso młodych jest nawet bardzo smaczne — potwierdził zoolog. — Z tłuszczu zaś starych okazów przygotowuje się olej, skuteczny podobno na rozmaite dolegliwości.
— Nie przekonasz mnie pan, że prawdziwy rum jamajka nie jest najlepszy na wszelkie choróbska i zmartwienia — zaoponował bosman. — Sprawdziłem to przecież na sobie nie raz!
— Znów pan zaczyna po swojemu — wtrącił Tomek. — Proszę pana, ile małych wysiaduje emu?
Bentley, jak zwykle to czynił w takich razach, obszernie wyjaśnił:
— Samiec emu wykopuje niewielkie wgłębienie w ziemi, które wyścieła trawą i chwastami. Samica zazwyczaj składa tam około siedmiu lub ośmiu jaj. Jeżeli większa ilość jaj jest w gnieździe, to możesz być pewny, iż zniosło je tam kilka samic. Wysiadywanie trwa sześćdziesiąt dni, przy czym wysiaduje tylko samiec, który również z wielką pieczołowitością opiekuje się potomstwem. Dla informacji pana bosmana dodam, że jaja emu są jadalne, a pojemność jednego z nich wynosi około pół litra masy. Starczyłoby takie jedno jajeczko dla pana na śniadanko, co?
— Nie mów pan teraz o tym z łaski swojej, bo ciut głodny jestem — żałośnie odparł bosman ku uciesze Tomka.
— Jeżeli ma pan ochotę na jajecznicę, to mógłbym panu polecić jajo strusia madagaskarskiego — ciągnął dalej równie rozbawiony Bentley. — Jego “jajeczko” bowiem jest znacznie większe od jaja emu.