Выбрать главу

— Mam prawo dać ślub na statku. Bierz ją i chodź ze mną!

Zdumienie odmalowało się we wzroku Tomka, lecz bez chwili wahania ostrożnie wziął Sally na ręce i ruszył za kapitanem. Głowa Sally ciężko opadła na jego ramię.

Nowicki wstąpił po drodze do swego namiotu i wyszedł po chwili w czapce kapitańskiej na głowie. Teraz poprowadził przyjaciół na brzeg wyspy, gdzie przygotowywano lodzie do drogi. Cztery długie pirogi stały już na wodzie połączone parami za pomocą belek z lekkiego drewna. Właśnie na tych pomostach pomiędzy łodziami układano paki ze zbiorami i bagaże.

— Zapalcie pochodnie! — donośnie zawołał Nowicki.

Smuga chciał zaoponować, ale zaledwie ujrzał Tomka niosącego Sally oraz Nowickiego ubranego w czapkę kapitana, natychmiast pojął, że dzieje się coś niezwykłego.

— Zapalcie pochodnie! — rozkazał.

Mafulu natychmiast podnieśli z ziemi bambusowe kije. W jednym rozszczepionym końcu każdego kija była zatknięta smolna szczapa. Były to pochodnie przygotowane przez tragarzy na wypadek ataku. Po chwili czerwony odblask rozjaśnił wybrzeże wyspy.

Tomek z Sally w ramionach przystanął przed ojcem.

— Tatusiu, Sally i ja pragniemy się pobrać — rzekł spokojnie. Prosimy cię o ojcowskie pozwolenie.

Wilmowski tkliwym spojrzeniem ogarnął twarzyczkę chorej. Ostrożnie wziął ją od syna na ręce.

— Nieś ją do łodzi, Andrzeju — pośpieszył z wyjaśnieniem Nowicki.

— Jako kapitan mam prawo dać im ślub tylko na statku.

— Niech tak będzie — poważnie odparł Wilmowski. — Później potwierdzimy ślub w najbliższym porcie.

Natasza zdążyła już po cichu powiadomić wszystkich o krytycznym sianie Sally i jej ostatnim życzeniu. Toteż przyjaciele Tomka szli za Wilmowskim świadomi powagi niezwykłego wydarzenia.

Balmore i Zbyszek przygotowali w łodzi posłanie z koców. Na nim to złożył Wilmowski chorą Sally. Tomek przyklęknął obok niej. Dingo jednym skokiem znalazł się przy nich. Nowicki przysiadł na krawędzi łodzi.

Smuga tymczasem zarządził alarm. Z karabinem w dłoni, wraz z uzbrojonymi Mafulu otoczył łódź. Nowicki wydobył z kieszeni bluzy swój podręczny dziennik pokładowy, noszący widome ślady po strzale z luku, którą Eleli Koghe chciał przebić jego serce. Odszukał wolną stronę, po czym zapytał:

— Czy naprawdę chcecie zostać mężem i żoną?

— Och, tak, drogi kapitanie, tak! — szepnęła cicho Sally.

— Obydwoje jesteśmy zdecydowani — potwierdził Tomek.

— Od dawna to wam prorokowałem, toteż zapytałem tylko dla dopełnienia formalności — powiedział Nowicki. — Gdzie są świadkowie?

— Ja będę jednym — odparł Wilmowski. — Proszę, kapitanie, ofiarowuje państwu młodym obrączki, moją i żony.

— A ja zgłaszam się na drugiego świadka — dodał Smuga. Nowicki zaraz podał Sally mniejszą obrączkę.

— Trochę za duża — mruknął. — Noś ją na środkowym palcu, bo zgubisz.

— Dobrze... — szepnęła Sally.

— Czy będziesz szanował Sally i nie opuścisz jej aż do śmierci? — zwrócił się Nowicki do Tomka.

— Zawsze będę ją szanował i nie chcę żyć dłużej od niej — odparł młodzieniec.

— Nie gadaj głupstw, brachu, jak amen w pacierzu w dniu twego ślubu spuszczę ci lanie — rozgniewał się Nowicki. — Odpowiadaj tylko: tak lub nie!

— Tak, panie kapitanie! — zgodnie potwierdził Tomek.

— Pamiętaj, że masz jej oddawać wszystkie pieniądze. Kobiety lepiej umieją oszczędzać niż my!

— Będę oddawał, panie kapitanie!

— Dobrze a teraz ty, Sally! Czy zawsze będziesz kochała Tomka? Wiesz, że przepadam za nim jak za własnym synem!

— Nigdy nie przestanę go kochać... — odrzekła Sally.

— Nie pytam, czy będziesz dla niego dobrą żoną, bo wiem, że lepszej nigdzie by nie znalazł — ciągnął Nowicki. — Czy zaprosicie mnie za ojca chrzestnego waszego pierwszego syna?

— Tak — odpowiedzieli zgodnie.

— Wobec tego zapisuję w dzienniku pokładowym „Sity”, że w dniu dzisiejszym w obecności świadków udzieliłem wam ślubu. Od tej chwili jesteście małżeństwem. Życzę wam, żebyście żyli przykładnie! Słuchaj, kochana sikorko, skoro spełniliśmy twoje życzenie, musisz wyzdrowieć! Teraz, brachu, pocałuj żonę! Spiesz się, bo już świta!

Odblask wschodzącego słońca właśnie różowił niebo. Tomek trochę zażenowany spojrzał na przyjaciół zgromadzonych obok łodzi. Wszyscy byli skupieni i wzruszeni. Natasza płakała z radości. Tomek pochylił się nad Sally. W tej właśnie chwili Dingo szczeknął chrapliwie. Na lewym brzegu rzeki rozległ się przeraźliwy bojowy okrzyk Ku-ku-ku-ku. Chmara pomalowanych wojowników, w wojennych barwach, wynurzyła się z gąszczu dżungli. Jedni spychali na wodę długie pirogi i stojąc na nich, osłonięci podłużnymi tarczami, płynęli ku wyspie, inni wprost siadali na nieco wydrążone w środku pieńki drzew, na których jak na komach sunęli obok łodzi.

— Atakują nas! — krzyknął Bentley.

— Kobiety za barykadę! — zakomenderował energicznie Smuga.

Tomek porwał Sally na ręce, gwizdnął na psa i wraz z Natasza pobiegł w kierunku namiotu osłoniętego zaporą z grubych bali. Smuga tymczasem sprawnie rozstawiał swych ludzi, aby w bitewnym rozgardiaszu uniknąć zaskoczenia. Wszyscy uzbrojeni w broń palną mieli stawić czoło głównemu atakowi. Przyczaili się za drzewami i w krzakach na samym brzegu wyspy naprzeciwko nadpływających łodzi Ku-ku-ku-ku.

Tomek ułożył Sally na łóżku polowym. Na krótką chwilę przytuliła głowę do jego piersi, po czym, jak przystało dzielnej żonie podróżnika, szepnęła:

— Mój najdroższy, idź pomóc naszym. Na pewno twoja pomoc jest im potrzebna. Damy tu sobie radę z Natasza... Idź, nie trać czasu!

Tomek ucałował dłonie Sally. Czule pogłaskał ją po głowie zroszonej potem.

— Dingo! Pilnuj pani! — rozkazał psu, który zaraz przywarował obok łóżka. Chwycił karabin oparty o skrzynię i wybiegł z namiotu. Przyklęknął za drzewem w pobliżu kapitana Nowickiego i Smugi. Przygotował broń do strzału.

Kilka długich piróg już podpływało do wyspy. Ku-ku-ku-ku ukryci za tarczami trzymali w pogotowiu dzidy zakończone ostrzami. Pomalowani na biało wyglądali jak kościotrupy. Czterech wioślarzy popychało łodzie długimi, bambusowymi drągami. Smuga uważnie obserwował rzekę. Wzrokiem mierzył odległość łodzi od brzegu. Gdy były już oddalone zaledwie o kilkanaście metrów, wolno uniósł karabin do ramienia i głośno rozkazał:

— Mierzyć do wioślarzy! Ognia!

Kilku krajowców zwaliło się do wody. Pirogi pozbawione sterników zaczęły kręcić się w koło. Porwane wartkim nurtem spływały szybko w dół rzeki. Jedna z łodzi wywróciła się do góry dnem.

Dwie pirogi dobiły do wyspy. Czereda Ku-ku-ku-ku wyskoczyła na brzeg. Złowrogo rozbrzmiewał przeraźliwy okrzyk łowców głów.

— Kapitanie! Prowadź na nich Mafulu! — zawołał Smuga.

Tragarze widzieli, że życie ich i wszystkich uczestników wyprawy wisi na włosku. Toteż na rozkaz Nowickiego desperacko natarli na wrogów. Tomek z karabinem w dłoni skoczył za Nowickim, który szczególnie celował w walce wręcz. Marynarz kolbą karabinu wymierzał błyskawiczne ciosy. Po krótkiej chwili wokół niego powstała pustka. Tomek raz za razem strzelał z rewolweru. Mafulu zachęceni przykładem szybko przegnali napastników na brzeg rzeki. Walka toczyła się teraz tuż nad wodą.

Tomek szybko wystrzelał naboje z rewolweru. Nie mając czasu na ponowne nabicie broni, wepchnął ją za pas. W ostatniej chwili kolbą karabinu odparował cios wymierzony dzidą w jego pierś. Zanim napastnik zdążył ponownie wznieść do góry dzidę, Tomek odrzucił karabin i obydwiema rękami przytrzymał drzewce. Ku-ku-ku-ku natychmiast rzucił dzidę i tarczę na ziemię. Wyrwał nóż zza przepaski. Dzięki kapitanowi Nowickiemu Tomek był zaprawiony w tego rodzaju walce. Nie stracił, więc teraz odwagi; zwinnym skokiem znalazł się twarzą w twarz ze straszliwym łowcą głów. Wspaniały pióropusz na głowie krajowca uświadomił mu, że ma do czynienia ze znakomitym wojownikiem. Niezawodny chwyt jedną dłonią za przegub, a drugą za łokieć zmusił Ku-ku-ku-ku do porzucenia noża. Papuas chwycił Tomka za gardło, ten ostatni zaś podstawił mu nogę. Zwalili się na ziemię. Naraz uścisk Papuasa zelżał. Tomek leżąc na plecach ujrzał wroga unoszącego się do góry. Było to dziełem Nowickiego, który w samą porę pospieszył druhowi z pomocą. W mgnieniu oka Ku-ku-ku-ku zakreślił w powietrzu luk i zniknął pod woda.