Выбрать главу

— Ratunku! — krzyknął Tomek.

— Milcz, jeśli ci życie miłe! — gniewnie syknął poszukiwacz złota.

— Niech mnie pan nie zabija, ja... nic nie słyszałem — powiedział Tomek drżącym głosem.

Oświadczenie to upewniło brodacza, że chłopiec podsłuchał jego rozmowę z ojcem.

— Czego tu szukałeś, mów prawdę? — zapytał groźnie.

— Wybrałem się na wycieczkę...

— Nie kłam! Tomson nasłał cię na nas.

— To nieprawda! Skąd mógłbym znać takiego strasznego człowieka?

— Więc słyszałeś, co mówiliśmy o Tomsonie — mruknął poszukiwacz złota.

Tomek spostrzegł teraz, że palnął głupstwo, lecz było za późno na dalsze zaprzeczanie. Zamilkł przestraszony, a poszukiwacz złota zarzucił go sobie na plecy i poniósł z powrotem do obozu. Wkrótce też zbliżył się do starszego mężczyzny.

— Podsłuchał naszą rozmowę — poinformował go krótko, sadzając Tomka na ziemi.

— Jak się nazywasz i kim jesteś? — zapytał starszy mężczyzna, obrzucając Tomka badawczym wzrokiem.

— Jestem Tomasz Wilmowski. Łowię z ojcem zwierzęta do ogrodów zoologicznych — odparł Tomek.

— Zaraz tak pomyślałem. Jesteś z obozu na polanie?

— Tak jest, naprawdę. Pan mi wierzy, że nie znam żadnego Tomsona? Wybrałem się na wycieczkę. Już miałem wracać do obozu, aż naraz usłyszałem wasze głosy.

— Dlaczego podsłuchiwałeś?

— Byłem ciekaw, kto to rozmawia na tym pustkowiu. Później przestraszyłem się. W końcu ten ptak ze swoim śmiechem...

— Ha, nie ma rady! Musimy zatrzymać cię w obozie aż do chwili wyniesienia się stąd — powiedział starszy poszukiwacz złota. — Gdzie jest twój ojciec?

— Wyruszył na polowanie na skalne kangury. Proszę mnie puścić do obozu. Naprawdę nie powiem nikomu ani słowa.

— Kiedy powraca, ojciec z polowania? — pytał dalej poszukiwacz, nie zwracając uwagi na prośbę chłopca.

— Za dwa lub trzy dni. Pan przecież pozwoli mi odejść, prawda?

— Ilu ludzi pozostało w obozie?

Tomkowi wydało się, że jeżeli powie prawdę, to brodacze urządzą napad na obóz. Odparł więc szybko:

— W obozie pozostało kilku marynarzy, oni widzieli, w którym kierunku udałem się na wycieczkę.

— No, tylko nas nie strasz — mruknął młodszy.

— Nie ma co dłużej gadać. Zwijamy natychmiast manatki i wiejemy bez względu na to, czy Tomson powróci — stanowczo powiedział starszy. — Chłopiec ma rację. Oni na pewno będą go szukali.

— Jestem pewny, że będą szukali — szybko potwierdził Tomek.

— Przywiąż go do drzewa! — rozkazał starszy poszukiwacz.

Tomek nie opierał się. Tymczasem drugi brodacz nie tracił czasu. Wydobył z namiotu duży worek, po czym zaczął pakować skromny dobytek. Przyrządy do płukania złota powrzucał w krzewy. Już składał namiot, gdy nagle rozległ się chrapliwy głos:

— Do góry łapy, przeklęte szczury!

Obydwaj brodacze znieruchomieli spoglądając na skalny blok. Tomek spojrzał tam również. Ogarnęło go przerażenie. Pięciu rosłych drabów stało na skale. Dłonie ich zaciskały się na rękojeściach rewolwerów wymierzonych w poszukiwaczy złota.

— Co to ma znaczyć, Tomson? — zapytał starszy brodacz, nieufnie spoglądając na napastników.

— Bezczelność twoja równa się twej głupocie, Johnie O'Donell — odparł Tomson. — Ptaszki przygotowały się do opuszczenia gniazda, pozostawiając starego kompana na lodzie?! No, no! Ojciec wart swego podstępnego synalka!

— Głupstwa pleciesz, Tomson! — rzekł stary O'Donell. — Zaraz się o tym przekonasz!

Tomson roześmiał się cynicznie i odpowiedział:

— Od dawna przeczuwałem, że będziecie chcieli wystrychnąć mnie na dudka! Haruj z nami przez sześć długich miesięcy, głupi Thomsonie, a potem podzielimy się sprawiedliwie wydobytym złotem. Zaledwie jednak wyruszyłem z obozu po prowianty dla nas wszystkich na drogę, zaraz przygotowaliście się do odlotu. Oj, wy głupcy! Trafiliście na mądrzejszego od siebie. Oto moi kompani, którzy są teraz świadkami waszej zdrady i dopilnują podziału złota! Miła niespodzianka dla was, co?

— Kłamiesz Tomson! — zaoponował stary O'Donell. — Gadasz nieprawdę i dobrze wiesz o tym!

— Kłamię? A manatki spakowane do czmychnięcia?!

— Likwidujemy obóz jedynie dlatego, że jacyś obcy łowcy zwierząt wyśledzili nas w parowie i teraz wiedzą, po co tu siedzimy — wyjaśnił stary O'Donell. — Oto dowód!

Dłoń starego wyciągnęła się w kierunku Tomka przywiązanego do drzewa.

— Co widzę? Porwaliście i uwięziliście chłopca? — obłudnie zdziwił się Tomson. — No, no! Taka zabawa nie ujdzie wam na sucho. Łapy do góry!

— Ej, Tomson! Widzę, że szukasz z nami zwady! — krzyknął młodszy O'Donell.

Tomson zmierzył przeciwników przenikliwym, czujnym wzrokiem, po czym powiedział:

— Zawsze znajduję to, czego szukam! Porwanie chłopca stawia was obydwóch poza prawem. Łapska do góry!

Tomek przerażony z zapartym tchem przyglądał się tej pełnej dramatycznego napięcia scenie.

Tymczasem w oczach młodego poszukiwacza złota przewinął się błysk gniewnej determinacji. Nagłym ruchem wydobył z pochwy rewolwer.

Tomson bez chwili wahania nacisnął spust trzymanego w dłoni rewolweru. Huknął strzał.

Twarz młodego O'Donella wykrzywiła się w bolesnym grymasie, lecz mimo to broń jego plunęła ogniem.

Tomson pochylił się, twarz jego pokryła się bladością. Po chwili wolno stoczył się ze skały i z rozkrzyżowanymi ramionami legł bez ruchu niemal u stóp poszukiwaczy złota.

— Nie strzelajcie! — krzyknął ostrzegawczo stary O'Donell do kompanów Thomsona. — Złoto jest dobrze schowane, nie znajdziecie go bez nas!

Czterech napastników stało niezdecydowanie z bronią gotową do strzału. Naraz szansę na zwycięstwo nieoczekiwanie przechyliły się na ich stronę. Oczy ranionego przez Thomsona młodego O'Donella zaszły mgłą, ciężko osunął się na martwe ciało przeciwnika.

— Przegrałeś, stary! — roześmiał się jeden z drabów. — Jest nas czterech, a ty możesz liczyć tylko na siebie. Trzymaj łapy wysoko do góry! Schodzimy do ciebie!

Pomoc nadchodzi

Czterej buszrendżerzy pozbierali broń znajdującą się w obozie, złożyli ją pod skalną ścianą, po czym pozwolili staremu O'Donellowi zająć się rannym synem. Miał on przestrzelone na wylot lewe ramię, ale na szczęście rana nie była zbyt groźna. Wkrótce odzyskał przytomność. Zaledwie ojciec nałożył mu opatrunek, buszrendżerzy związali obydwóch jeńców powrozami. Teraz rozpoczęli gorączkowe poszukiwania złota. O'Donellowie przyglądali się im w ponurym milczeniu. Byli przekonani, że napastnicy nie znajdą ich skarbu, lecz również zdawali sobie sprawę z beznadziejności swego położenia. Tyle trudu włożyli w wydobycie złotego piasku, na który przypadkiem natrafili na dnie górskiego strumienia, a teraz musieli wszystko utracić za cenę życia. Jeśli dobrowolnie nie oddadzą swej własności, bandyci zabiją ich bez skrupułów. Nie mieli nawet pewności, czy nie zginą po zaspokojeniu żądań buszrendżerów.

— Dobrze schowaliście złoto — pochwalił jeden z bandytów siadając przy O'Donellach. — Szkoda tracić czas na poszukiwania. Jeśli dojdziemy do porozumienia, nic wam się nie stanie.

— Czego chcesz? — krótko zapytał O'Donell.

— Zabiliście naszego kompana. No, pal go licho! Pierwszy pociągnął za cyngiel. Podzielimy złoty piasek na sześć części i każdy z nas weźmie po jednej dla siebie. Zgoda?