Ojciec także wycierał załzawione oczy. Syn przypomniał mu przedwcześnie zmarłą żonę, którą musiał zostawić w kraju, oraz najcięższe w jego życiu chwile rozstania z nią. Tuląc chłopca w ramionach, ten silny, zahartowany przeciwnościami losu mężczyzna z trudem opanowywał wzruszenie. Dopiero po dłuższym milczeniu przemówił:
— Głowa do góry, Tomku! Teraz, gdy jesteśmy razem, mamy już najgorsze za sobą.
Smuga, cały czas obecny przy powitaniu, pełen subtelnej delikatności, nie odezwał się dotąd ni słowem. Znając już trochę upodobania Tomka, pragnął obecnie zwrócić uwagę chłopca na coś innego.
— Czy nasz statek jest już gotowy do wyruszenia w morze? — zapytał.
— Całkowicie. Jutro podnosimy kotwicę — potwierdził Wilmowski.
— Czy zaraz pojedziemy na statek? — natychmiast zainteresował się Tomek, ścierając z policzków ślady łez.
— Dzisiaj przenocujemy w hotelu — poinformował Wilmowski. — Na “Aligatora” przeniesiemy się jutro rano. No, a teraz zapraszam was na powitalny obiad, przygotowany dla nas na tarasie hotelu.
W tej chwili w porcie znajdującym się w pobliżu dworca rozległ się basowy ryk syreny okrętowej. Oczy Tomka zaiskrzyły się radością. Chwycił ojca mocno za rękę. Wyszli z dworca na ulicę. Do hotelu pojechali konną dorożką.
Zaledwie Smuga i Tomek zdążyli odświeżyć się po podróży, Wilmowski poprowadził ich na zastawiony stolikami taras. Roztaczał się stąd piękny widok na lazurowe wody Morza Adriatyckiego.
Tomek z zaciekawieniem spoglądał na widoczne w dali maszty statków. Ucieszył się bardzo, gdy zajęli stolik na końcu tarasu, skąd doskonale widać było część portu.
Oczekując na podanie obiadu w cieniu olbrzymiego, barwnego parasola rozpiętego nad stolikiem, ojciec zaczął wypytywać syna o wszystko, co działo się w domu po jego ucieczce.
Tomek opowiadał, że matka często była smutna i płakała. Udzielała lekcji, by zarobić na utrzymanie. Potem przyszła nieoczekiwana choroba i śmierć. Opowiedział również, jak to matka wtajemniczyła go w przyczyny ucieczki ojca z kraju, a także pochwalił się znajomością prawdziwej historii Polski.
Gdy Smuga powtórzył, co Tomek chciał zrobić w szkole, aby mieć powód do ucieczki za granicę, Wilmowski uściskał syna i poweselał.
W czasie obiadu przyjaciele wymieniali uwagi o przygotowaniach do dalekiej wyprawy.
— “Aligator” jest obecnie doskonale przystosowany do dalekomorskiego przewozu zwierząt — mówił Wilmowski. — Cala załoga znajduje się na statku; w każdej chwili możemy wyruszyć w morze.
— A kto jest kapitanem “Aligatora”? — zagadnął Smuga.
— Irlandczyk, kapitan Mac Dougal. Pływał on już chyba po wszystkich morzach naszego globu. Prócz marynarzy zabieramy również pięciu ludzi danych nam przez Hagenbecka dla doglądania zwierząt.
— Czy formalności z władzami australijskimi zostały już załatwione? — indagował Smuga.
— Tą sprawą zajęło się przedsiębiorstwo Hagenbecka za pośrednictwem kierownika ogrodu zoologicznego w Melbourne, zoologa, Karola Bentleya. Będzie on również towarzyszył nam w wyprawie jako doradca — odparł Wilmowski. — Cztery dni temu otrzymałem wszystkie dokumenty. Zaproponowano nam jednocześnie przywiezienie do Australii pięćdziesięciu wielbłądów z Afryki oraz słonia i tygrysa bengalskiego z Cejlonu. Nie będziemy wobec tego jechali do Australii bez ładunku.
— W jakiej miejscowości znajdują się te wielbłądy?
— W Port Sudan.
— To jest we Wschodniej Afryce nad Morzem Czerwonym — zaraz dodał Tomek.
— A gdzie w Australii mamy wyładować wielbłądy? — z kolei zapytał Smuga.
— W Port Augusta — wyjaśnił Wilmowski.
— Czy i my tam wylądujemy? — zaciekawił się Tomek.
— Tak, tam opuścimy statek. Słoń i tygrys także stamtąd będą odesłane koleją do ogrodu zoologicznego w Melbourne.
— Czy wielbłądy nie są przeznaczone dla ogrodu zoologicznego? — zdziwił się Tomek.
— One odbędą podróż w innym celu. Osadnicy zamieszkujący południową i zachodnią Australię wykorzystują te zwierzęta jako siłę pociągową, ze względu na ich wytrzymałość na brak wody — odpowiedział Wilmowski.
— Czy nie moglibyśmy już dzisiaj przenieść się na statek? — poprosił Tomek.
— To niemożliwe — odparł ojciec. — Przede wszystkim musimy ciebie zaopatrzyć w odpowiednie ubranie do podróży i w inne konieczne drobiazgi.
Smuga i Wilmowski zaczęli omawiać podział zajęć poszczególnych członków ekspedycji. Tomek słuchał ich rozmowy w milczeniu, odczuwając coraz większy niepokój. Smuga wkrótce to zauważył i domyśliwszy się przyczyn podniecenia chłopca, powiedział:
— Ponieważ każdy uczestnik wyprawy musi pełnić jakaś funkcję, należałoby i Tomka uczynić za coś odpowiedzialnym.
— Myślałem już o tym — rzekł Wilmowski, a zwracając się do syna zapytał: — Umiesz strzelać?
Tomek poczerwieniał z zadowolenia. Pochlebiało mu, że ojciec ma dla niego funkcję związaną ze strzelaniem. Lecz jak tu się przyznać, iż prócz wiatrówki nigdy w życiu nie miał w ręku innej broni? Chrząknął więc kilka razy i mruknął:
— To zależy... z czego?
— A tak... ze sztucera?
— Oczywiście, że umiem — potwierdził Tomek na wszelki wypadek, nie chcąc pozbawiać się przyjemnej funkcji.
— To bardzo dobrze — powiedział Wilmowski, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie ze Smugą. — Chcemy powierzyć ci zaopatrywanie ekspedycji w świeże mięso.
— To ja niby mam polować?
— Tak! Czy to ci nie odpowiada?
— Myślę, że... mogę to robić — odparł Tomek, zachowując jak największą obojętność, jakkolwiek poczuł się bardzo niepewnie w nowej roli myśliwego.
— Wobec tego załatwione — zakończył Smuga.
Wyruszyli na miasto po zakupy. Nim nadszedł wieczór, Tomek miał już odpowiedni ekwipunek na wyprawę. Własnoręcznie zapakował do walizy flanelowe koszule, spodnie i mocne sznurowane buty ze sztylpami, które miały go chronić przed ukąszeniem węży, licznie zadomowionych w Australii.
Resztę rzeczy, w myśl zapowiedzi ojca, miał znaleźć w swojej kabinie na “Aligatorze”.
Wieczorem wcześnie położyli się do łóżek, aby po raz ostatni przed długą morską podróżą wypocząć należycie na stałym lądzie. Tomek mimo wrażeń doznanych tego dnia zasnął niemal natychmiast. Przez całą noc śniły mu się polowania na kangury i dingo. Dzięki swej celności ratował ekspedycję od śmierci głodowej w stepach Australii, a nawet jednego upieczonego dzikiego dingo przesłał do Warszawy jako upominek wujostwu Karskim.
Podczas gdy chłopiec przeżywał we śnie tyle bohaterskich przygód, ojciec jego nie mógł zasnąć przez długie godziny. Wspomnienia wywołane przybyciem syna budziły w jego sercu żal i niepokój. Życie przyniosło mu zbyt wiele trosk. Musiał porzucić najbliższą rodzinę, utracił żonę i pozostał sam na świecie. Naraz Tomek zawołał coś przez sen i wtedy Wilmowski uzmysłowił sobie, że przecież jest już przy nim ten kochany chłopiec, za którym tęsknił przez długie lata. Jakże poczuł się nagle szczęśliwy, że ma go przy sobie! Pojadą teraz na wyprawę do Australii, która w jego mniemaniu nie przedstawiała szczególnych niebezpieczeństw. Potem Tomek ukończy szkołę w Anglii. Wakacje będą spędzali razem i odbędą wspólnie niejedną wyprawę. Może syn znajdzie wżyciu więcej szczęścia.
Niespodzianki na “Aligatorze”
Był wczesny ranek, lecz na ulicach Triestu panował już ożywiony ruch. Dorożka, którą jechał Tomek z ojcem i Smugą, powoli torowała sobie drogę.