— Niewielu młodych ludzi w twoim wieku może pochwalić się zabiciem tygrysa, wszakże dzisiaj dokonałeś znacznie większego czynu. Dla uczczenia tego dnia zapraszam cię na następną wyprawę do Afryki.
Drugim z kolei był Bentley. Trzymając w mocnym uścisku małą dłoń Tomka, powiedział:
— Wśród krajowców australijskich istnieje zwyczaj urządzania uroczystości, w czasie których młodzi chłopcy uznawani są za dorosłych. Otóż podczas wtajemniczania w obrzędy religijne i sprawy plemienia, każdemu wstępującemu w grono starszych wybija się jeden z przednich zębów na znak, że stał się już mężczyzną. My nie uznajemy podobnych zwyczajów. Uważamy, że przeradzanie się chłopca w dżentelmena zostaje udowodnione jego czynami. Dzisiaj pokazałeś, że jesteś prawdziwym mężczyzną.
Bosman Nowicki nie wygłosił okolicznościowego przemówienia. Uścisnął Tomka z taką siłą, że aż zatrzeszczały mu kości i mruknął: “Warszawiaka poznasz nawet w Australii.” W końcu ojciec przytulił syna do swej piersi mówiąc:
— Nie mogę teraz przypominać ci o niedotrzymanym słowie, ale nie pozostawiaj mnie więcej w tak wielkiej niepewności i... obawie. Czy wiesz, co działo się ze mną, gdy nie zastaliśmy ciebie ani tutaj, ani w obozie?
— Naprawdę nie chciałem zrobić głupstwa. To tak jakoś samo wyszło, a potem — znalazłem Sally — cicho usprawiedliwiał się Tomek.
— Nie ulega wątpliwości, że zachowałeś się po męsku — przyznał ojciec. — Musisz opowiedzieć nam jak to się wszystko stało.
— Czy nie mógłbym najpierw dostać czegoś do zjedzenia? Jestem bardzo głodny — poprosił Tomek.
Podczas gdy łowcy wraz z farmerami myli, ubierali i karmili Tomka, Allanowie troskliwie zajęli się małą Sally. Okazało się, że miała zwichniętą nogę. Praktyczni osadnicy potrafili radzić sobie w podobnych wypadkach. Wkrótce dziewczynka leżała już w swoim pokoiku z usztywnioną nogą. Zaledwie wypiła pożywny bulion, natychmiast zasnęła.
Allanowie przyłączyli się do swych uczynnych gości, którzy w skupieniu słuchali opowiadania Tomka. Należy przyznać, że nie zataił on zasług Dingo w odnalezieniu Sally. Wychwalał jego niezwykłą mądrość, a tymczasem pies nie odstępował go ani na chwilę. Położył się przy nim na ziemi i wywiesiwszy różowy ozór, spoglądał na niego.
— Zrobiliśmy głupstwo nie zabierając Dingo na poszukiwanie Sally — odezwał się Allan, gdy Tomek zakończył opowiadanie. — Kupiłem go dla Sally zaledwie tydzień temu. Przypuszczałem, że musi minąć pewien czas zanim przyzwyczai się do nas. Dlatego też trzymałem go na uwięzi.
— Jakiej rasy jest ten pies? — zapytał Smuga. — Wydaje mi się, że wyglądem przypomina australijskiego dzikiego psa.
— Nie myli się pan — odparł Allan. — Pochodzi on ze skrzyżowania psa domowego z czystej krwi dingo.
Wkrótce farmerzy zaczęli żegnać Allanów. Na każdego z nich czekały w domach zaniepokojone rodziny i pilne prace. Łowcy również musieli powrócić do obozu. Przed odjazdem obiecali Allanom, że odwiedzą ich następnego dnia.
Niemy przyjaciel
Całodzienne błądzenie po skrobie oraz niezwykłe przeżycia zmęczyły Tomka tak bardzo, że po przybyciu do obozu, zaledwie przyłożył głowę do poduszki, zasnął natychmiast twardym snem. Następnego dnia, dopiero około południa, obudziło go lekkie łaskotanie po twarzy. Nie otwierając oczu machnął ręką, aby opędzić się, jak przypuszczał, od jakiegoś natrętnego owada. Po chwili znów poczuł łaskotanie. Naciągnął koc na głowę i usiłował spać dalej. Mimo to nie zaznał spokoju. Oto jakaś dziwna istota wtargnęła pod przykrycie. Tego było już Tomkowi za wiele. Rozgniewany, energicznie odrzucił koc, siadając jednocześnie na posłaniu.
— A skąd ty się tutaj wziąłeś? — zawołał zdumiony, ujrzawszy, kto był sprawcą wytrącenia go z błogiego snu.
Dingo, pupil Sally, przywarował obok niego. Zawzięcie machał puszystym ogonem, a w psich mądrych ślepiach czaiły się błyski wesołości, jakby wiedział, że spłatał chłopcu figla.
— Skąd się tu wziąłeś? — Tomek ponowił pytanie.
Dingo dźwignął się. Otarł łeb o piersi chłopca, liznął go szorstkim jęzorem po brodzie, po czym pobiegł do otworu w namiocie. Teraz odwrócił się i spoglądał wyczekująco.
— Aha, chcesz zapewne, abym wyszedł z tobą? — domyślił się Tomek. Pies odpowiedział szczekaniem. Głos jego brzmiał inaczej niż zwykłych psów. Chrapliwe szczęknięcia przemieniały się w cichy, urywany skowyt.
— Co tu się dzieje, Tomku — zapytał Wilmowski, zaglądając do namiotu.
— Spójrz tatusiu! Dingo przybiegł za nami z farmy do obozu. Łaskotał mnie po twarzy. Jakie to miłe psisko!
— Chodź do mnie, Dingo! — zachęcał Wilmowski, wyciągając rękę. Pies najwidoczniej nie miał ochoty do zawierania dalszych znajomości. Położył się na ziemi, zjeżył na karku sierść i w milczeniu szczerzył kły.
— Ho, ho! Widzę, że on tylko ciebie uznał za swego przyjaciela — zauważył Wilmowski.
— Dingo, tak nie można, to przecież jest mój ojciec — skarcił Tomek psa.
Podbiegł do ojca i zarzucił mu ręce na szyję. Dingo ciekawie przyglądał się tej scenie. Tomek przywołał go, a kiedy podszedł do nich, powiedział:
— Dingo! Taki mądry piesek jak ty na pewno przywita się z moim ojcem!
Pies machnął ogonem. Otarł się o nogi Wilmowskiego, spoglądając przyjaźnie.
— Widzisz teraz sam, ojcze, jaki on jest rozsądny — puszył się Tomek. — Bez jego pomocy na pewno nie znalazłbym Sally. Może nawet sam zaginąłbym w skrobie?
— Wygląda na roztropne stworzenie — przyznał ojciec.
— Bardzo chciałbym mieć takiego psa. Mógłbym wszędzie z nim chodzić i nie zabłądziłbym nawet w nieznanej okolicy.
— Jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja, kupię ci psa — pocieszył syna Wilmowski. — Ubierz się teraz szybko, ponieważ wypada złożyć wizytę państwu Allan. Musimy zapytać o zdrowie małej Sally. Przy sposobności odprowadzimy Dingo.
Wkrótce gromadka łowców dosiadła wierzchowców, Dingo pobiegł przy pony, na którym jechał Tomek. Allanowie przywitali gości z wielką radością. Zaraz zaprowadzili ich do pokoiku Sally. Dziewczynka czuła się znacznie lepiej. Na widok łowców klasnęła w dłonie i zawołała:
— Och, jak to dobrze, że przyjechaliście do nas! Obawiałam się, że Tommy po powrocie do obozu zaraz o mnie zapomni. On na pewno woli zabijać tygrysy i kangury, niż rozmawiać ze mną.
Tomek zarumienił się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Ojciec wybawił go z kłopotu zwracając się do Sally:
— Widzisz sama teraz, że obawy twoje były zupełnie niepotrzebne. Tomek odłożył wszystkie swe zajęcia, aby upewnić się, czy wracasz do zdrowia.
— Tommy! Naprawdę chciałeś wiedzieć, czy już się dobrze czuję? — nie dowierzała Sally.
Tomek spojrzał niepewnie na ojca, po czym odparł:
— Hm, oczywiście! Nie mogło być inaczej, skoro tak tatuś mówi.
— Czy nie przyniosłeś przypadkiem fotografii zastrzelonego przez ciebie tygrysa? — ciekawiła się dziewczynka.
Gdy Sally zapytała o jego ulubioną fotografię, Tomek natychmiast poczuł się o wiele pewniej. Teraz przynajmniej miał o czym mówić. Odparł też szybko:
— Tak, mam ją właśnie przy sobie. Przyniosłem również dla ciebie moje zdjęcie na słoniu cejlońskim, którego przywieźliśmy z Colombo do ogrodu zoologicznego w Melbourne.
— Tommy, nie mogę wprost uwierzyć, że chcesz ofiarować mi tak śliczną pamiątkę?!
— Taki mam zamiar, jeżeli ci oczywiście na tym zależy — odpowiedział
Tomek niby to obojętnym głosem, lecz w rzeczywistości czuł się bardzo dumny, że Sally poprosiła go o fotografię, którą uważał za nadzwyczaj interesującą.