Выбрать главу

Odwiedził ich też sam burmistrz, rosły, sympatyczny mężczyzna, który nawet podziękował im za pomoc.

– Niestety, w naszym mieście jest też element, który musi zbadać absolutnie wszystko – powiedział, uśmiechając się przepraszająco. – Na pewno to właśnie oni zapuścili się do magazynu i przez nieuwagę zaprószyli ogień.

Mieszkańcy miasta nieprzystosowanych palili papierosy, inaczej niż w pozostałych częściach Królestwa Światła. Może właśnie dlatego osiedlało się tutaj tak wielu nowo przybyłych?

Burmistrzowi towarzyszył szef policji, miasto bowiem stworzyło własne oddziały porządkowe; tutejsza ludność nie chciała uznawać władzy Strażników, mających większe uprawnienia niż oddziały policji. Komendant był łysym, spoconym mężczyzną ze znaczną nadwagą i czającym się zawałem serca. W rozmytych rysach dostrzec się jednak dało minioną urodę.

Trzeciego mężczyznę z grupy przedstawiono młodym ludziom jako księgowego burmistrza i miasta. Miał on w twarzy coś pociągającego, lecz jego rozbiegane oczy przywodziły na myśl lisa. Indra powiedziała później, że od tego człowieka nigdy by nie kupiła używanego samochodu. Jej przyjaciele wprawdzie nie słyszeli wcześniej takiego wyrażenia, lecz od razu je zrozumieli i w pełni się z nią zgodzili

Burmistrz i rewizor przysiedli na pustych skrzynkach, by chwilę porozmawiać z młodymi ludźmi. Wyraźnie dało się zauważyć, że coś ich niepokoi. Szef policji nie chciał siadać, sprawiał wrażenie, że bardzo mu się gdzieś spieszy.

Czy ten miły burmistrz nie mógł sobie wybrać sympatyczniejszych współpracowników? zastanawiała się Elena. Co prawda ten rosły mężczyzna sprawiał wrażenie w jakiś sposób zahukanego, jak gdyby ktoś miał nad nim władzę, ale to chyba niemożliwe.

Jaskari spytał go wprost o to, co robi w tym mieście, bo zdaje się całkiem tu nie pasować. (Pośrednio ubliżył tym samym dwóm towarzyszom burmistrza, ale chłopak wcale się tym nie przejmował. Ci mężczyźni nie wzbudzili w nim zaufania.)

Burmistrz uśmiechnął się lekko, nie bez smutku

– Mieszkaliśmy przedtem w stolicy, ale moja żona źle się czuła w tak całkowicie obcym świecie i kiedy zaproponowano mi objęcie tego stanowiska, wpadła w zachwyt i przeprowadziliśmy się tutaj.

– Żałujecie tej decyzji?

– Ona nie. Ogromnie jej się tu podoba, szczególnie rada jest z zajmowanej przeze mnie pozycji, ja natomiast wolałbym jakiś skromniejszy tytuł i pracę w innym rejonie.

Kiedy przedstawiciele władz odeszli, Jori spytał:

– Zwróciliście uwagę na wiek ludzi w tym mieście? Są znacznie starsi niż w innych częściach naszego kraju. Ci trzej wyglądali na pięćdziesiąt, może nawet na sześćdziesiąt lat.

Armas pokiwał głową.

– To dlatego, że nie dopuszczają tutaj promieni Świętego Słońca. Znajduje się ono za daleko, a poza tym zabudowują ulice i wielu z nich żyje niemal cały czas pod ziemią.

– Co takiego burmistrz mówił? Ze niestety nie mogą nam pomóc? – dopytywała się Elena. – Wspomniał coś o jakimś przestępstwie, nie dosłyszałam, bo stałam za nim.

– Ma to związek z jakimiś zaginięciami – odparł Jaskari. – Podobno odnaleźli zwłoki dziewczyny. Mówili, że to stara sprawa. Pewnie dlatego szef policji wyglądał na takiego przejętego.

– Nie zwróciłam uwagi na jego słowa – leniwym głosem powiedziała Indra. – Bo ten księgowy czy rewizor miał takie paskudne spojrzenie, miałam wrażenie, jakby pożerał mnie wzrokiem. Wstrętny, stary wieprz!

– Jakieś przestępstwo w mieście nieprzystosowanych? – mruknął Armas pod nosem. – Muszę dać znać ojcu. My młodzi nie mamy tutaj żadnej władzy, ale on powinien się o tym dowiedzieć. Coś, zdaje się, wskazywało, że zamieszany jest w to jakiś żołnierz, prawda?

– Chciałbym bliżej zbadać tę sprawę – westchnął Jori. – Zapowiada się bardzo ciekawie, ale pewnie nikt mnie nie dopuści do śledztwa.

– Możemy porozmawiać z Dolgiem i Markiem, kiedy tu przybędą – zaproponowała Elena.

– Tak, albo… Już wiem! – zawołał Jori. – Wiem, kto może się do nich podkraść i podpatrzyć, co robią. Tsi-Tsungga!

Elena przypomniała sobie owo drżące, przyprawiające ją o wstyd uczucie, chaos doznań, jaki Tsi zawsze wzbudzał w jej ciele już od dnia, kiedy uratował ją od potworów z Ciemności. Ponieważ mieszkał w dolinie elfów, od tamtej pory spotkała go zaledwie parokrotnie, i to przy bardziej oficjalnych okazjach. Grono starych przyjaciół, ucieszonych swym widokiem, trzymało się zwykle razem, nie zdarzyło się, żeby Tsi i Elena zostali sami zbyt blisko siebie.

Mimo to jednak nie przestawała śnić o nim podniecających snów. Towarzyszyło im zawsze poczucie wstydu, wyobrażała sobie, że leży w zielonym lesie, a on nagle wyłania się z cienia. Przyglądał się jej długo z góry, drżącej z podniecenia i strachu, a jego jaskrawo zielone oczy lśniły żądzą, uśmiechał się do niej, odsłaniając ostre kły. Wszystko to było takie zakazane, skandaliczne i nierealne, bo przecież on wywodził się z zupełnie innego gatunku, ale kiedy kładł się przy niej i muskał nigdy nie całowane piersi, które naprężały się pod jego dotykiem, Elena czuła, jak wzbiera w niej pożądanie. Tsi opierał się na łokciu i ręką sięgał w dół, by wtargnąć w nią członkiem, którego nigdy nie widziała, nie wiedziała nawet, czy w rzeczywistości w ogóle go ma. Przenikały ją wtedy fale rozkoszy, lecz zawsze budziła się za wcześnie, zanim jeszcze do czegokolwiek doszło. Kiedy tylko bardziej namiętnie ocierał się o jej ciało, sen się kończył.

Zawsze potem musiała sobie sama pomóc. Zaspokojenie następowało niemal natychmiast, lecz nieodmiennie zostawiało w niej jakąś pustkę. Czegoś jej brakowało.

Najgorsze, że po takim śnie Tsi całymi dniami nie schodził jej z myśli, a ciało wprost bolało od pełnego tęsknoty niespełnienia.

Nawet teraz, kiedy Jori wymienił jego imię, poczuła owo cudowne napięcie bioder i ud, które wkrótce doprowadziłoby ją do orgazmu, gdyby się temu poddała. Wystarczyło więc tylko, że pomyślała o brunatnozielonej istocie przyrody.

Odpowiedziała, lecz nie stać ją było nawet na zdecydowane „nie”.

– Zastanawiam się, czy to dobry pomysł – rzekła, z trudem panując nad głosem. – Być może nie powinniśmy narażać Tsi na zetknięcie z tym miastem.

Ty tchórzu, dlaczego nie powiesz, jak jest naprawdę? Dlaczego się nie przyznasz, że boisz się z nim spotkać?

– Masz rację – przyświadczył Jori ku jej niewypowiedzianej uldze. – Tutejsi ludzie nie potrafiliby go zrozumieć. Jeszcze by go ukamienowali, nie panując nad prymitywnym strachem. Ale patrzcie, idzie Heinrich Reuss! Dawno go nie widzieliśmy.

Heinrich Reuss von Gera stanowił wyjątkowy przypadek. Jako jedyny z grupy czarnoksiężnika przeniósł się do miasta nieprzystosowanych. Dla dawnego szlachcica i rycerza zakonnego przejście do kompletnie obcego, nowoczesnego świata okazało się zbyt trudne. Mieszkał teraz w najstarszej części miasta, gdzie przy wykładanych kocimi łbami ulicach wznosiły się budynki z muru pruskiego i gdzie czas zatrzymał się jakby w siedemnastym wieku. Owszem, wyglądało to czarująco, lecz jakże było niewygodne!

Heinrich Reuss nie wydawał się zadowolony. Wprawdzie tak jak i inni w jego wieku w czasie gdy mieszkał we Wschodniej Łące, cokolwiek odmłodniał, to jednak tkwił w nim jakiś smutek.

Nie mógł znaleźć spokoju i nikt nie potrafił mu w tym pomóc. Nie, nie chciał wcale wracać do zewnętrznego świata, tutaj mu było najlepiej, to jego dusza wciąż pozostawała strapiona. Przyjaciele sądzili, że dręczą go wspomnienia z czasów, kiedy był złym rycerzem, lub też z długich lat późniejszych: odkąd rozstał się z Zakonem i dławił go ciągły strach, że zostanie odnaleziony i ukarany. Nikt jednak tak naprawdę nie znał przyczyny jego niepokoju, być może nawet on sam.