Выбрать главу

Ostatnie życzenie Sally

Wieczór był cichy i pogodny. Na niebo wschodził księżyc w pełni. Tomek i Nowicki czuwali przy ognisku przed namiotem, w którym spała chora Sally. Obydwaj prawie nie rozmawiali, w skupieniu nasłuchiwali odgłosów płynących z dżungli, otaczającej zwartym gąszczem wyspę na rzece. Już od trzech dni obozowali w samym sercu kraju ludożerców i łowców ludzkich głów. Co wieczór wpatrywali się w wojenne ognie palone przez krajowców na okolicznych szczytach górskich. Ku-ku-ku-ku mobilizowali się do decydującego ataku. Ich przednie straże w dzień i w nocy czaiły się w nadbrzeżnej gęstwinie po obydwóch stronach rzeki, czekając dogodnej chwili do napaści. Przez dżunglę niosło się ustawicznie przytłumione dudnienie bębnów.

Łowcy zdawali sobie sprawę ze swojej beznadziejnej sytuacji. Wyspa była oblężona przez wojowniczych Ku-ku-ku-ku. Wbrew przyrzeczeniu, Bena Bena nie dostarczyli im świeżych zapasów żywności. Zapewne nie mogli się przedrzeć przez straże, Ku-ku-ku-ku, którzy coraz ciaśniejszym kołem okrążali obozowisko. Smuga dwukrotnie usiłował prześliznąć się do wioski, Bena Bena, lecz grad pierzastych strzał oraz mrożące krew w żyłach przeraźliwe okrzyki wojenne Ku-ku-ku-ku zmuszały go do odwrotu.

Tego wieczora jeszcze więcej ogni płonęło na górach. Nowicki i Tomek posępnym wzrokiem spoglądali na sygnały i zaniepokojeni, co chwila zerkali ku namiotowi Sally. Chora już od dwóch dni nie przyjmowała pokarmu. Gorączka pożerała resztki jej sił. Gdy na krótko budziła się z niespokojnej drzemki, Z trudem unosiła powieki. Wszyscy drżeli o jej życie. Mężna twarz Tomka stężała w grymasie z trudem ukrywanej rozpaczy. Sally umierała, a on nie mógł jej pomóc... Nowicki nie przerywał milczenia. Widział ból przyjaciela i sam cierpiał nie mniej od niego. Wtem zaszeleściły krzewy. Smuga przysiadł przy ognisku.

— Co z Sally? — krótko zapytał.

— Bez zmian... — odparł Nowicki, ciężko wzdychając.

— Wydaje mi się, że choroba osiągnęła punkt kulminacyjny — powiedział Smuga. — Musisz być dzielny, Tomku. Nie trać nadziei, jeśli przeżyje do rana...

Głos uwiązł mu w gardle. Przez chwilę siedział z opuszczoną na piersi głową i dopiero gdy zapanował nad sobą, cicho rzekł:

— Tomku, jesteśmy twoimi i Sally oddanymi przyjaciółmi. Cierpimy razem z wami. Pamiętaj o tym, lżej ci będzie...

Młodzieniec spojrzał na przyjaciół. Pobladł jeszcze bardziej. Zrozumiał okrutną prawdę. Słowa zamarły mu na drżących ustach...

Po długiej chwili milczenia Smuga znów się odezwał:

— Jeśli Ku-ku-ku-ku pozostawią nas do świtu w spokoju, wyruszymy na łodziach w dół rzeki. Musimy się wyrwać z oblężenia, Z żywnością bardzo krucho...

— Nie bój się pan, nie pomrzemy z głodu — ponuro odparł Nowicki.

— Spójrz, ile ogni płonie dzisiaj na górach! Jestem pewny, że atak nastąpi o wschodzie słońca.

— Do rana łodzie będą gotowe do drogi — odpowiedział Smuga.

— Oprócz straży wszyscy pracują bez wytchnienia. Na szczęście księżyc świeci jasno i możemy nie palić ogniska. Ku-ku-ku-ku nie wypatrzą naszych przygotowań.

— Żeby wieloryb połknął tych synów karalucha! — zaklął Nowicki,

— Dlaczego tak się na nas uwzięli?!

— Czaszki białych mają dla nich podwójną wartość — wyjaśnił Smuga.

— Nie tak łatwo dostaną nasze...! — mruknął Nowicki i zacisnął pięści z laką siłą, aż zachrzęściły ich stawy.

— Jakoś damy sobie rade. W gorszych już bywałem tarapatach — powiedział Smuga. — Świt może przynieść wiele niespodzianek. Czuwajcie przy chorej na zmianę. Musimy być w pełni sił na ostateczną rozprawę. Zaraz przyślę wam Nataszę...

Smuga odszedł.

Nowicki powstał ociężale i zajrzał do namiotu. Na polowym łóżku, pod szczelnie zasłoniętą moskitierą, spała Sally. Przy nikłym świetle lampy naftowej twarz jej nabierała niepokojącej ostrości, tak charakterystycznej dla ciężko chorych. Nowicki ukradkiem otarł łzę z oka i znów przysiadł przy Tomku.

— Wciąż śpi biedaczka... — rzekł cicho. — Ty również, brachu, kimnij się trochę. Czuwasz już trzecią noc. Musisz nieco odpocząć, zanim zacznie się piekielny taniec! Od pewności oka i ręki będzie zależało życie nas wszystkich!

— Pan także przez cały czas czuwa razem ze mną — odpowiedział Tomek. — Chcę być przy Sally, gdy się przebudzi.

— Prześpij się! — nalegał Nowicki. — Dam ci znać, gdy tylko Sally otworzy oczy.

Tomek dorzucił drew do ogniska, po czym położył się obok na ziemi. Coraz leniwiej oganiał się od komarów. Srebrzysty rechot toundul i ćwierkanie świerszczy zdały mu się coraz dalsze i słabsze. Zmęczenie przygłuszyło rozpacz. Tomek zasnął. Kapitan ostrożnie okrył go kocem, a następnie na palcach wszedł do namiotu. Usiadł przy łóżku Sally. Wzrok jego spoczął na pobladłej, wychudłej twarzyczce. Wytężał cala siłę woli, aby powstrzymać łzy cisnące mu się do oczu. Po jakimś czasie Natasza cicho wśliznęła się do namiotu. Delikatnie dotknęła dłonią ramienia marynarza. Ten przyłożył palec do ust, nakazując jej milczenie. Usiadła obok niego. Schowała twarz w dłoniach. Płakała. Naraz z ust Sally wyrwało się głośniejsze westchnienie. Przebudziła się. Nowicki i zapłakana Natasza natychmiast porwali się z ziemi. Pochylili się nad chorą.

— Gdzie Tommy? — słabym głosem zapytała Sally.

— Śpi przed namiotem. Zaraz go obudzę — szybko odparł Nowicki. — Czuwał przez trzy noce...

— Nie trzeba budzić... — szepnęła Sally. — Teraz nawet wolę go nie widzieć...

— Co ty wygadujesz, kochana sikorko?! — zaoponował Nowicki. — Tomek nigdy by mi tego nie darował...

— To już chyba moje ostatnie chwile — cicho mówiła Sally rwącym się głosem. — Niech mu pan oszczędzi tego widoku.

— Nie możesz umrzeć, Sally! — cicho krzyknął Nowicki. — Tomek oszalałby z rozpaczy! A ja... ja...

Nie mógł dalej mówić. Pochylił się nad chorą i porwał jej dłonie w swe ręce. Strach zjeżył mu włosy na głowie.

— Niech pan mnie pocałuje... w jego imieniu — poprosiła Sally. — Niech mu pan powie, że moim jedynym pragnieniem było stale być z nim razem. Miałam nadzieję, że się pobierzemy... Lżej by mi było teraz umierać, gdyby Tommy był już naprawdę mój...

Nowicki przygryzł wargi aż do krwi. Kurczowo ściskał jej dłonie, jakby chciał przytrzymać ulatujące życie.

— Tomek jest tylko twój — rzekł stłumionym głosem. — Gdy znajdziemy się na „Sicie”, jako kapitan sam dam wam ślub. Wierz mi!

— To już będzie za późno, drogi kapitanie... — szepnęła Sally.

— Niech pan da im ślub teraz! — zawołała Natasza. — Przecież i na lądzie jest pan kapitanem!

Jakaś myśl olśniła Nowickiego, oczy jego, bowiem pojaśniały. Pochyli! się nad Sally i zapytał:

— Czy naprawdę chcesz wyjść za mąż za Tomka?

— To moje ostatnie życzenie... — odparła i nikły uśmiech okrasił jej bladą twarz.

— Będziesz jego żoną! Natasza, budź Tomka!

Po krótkiej chwili młodzieniec wszedł do namiotu. Panował nad sobą. Przysiadł na łóżku obok Sally. Objął ją ramionami i przytulił do swej piersi.

— Sally, kochanie, Natasza powiedziała mi wszystko? Czy naprawdę chcesz zostać moją żoną? — zapytał.

— Tak bardzo bym chciała,Tommy...

— Kapitanie, czy możesz dać nam ślub? — zwrócił się Tomek do przyjaciela.