Выбрать главу

– …powiada się: Urban Horn. Znają go, wichrzyciel to i podżegacz, kacerz pono i przechrzta. Waldens! Begard! Matka jego była beginka, spalili ją w Świdnicy, wcześniej na mękach do ohydnych się przyznała praktyk. Było jej Roth, Małgorzata Roth. Tego ci Horna, alias Rotha, w Strzelinie na własne oczy widziałem. Do buntów nawoływał, z papieża sobie dworował. Włóczył się za nim ów Reinmar de Bielau, pociotek jakiś Ottona Beessa, kanonika od Jana Chrzciciela. Wart jeden drugiego, same przechrzty i heretyki…

Zmierzchało już, gdy ostatni klient opuścił kościół świętego Macieja. Pomurnik wyszedł z konfesjonału, przeciągnął się, oddał brodatemu Krzyżakowi z Gwiazdą zapisane karty.

– Przeor Dobeneck – spytał – nie wydobrzał jeszcze?

– Nie wydobrzał – potwierdził szpitalnik. – Wciąż niemocą złożon. Praktycznie inkwizytorem a Sede Apostolica jest więc Grzegorz Hejncze. Też dominikanin.

Szpitalnik skrzywił lekko usta, jakby poczuł w nich coś niesmacznego. Pomurnik zauważył to. Szpitalnik zauważył, że Pomurnik zauważył.

– Młodzik, ten Hejncze – wyjaśnił z lekkim ociąganiem. – Formalista. Na wszystko żąda dowodów, nader rzadko każe na męki brać. Co i rusz podejrzanego znajdzie niewinnym i wypuści. Miękki jest.

– Widziałem pogorzeliska po stosach na podwalu za Świętym Wojciechem.

– Wszystkiego dwa stosy – wzruszył ramionami szpitalnik. – Za ostatnie trzy niedziele. Za czasów brata Schwenckefelda byłoby dwadzieścia. Prawda, że tylko patrzeć, jak będzie palony trzeci. Jego wielebność ułapił czarownika. Podobno ze szczętem zaprzedany diabłu. Właśnie poddawany jest bolesnemu śledztwu.

– U dominikanów?

– Na ratuszu.

– Hejncze jest przy tym?

– Wyjątkowo – uśmiechnął się brzydko Krzyżak – jest.

– Ten czarownik, co za jeden?

– Zachariasz Voigt, aptekarz.

– Na ratuszu, powiadasz, bracie?

– Na ratuszu.

Grzegorz Hejncze, w praktyce obecny inguisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus na diecezję wrocławską, był faktycznie człowiekiem wyjątkowo młodym. Pomurnik nie dawał mu więcej niż trzydzieści lat – co oznaczało, że byli rówieśnikami. Gdy Pomurnik wszedł do ratuszowej piwnicy, inkwizytor właśnie się posilał. Wysoko podwinąwszy rękawy, ochoczo pałaszował wprost z garnka kaszę ze skwarkami. W świetle łuczyw i świec scena prezentowała się malowniczo i nastrojowo – żebrowane sklepienie, surowe ściany, dębowy stół, krucyfiks, świeczniki obrosłe festonami wosku, plama białego dominikańskiego habitu, kolorowa polewa glinianych naczyń, spódnica i zapaska usługującej dziewki – wszystko to komponowało się niczym na miniaturze z graduału, brakowało tylko iluminacji.

Nastrój psuły jednak i zakłócały przeszywające wrzaski i ryki bólu, w regularnych odstępach dobiegające z głębszego podziemia, zejście do którego, niczym wrota piekieł, czerwono rozświetlała migotliwa poświata ognia.

Pomurnik zatrzymał się przy schodach, czekał. Inkwizytor jadł. Nie spieszył się. Zjadł wszystko, do samego dna, wydrapał nawet łyżką to, co się przypaliło. Dopiero po tym uniósł głowę. Krzaczaste, groźnie zrośnięte brwi nad bystrymi oczyma dodawały mu powagi, sprawiały, że wydawał się starszy, niż był w istocie.

– Od biskupa Konrada, prawda? – rozpoznał. – Imć pan…

– Von Grellenort – przypomniał Pomurnik.

– Oczywiście – Grzegorz Hejncze powściągliwymi ruchami palców ponaglił dziewkę, by sprzątnęła ze stołu. – Birkart von Grellenort, biskupi zaufany i doradca. Siadajcie, proszę.

Torturowany zawył z podziemia, zakrzyczał dziko i nieartykułowanie. Pomurnik usiadł. Inkwizytor wytarł z podbródka resztki tłuszczu.

– Biskup – zaczął po chwili – opuścił, jak się zdaje, Wrocław? Wyjechał?

– Raczyła rzec wasza wielebność.

– Do Nysy pewnie? Odwiedzić panią Agnieszkę Salzwedel?

– Jego dostojność – Pomurnik nawet drgnięciem powieki nie zareagował na utrzymywane w głębokim sekrecie nazwisko najnowszej biskupiej miłośnicy. – Jego dostojność nie zwykł informować mnie o takich detalach. Ja też ich nie dociekam. Kto wściubia nos w sprawy infułatów, ryzykuje jego utratę. A mnie mój nos miły.

– W to nie wątpię. Ale ja wszak nie sensację, lecz jeno zdrowie dostojnego mam na uwadze. Biskup Konrad nie jest przecie pierwszej młodości, unikać winien nadmiaru gorących turbacyj… A wszak ledwo tydzień minął, jak zaszczycał Ulrykę von Rhein. Do tego te wizyty u benedyktynek… Dziwicie się, panie rycerzu? Rzeczą inkwizytora jest wiedzieć.

Z podziemia rozległ się krzyk. Urwany, przechodzący w charkot.

– Rzeczą inkwizytora jest wiedzieć – powtórzył Grzegorz Hejncze. – Toteż wiem, że biskup Konrad podróżuje po Śląsku nie tylko po to, by odwiedzać mężatki, młode wdówki i mniszki. Biskup Konrad przygotowuje kolejny wypad na Broumovsko. Usiłuje nakłonić do współpracy Przemka Opawskiego i pana Albrechta von Kolditz. Uzyskać zbrojną pomoc pana Puty z Czastolovic, starosty kłodzkiego.

Pomurnik nie skomentował, nie spuścił oczu.

– Biskupowi Konradowi – ciągnął inkwizytor – zdaje się nie przeszkadzać, że całkiem co innego postanowił król Zygmunt i książęta Rzeszy. Że nie wolno powtarzać błędów poprzednich krucjat. Że trzeba postępować rozważnie i bez euforii. Że trzeba się przygotować. Zawrzeć sojusze i alianse, zebrać środki. Przeciągnąć na naszą stronę panów morawskich. A do tego czasu powstrzymać się od zbrojnych awantur.

– Jego dostojność biskup Konrad – przerwał milczenie Pomurnik – nie musi się oglądać na książąt Rzeszy, na Śląsku jest im bowiem równy… jeśli nie wyższy. Zaś dobry król Zygmunt zdaje się być zajęty… Jako przedmurze chrześcijaństwa zbrojnie zabawia się z Turkami nad Dunajem. Prosi się o nowy Nikopol. A może stara się zapomnieć inne baty, te, które trzy lata temu dostał od husytów pod Niemieckim Brodem, może usiłuje zapomnieć, jak stamtąd uciekał. Ale chyba wciąż jeszcze pamięta, bo mu coś do nowej czeskiej wyprawy nie spieszno. Na biskupa Konrada tedy, Bóg to widzi, spada obowiązek posiania postrachu wśród kacerzy. Wie wszak wasza wielebność: si vis pacem, para bellum.

– Wiem też – inkwizytor bez wysiłku wytrzymał spojrzenie – że nemo sapiens, nisi patiens. Ale zostawmy to. Miałem do biskupa spraw parę. Parę pytań. Ale skoro wyjechał… Trudna rada. Bo na to, że na te pytania odpowiecie wy, panie Grellenort, liczyć raczej nie mogę, prawda?

– To zależy od pytań, jakie wasza wielebność raczy zadać.

Inkwizytor milczał przez chwilę, wyglądało, że czeka, aż torturowany w podziemiu znowu zakrzyczy.

– Chodzi – przemówił, gdy wrzask przebrzmiał – o owe dziwne przypadki śmierci, zagadkowe zabójstwa… Pan Albrecht von Bart, zamordowany pod Strzelinem. Pan Piotr de Bielau, zabity gdzieś pod Henrykowem. Pan Czambor z Heissensteinu, zasztyletowany skrytobójczo w Sobótce. Kupiec Neumarkt, napadnięty i zabity na świdnickim gościńcu. Kupiec Fabian Pfefferkorn, zamordowany na samym progu niemodlińskiej kolegiaty. Dziwne, tajemnicze, zagadkowe zgony, niewyjaśnione morderstwa zdarzają się ostatnimi czasy na Śląsku. Nie mógł o tym biskup nie słyszeć. Ani wy.

– Coś tam, nie przeczę, obiło się nam o uszy – przyznał obojętnie Pomurnik. – Głów sobie jednak tym specjalnie nie zaprzątaliśmy, ni biskup, ni ja. Od kiedy to morderstwo jest takim ewenementem? Co i rusz ktoś kogoś zabija. Miast kochać bliźniego swego, ludzie się nienawidzą i gotowi za byle co posłać na tamten świat. Wrogów ma każdy, a motywów nigdy nie brakuje.

– Czytacie moje myśli – oświadczył równie obojętnie Hejncze. – I wyjmujecie mi słowa z ust. To samo dotyczy pozornie owych niewyjaśnionych zabójstw. Pozornie ni motywu nie brak, ni wroga, na którego szybko pada podejrzenie. Już to zatargi sąsiedzkie, już to zdrady małżeńskie, już to wróżdy rodowe, masz, sądziłbyś, winnych w zasięgu ręki, wszystko jasne. A przyjrzysz się sprawie uważniej… i nic nie jest jasne. I to właśnie jest w tych morderstwach ewenementem.

– Tylko to?

– Nie tylko. Dochodzi zaskakująca, niewiarygodna wręcz wprawa zbrodniarza… lub zbrodniarzy. We wszystkich przypadkach ataki następowały znienacka, były to iście gromy z jasnego nieba. Dosłownie z jasnego. Zabójstwa dokonywane były bowiem w południe. Niemal dokładnie w południe.