– Ciekawe.
– To właśnie miałem na myśli.
– Ciekawe – powtórzył Pomurnik – jest co innego. To, że nie rozpoznajecie słów psalmu. Nic nie mówi wam sagitta volante in die! Strzała godząca niby błyskawica, padający z jasnego nieba grot, który niesie śmierć? Nic nie przypomina wam demon, co niszczy w południe? Dziwię się, zaiste.
– A więc demon – inkwizytor zbliżył złożone dłonie do warg, ale nie zdołał całkiem zasłonić sarkastycznego uśmiechu. – Demon grasuje po Śląsku i popełnia zbrodnie. Demon i demoniczna strzała, sagitta volante in die. No, no. Nie do wiary.
– Haeresis est maxima, opera daemonum non credere – odparował natychmiast Pomurnik. – Zali uchodzi, abym to ja, zwykły śmiertelnik, przypominał o tym papieskiemu inkwizytorowi?
– Nie uchodzi – wzrok inkwizytora stwardniał, w głosie zabrzmiała niebezpieczna nuta. – Nijak nie uchodzi, panie von Grellenort. Nie przypominajcie mi już, proszę, o niczym więcej. Skoncentrujcie się raczej na odpowiadaniu na pytania.
Pełen boleści ryk z podziemia dość znacząco skontrapunktował wypowiedź. Ale Pomurnik nie drgnął nawet.
– Nie jestem – oświadczył chłodno – w stanie pomóc waszej wielebności. Choć, jak rzekłem, plotki o zabójstwach dotarły do mnie, nazwiska rzekomych ofiar nic mi nie mówią. Nigdy nie słyszałem o tych ludziach, wieści o ich losie są dla mnie nowiną. Nie wydaje mi się, by warto było pytać o nich jego dostojność biskupa. Odpowie to samo, co ja. I doda pytanie, którego ja zadać się nie ośmielę.
– Ależ ośmielcie się. Nic wam nie grozi.
– Biskup zapytałby: czym pomienieni, ów von Bielau, ów Pfefferkorn, ów, nie pamiętam, Czambor czy Bambor, zasłużyli na uwagę Świętego Oficjum?
– Biskup – odparł z miejsca Hejncze – otrzymałby odpowiedź. Święte Oficjum miało wobec pomienionych suspicio de haeresi. Podejrzenia o sympatie prohusyckie.
O uleganie kacerskim wpływom. O kontakty z czeskimi odszczepieńcami.
– Ha. A to niegodziwcy. Jeśli więc zostali zabici, nie ma Inkwizycja powodów, by ich opłakiwać. Biskup, jak go znam, niezawodnie powiedziałby, że tylko się cieszyć. Że ktoś Oficjum wyręczył.
– Oficjum nie lubi, gdy się je wyręcza. Tak odpowiedziałbym biskupowi.
– Biskup zareplikowałby, że w takim razie Oficjum winno działać sprawniej i szybciej.
Z podziemi znowu doleciał wrzask – tym razem znacznie głośniejszy, przeraźliwszy, bardziej przeciągły i trwający dłużej. Wąskie usta Pomurnika skrzywiły się w parodii uśmiechu.
– Oho – wskazał ruchem głowy. – Czerwone żelazo. Przedtem było zwykłe strappado i kluby na palcach rąk i nóg. Prawda?
– To zatwardziały grzesznik – odrzekł niechętnie Hejncze. – Haereticus pertinax… Nie odbiegajmy jednak od tematu, rycerzu. Bądźcie łaskawi powtórzyć jego dostojności biskupowi Konradowi, że Święta Inkwizycja z rosnącym niezadowoleniem obserwuje, jak tajemniczo giną ludzie, na których są delacje. Ludzie podejrzani o herezję, o konszachty i spiskowanie z kacerzami. Ludzie ci giną, zanim Inkwizycja zdoła ich przesłuchać. Wygląda tak, jakby ktoś chciał zacierać ślady. A temu, kto zaciera ślady herezji, samemu trudno będzie przed zarzutem herezji się obronić.
– Powtórzę biskupowi słowo w słowo – uśmiechnął się drwiąco Pomurnik. – Ale wątpię, by się zląkł. Nie jest z tych strachliwych. Jak wszyscy Piastowie.
Po poprzednim wrzasku wydawało się, że torturowany głośniej i przeraźliwiej wrzasnąć już nie zdoła. Ale tylko się tak wydawało.
– Jeśli teraz nic nie wyzna – powiedział Pomurnik – to nie wyzna nigdy.
– Wygląda, że macie wprawę.
– Nie praktyczną, broń Boże – Pomurnik uśmiechnął się paskudnie. – Czytywało się jednak praktyków. Bernarda Gui. Mikołaja Eymericha. I waszych wielkich śląskich poprzedników: Peregryna z Opola, Jana Schwenckefelda. Zwłaszcza tego ostatniego polecałbym uwadze waszej młodej wielebności.
– Rzeczywiście?
– Nie inaczej. Brat Jan Schwenckefeld bowiem cieszył się i radował, ilekroć jakaś tajemnicza ręka zakatrupiła łotra, kacerza czy kacerskiego poplecznika. Brat Jan dziękował w duchu owej tajemniczej ręce i odmawiał pacierz w jej intencji. Było zwyczajnie jednego łotra mniej, sam brat Jan miał dzięki temu więcej czasu na innych łotrów. Za słuszne i dobre uważał bowiem brat Jan, by grzesznicy żyli w trwodze. By, jak każe Księga Powtórzonego Prawa, drżał grzesznik dniem i nocą ze strachu, nie będąc pewnym życia. By rano myślał: któż sprawi, by nadszedł wieczór, a wieczorem: któż sprawi, by nadszedł poranek.
– Interesujące mówicie rzeczy, panie. Przemyślę je, bądźcie pewni.
– Twierdzicie – powiedział po chwili Pomurnik – a pogląd ten usankcjonowali już liczni papieże i doktorowie kościoła, że czarownicy i kacerze to jedna wielka sekta, działająca bynajmniej nie chaotycznie, lecz według wielkiego, wymyślonego przez samego Szatana planu. Twierdzicie z uporem, że herezja i maleficium to ta sama tajna, potężna liczebnie, zintegrowana, perfekcyjnie urządzona, kierowana przez diabła organizacja. Organizacja, która w ostrym i zaciętym boju konsekwentnie realizuje plan obalenia Boga i przejęcia władzy nad światem. Dlaczego więc aż tak zapalczywie odpychacie od siebie myśl, że w tym boju także druga wojująca strona… powołała do życia… swoją własną… tajną organizację? Dlaczego tak nie chce się wam w to wierzyć?
– Dlatego choćby – odrzekł spokojnie inkwizytor – że poglądu podobnego nie usankcjonował żaden z papieży ani doktorów kościoła. Dlatego, dodam, że Bóg nie potrzebuje żadnych tajnych organizacji, mając nas, Święte Oficjum. Dlatego, dodam jeszcze, że zbyt wielu widziałem pomyleńców, mających się za Boże narzędzia, działające w boskim posłannictwie i w imieniu Opatrzności. Zbyt wielu już widziałem takich, którzy słyszeli głosy.
– Pozazdrościć. Wieleście widzieli. Któżby przypuścił, patrząc na waszą młodą wielebność.
– Toteż – Grzegorz Hejncze nie przejął się drwiną – gdy wreszcie wpadnie mi w ręce owa sagitta volante, ów samozwańczy demon i Boże narzędzie… Skończy się nie męczeństwem bynajmniej, na które ów pewnie liczy, ale zamknięciem na trzy spusty w Narrenturmie. W Wieży Błaznów bowiem jest miejsce błazna i szaleńca.
Na schodach do podziemia, z którego już od dłuższego czasu nie dobiegały krzyki, zaszurały buty.
Wkrótce do sali wszedł chudy dominikanin. Zbliżył się do stołu, schylił w ukłonie, demonstrując upstrzoną brunatnymi plamami łysinę nad wąskim wianuszkiem tonsury.
– I jak? – spytał z wyraźną niechęcią Hejncze. – Bracie Arnulfie? Wyznał wreszcie?
– Wyznał.
– Bene. Bo już mnie to zaczynało nużyć.
Mnich uniósł oczy. Nie było w nich niechęci. Ani znużenia. Oczywistym było, że procedura w ratuszowym podziemiu nie znużyła go bynajmniej ani nie zdegustowała. Wręcz przeciwnie. Oczywistym było, że z chęcią zacząłby od nowa. Pomurnik uśmiechnął się do bratniej duszy. Dominikanin uśmiechu nie odwzajemnił.
– I cóż? – ponaglił inkwizytor.
– Zeznania są spisane. Powiedział wszystko. Poczynając od wezwania i wywołania demona, poprzez teurgię i konjurację do tetragramacji i demonomagii. Podał treść i obrządek podpisania cyrografu. Opisał osoby, które widywał podczas sabatów i czarnych mszy… Nie zdradził jednak, choć się staraliśmy, miejsca ukrycia magicznych ksiąg i grymuarów… No, ale zmusiliśmy go do podania nazwisk osób, dla których sporządził amulety, w tym i amulety zabójcze. Przyznał się też, że z diabelską pomocą, używając urim i thurim, zmusił do uległości i uwiódł dziewicę…
– O czym ty mi tu bajesz, braciszku – warknął Hejncze. – Co ty mi tu o demonach i dziewicach? Kontakty z Czechami! Nazwiska taboryckich szpiegów i emisariuszy! Skrzynki kontaktowe! Miejsca ukrycia broni i materiałów propagandowych! Nazwiska zwerbowanych! Nazwiska sympatyków husytyzmu!
– Z tych rzeczy – zająknął się mnich – nie wyznał niczego.
– Tedy – Hejncze wstał – jutro zabierzcie się za niego od nowa. Panie von Grellenort…
– Poświęćcie mi – Pomurnik oczami wskazał chudego zakonnika – jeszcze chwilkę.
Inkwizytor odprawił mnicha niecierpliwym gestem. Pomurnik czekał, aż wyjdzie.
– Chciałbym – powiedział – dowieść dobrej woli. Licząc, że zostanie to tajemnicą, w sprawie tych zagadkowych zabójstw chciałbym, jeśli wolno, doradzić waszej wielebności…
– Nie mówcie jeno, proszę – Hejncze, nie podnosząc wzroku, pukał palcami o stół. – Nie mówcie, że winni są Żydzi. Używający urim i thurim.
– Radziłbym pojmać… I dokładnie przesłuchać… Dwie osoby.
– Nazwiska.
– Urban Horn. Reinmar z Bielawy.
– Brat tego zamordowanego? – Grzegorz Hejncze zmarszczył się, ale trwało to tylko sekundę. – Ha. Bez komentarza, bez komentarza, panie Birkarcie. Bo znowu gotowiście wytknąć mi brak znajomości Pisma, tym razem historii o Kainie i Ablu. Tych dwóch zatem. Ręczycie mi słowem?