Выбрать главу

Tylko Malanow wciąż gadał: — A z nami wydarzyła się tragedia. Pewnie nie tylko z nami. Dobrze odgadłeś wtedy fakt hamowania… Głuchow nawet dokładniej powiedział wczoraj, choć to było humanistyczne, emocjonalne: nie puszczają… Ale wtedy zupełnie nieprawidłowo sformułowaliśmy kryterium selekcji. Najlepszy dowód to dzisiejsze sukcesy Walki. To nie wrogowie mieszają ci szyki i szydzą z ciebie, uwierz mi, Fil… Po prostu próbowałeś poruszyć dźwignię nie z tego świata. Nie szarp się. Zrozum to. Możemy wykorzystywać do naszych celów dowolne prawa przyrody, dopóki przestrzegamy pewnych, zaraz o nich powiem, ograniczeń. Ale ta dźwignia nie jest z naszej strony. Nie wolno jej dotykać w zwierzęcych celach.

— A to co znowu? Jakie zwierzęce cele? Co to za cele? O czym ty bredzisz?

— Zaraz ci wyjaśnię. Chociaż… To najmniej przyjemna część tego, co powinienem ci powiedzieć.

Malanow poczuł zmęczenie. Podniecenie minęło, a pozostało coś przypominającego kaca: przed chwilą, dosłownie przed chwilą szybowałeś, a teraz — pustka i strach przed konsekwencjami uczynku. Paliwo — współczucie i chęć obrony — wyczerpały się.

Ponieważ Wieczerowski i tak nie odtajał.

— Rozumiesz… To bardzo trudno jest sformułować… bo mdli Powstaliśmy jako część świata zwierzęcego. Żyjemy według jego praw. Powstaliśmy według jego praw i powinniśmy żyć według tych praw, i póki żyjemy, to żyjemy. Chociaż w określonym sensie rzeczywiście stworzeni jesteśmy na jego obraz i podobieństwo, dlatego że mamy możliwość materializowania naszej twórczości. W książkach, maszynach, nauce… W drugiej przyrodzie. Tak jak on w pierwszej. Piśmiennictwo, pieniądze, lasery: to takie same wyniki metabolizmu naszej świadomości jak Wszechświat z nami to produkt metabolizmu jego świadomości. Nie ma tu ograniczeń, możemy sobie wymyślać do pomocy, co chcemy, co możemy, co nam wyjdzie.

Ograniczenie leży zupełnie w innej dziedzinie.

— Rozumiem, rozumiem, nie męcz mnie już! — nagle prawie krzyknął Wieczerowski.

— Ja nie męczę… Chodzi o to, że możemy odkrywać prawidła tej drugiej natury — dla nas pierwszej. Możemy uczyć się je wykorzystywać, szyć z nich szmaty, jeździć nimi do pracy czy do knajp, może nam grozić zatrucie nimi, jak grozi zatrucie wytworami swojej działalności dowolnemu zwierzęciu w zamkniętym ekosystemie, i możemy walczyć z tym zagrożeniem wszelkimi dostępnymi zwierzęciu środkami… póki żyjemy według prawideł królestwa zwierząt.

W granicach celów dostępnych wszystkim zwierzętom na świecie, jedynie inaczej realizowanych. Możemy dopóty opracowywać dowolne nowe środki, dopóki cele pozostają stare.

Zwykłe. To nie narusza żadnych zasadniczych praw Wszechświata. Nie występuje tu żadne hamowanie, żadne wstrzymywanie. Co hamować? Po co? Co za różnica, w jaki sposób zdobyłeś samicę: kłem, upierzeniem czy fortuną? Co za różnica czy pod wpływem ideologii czy instynktu stado idzie na stado w walce o pożywienie i przestrzeń i czym atakują się te stada: rogami czy stingerami? Aby smaczniej zjeść, intensywniej się rozmnażać, skuteczniej ochronić potomstwo, wygodniej wypocząć i łatwiej pozbyć się rywala.. — Wszystko jak u wszystkich innych. Ale wystarczy, byś przestał być zwierzęciem w sferze celów… koniec, kropka. Takie zachowanie grozi powstaniem świata albo przynajmniej światka, który zacznie rządzić się innymi, nowymi… tu, a nie tam wymyślonymi prawami. To dlatego ciągną cię i nie puszczają. Od miliona lat ludzkość stoi przed tą ścianą, bije w nią pyskami swoich najlepszych przedstawicieli. Dlatego że istota konfliktu zupełnie nie leży w dziedzinie techniki. Ten konflikt może się rozgrywać i na pokładzie promu kosmicznego, i w jaskini. Myślę, że i zwierzęta go znają.

Jakiemuś basiorowi szczęśliwie nawinęła się bezbronna sarna, a on, nie rozumiejąc, co się dzieje, obojętnie truchta obok niej albo zostawia na pożarcie swojemu wilczemu starcowi… Malanow odetchnął. Wieczerowski słuchał zgarbiony i wpatrzony w ziemię.

Zmarszczki na jego brzydkim czole przelatywały jedna po drugiej. Podniesiony kołnierz płaszcza trzepotał na ciemnym wietrze jak skrzydło zgniecionego motyla.

— Etyka to jeden z produktów metabolizmu świadomości, ani więcej, ani mniej.

Bardzo wygodna w stosowaniu i bardzo pożyteczna. Czyni życie stada bardziej efektywnym, stabilniejszym, bezpieczniejszym dla wszystkich jego członków. Ale od czasu do czasu rodzą się zwyrodnialcy… pomyleńcy… Wiesz, jak to ni stąd, ni zowąd ktoś jest od dzieciństwa szurnięty na punkcie samochodów i staje się kierowcą wyścigowym albo konstruktorem, inny ma świra na punkcie dobroci i uczciwości. Ci dwaj pojmują etykę zbyt poważnie. Zaczynają zbytnio się nią kierować, zaczynają stawiać przed sobą cele życiowe uwarunkowane tylko nią. A to znaczy, że zaczynają zachowywać się nienaturalnie. Zaczynają tworzyć swój świat. Podlegają zatem zadeptywaniu. Tym bardziej nieodwołalnemu i wściekłemu, im bardziej… źle powiedziałem. Nie ma tu wściekłości, uruchamia się martwy mechanizm obronny przestrzegający nietykalności wymyślonych tam rzeczy. To jest wściekłe pod względem intensywności. Najbardziej intensywnie zadeptuje się tych, którzy kierując się owymi nienaturalnie etycznymi, zbytnio ludzkimi, niewskazanymi dla zwierzęcego żywota, celami, wymyślają jakieś zasadniczo nowe środki do ich osiągnięcia. Nauki… książki… rewertazę… — Malanow uśmiechnął się nieco smutnie. — Niech nawet cele te będą zupełnie nieokreślone, tylko emocjonalnie naszkicowane, niech istnieją tylko w obrazie: nieważne. Trybiki już to wyczuwają i zaczynają się kręcić, mieląc zwyrodnialca na proszek.

Z daleka, z mroku zaczęło się zbliżać wytężone wycie. Malanow zamilkł. Od strony nowego osiedla, mgliście pomrugującego iskierkami odległych jak Obłok Magellana okien, natężając się ze wszystkich sił, nadjeżdżał trolejbus. Być może ostatni dzisiaj. Oto ciężko kołysząc się na pagórkach asfaltu, wyrzucając spod kół ciemne fontanny, podjechał do wyszarpniętej z mroku wysepki przystanku, przyhamował, ale nawet się nie zatrzymał. Nikt nie zamierzał wysiadać, a na przystanku nikt nie stał. Malanow z Wieczerowskim tkwili opodal. Wycie zaczęło narastać, trolejbus, powoli rozpędzając się, poturlał się dalej.

Niebieski trolejbus zabiera mnie stąd… A jednak naprawdę w milczeniu jest sens, jest dobroć…[1]

Ta dźwignia zupełnie nie jest przystosowana do wykorzystania przez wilki i meduzy — ciągnął Malanow. — Ani nie da się jej zjeść, ani wypić, ani pocałować. Ani nikogo nie można nią wykiwać, a nawet nacieszyć oka, żeby milej się trawiło. Ani podładować jej energią do wymyślania czegoś, co się da zejść, wypić czy pocałować. Dlatego wywijała ci się z rąk, a ty myślałeś, że wrogowie pastwią się nad tobą… Tak to wygląda… Milczeli. Chce się palić, pomyślał Malanow. W takich chwilach zazdrościł palaczom. Na przykład Irce. Sam próbował nieraz, nawet czasem kopcił z Irką dla towarzystwa, przy kielichu, ale śmierdzący dym nie przynosił prawdziwej przyjemności. Tej przyjemności też mi zakazano, myślał czasem z goryczą.

— Próbowałeś o tym pisać? — zapytał głucho Wieczerowski.

— Jak? — uśmiechnął się Malanow. — Możesz sobie wyobrazić podobną pracę? O problemie metrycznego tensora drabiny Jakubowej albo Tożsamość mionowych charakterystyk Allacha i Kriszny. To masz na myśli?

— Teraz pełno jest wszędzie tego kontaktowego chłamu. — Weczerowski wzruszył ramionami. — Mógłbyś tam… Nawiani mówiąc, właśnie ci od Kriszny, według mnie, do grobowej deski śpiewaliby ci pod oknami Hare Rama. Malanow nic nie odpowiedział.

вернуться

1

Ostatni trolejbus Bułata Okudżawy, przeł. Andrzej Mandalian przyp.tłum.)