Выбрать главу

– Prosim za stół, szlachetni panowie – przemówił biskup, znowu zaskakując, tym razem dźwięcznym głosem młodzieńca. – Choć to stodoła, nie pałac, ugościmy czym chata bogata, a proste wiejskie jadło nagrodzimy węgrzynem, jakiego i u króla Zygmunta w Budzie nie zawsze staje. Co nam potwierdzi królewski kanclerz, imć pan Schlick. Jeśli, rzecz jasna, takim trunek znajdzie.

Młody, lecz bardzo poważnie i bogato wyglądający mężczyzna ukłonił się. Na lentnerze nosił herb – klin srebrny w polu czerwonym i trzy pierścienie o odwrotnej tynkturze.

– Kaspar Schlick – szepnął Szarlej. – Osobisty sekretarz, poufnik i doradca Luksemburczyka. Duża kariera jak na takiego gołowąsa…

Reynevan wyciągnął słomkę z nosa, nadludzkim wysiłkiem tłumiąc kichnięcie. Samson Miodek syknął ostrzegawczo.

– Szczególnie serdecznie witam – kontynuował biskup Konrad – jego dostojność Jordana Orsiniego, członka kolegium kardynalskiego, ninie legata Jego Świątobliwości papieża Marcina. Witam także przedstawiciela państwa zakonnego, szlachetnego Gotfryda Rodenberga, wójta z Lipy. Witam również naszego czcigodnego gościa z Polski oraz gości z Moraw i z Czech. Witajcie i siadajcie.

– Aż tu pieprzonego Krzyżaka przyniosło – mruczał Szarlej, usiłując nożem powiększyć szparę w pułapie. – Wójt z Lipy. Gdzie to? W Prusiech pewnie. A któż ci inni będą? Widzę tam pana Putę z Czastolovic… Ten barczysty, z czarnym lwem w złotym polu, to Albrecht von Kolditz, starosta świdnicki… Zaś ten z Odrzywąsem w herbie to musi być któryś z panów z Kravarz.

– Bądź cicho – syknął Samson. – I przestań dłubać… Bo nas wykryją po wpadających do kubków drzazgach…

Na dole, w rzeczy samej, wznoszono kubki i przepijano do się, służba uwijała się z dzbanami. Kanclerz Schlick skomplementował wino, ale nie wiadomo było, czy nie z dyplomatycznej grzeczności. Siedzący za stołem wydawali się nawzajem znać. Z pewnymi wyjątkami.

– Kimże jest – zainteresował się biskup Konrad – wasz młody towarzysz, monsignore Orsini?

– To mój sekretarz – odparł legat papieski, mały, siwy i mile uśmiechnięty staruszek. – Zwie się Mikołaj z Kuzy. Wielką wróżę mu karierę w służbie naszego Kościoła. Vero, wielce mi się w mej misji przysłużył, umie bowiem jak nikt heretyckie, a zwłaszcza lollardzkie i husyckie tezy obalać. Jego dostojność biskup krakowski może potwierdzić.

– Biskup krakowski… – syknął Szarlej. – Zaraza… To jest…

– Zbigniew Oleśnicki – potwierdził szeptem Samson Miodek. – Na Śląsku, w konszachtach z Konradem. Cholera, aleśmy wpadli. Bądźcie cicho jako te myszki. Bo jeśli nas odkryją, to po nas.

– Jeśli tak – podjął na dole biskup Konrad – to może wielebny Mikołaj z Kuzy rozpocznie? Bo przecie właśnie taki cel przyświeca naszemu zgromadzeniu: husyckiej zarazie kres położyć. Nim tu jadła podadzą a wina, nim podjemy i popijemy, niechaj nam księżyk Husa nauki obali. Słuchamy.

Służba wniosła na nosiłkach i zwaliła na stół upieczonego wołu. Błysnęły i poszły w ruch sztylety i noże. Młody Mikołaj z Kuzy wstał zaś i zaczął przemawiać. A choć oczy świeciły mu się na widok pieczystego, głos młodego księdza nie zadrżał.

– Iskra rzecz jest mała – mówił z egzaltacją – lecz gdy na suchą rzecz trafi, miasta, mury, lasy wielkie gubi. Kwas też mała i nikczemna rzecz się zda, a wszakże wszystkie dzieże kwasi. Zaś nieżywa mucha, powiada Eklezjastes, zepsuje naczynie wonnego olejku. Tak zła nauka od jednego się poczyna, ledwie dwóch albo trzech ma na początku słuchaczów, lecz pomału kancer się w ciele szerzy, a jako mówią: parszywa owca wszystką trzodę zaraża. A tak iskrę wnetże, skoro się ukaże, gasić, i kwas od dzieży odmiatać, i złe ciało odcinać, i parszywą owcę z owczarni wypędzać potrzeba, aby dom wszystek i ciało, i dzieża, i bydło nie zginęło…

– Złe ciało odcinać – powtórzył biskup Konrad, szarpiąc zębami kawał wołowiny, ociekający tłuszczem i krwawym sokiem. – Dobrze, iście dobrze prawicie, młody panie Mikołaju. W chirurgii sprawa! Żelazo, ostre żelazo najlepszą na husycki kancer medycyną. Wyciąć! Rżnąć heretyków, rżnąć, a bez litości!

Zgromadzeni za stołem też wyrazili aprobatę, bełkocąc z pełnymi ustami i gestykulując ogryzanymi kośćmi. Wół pomału przemieniał się w woli szkielet, a Mikołaj Kuzańczyk obalał po kolei wszystkie husyckie błędy, po kolei obnażał wszystkie niedorzeczności nauki Wiklefa: zaprzeczanie Przemienieniu, zaprzeczanie istnieniu czyśćca, odrzucanie kultu świętych i ich wizerunków, odrzucanie spowiedzi usznej. Wreszcie doszedł do komunii sub utraque specie i obalił ją również.

– Pod jedną – wołał – pod chleba jeno postacią ma być dla wiernych komunia. Mówi przecie Mateusz: Chleba naszego powszedniego, panem nostrum supersubstantialem daj nam dzisiaj. Mówi Łukasz: Wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Gdzie tu o winie mowa? Zaprawdę, jeden i tylko jeden jest od Kościoła uchwalony i potwierdzony zwyczaj, by pospolity człowiek pod jedną tylko postacią przyjmował. I na tym każdy, który wyznawa, poprzestawać winien!

– Amen – dokończył, oblizując palce, Ludwik Brzeski.

– Dla mnie – lwio ryknął biskup Konrad, cisnąwszy kość w kąt – mogą sobie husyci przyjmować choćby nawet pod postacią klistiery, od dupy strony! Ale te skurwysyny chcą mnie ograbić! O bezwzględnej sekularyzacji dóbr kościelnych wrzeszczą, o ewangelicznym jakoby ubóstwie kleru! Znaczy się: nam odebrać, a między siebie rozdrapać! O, na mękę Pańską, temu nie być! Po moim trupie! A prędzej po ich kacerskiej padlinie! Oby zdechli!

– Na razie żyją – powiedział cierpko Puta z Czastolovic, starosta kłodzki, którego przed zaledwie pięcioma dniami Reynevan i Szarlej widzieli na turnieju w Ziębicach. – Na razie żyją i mają się świetnie, całkiem wbrew temu, co po śmierci Żiżki prorokowano. Że się wzajem pozagryzają, Praga, Tabor i Sierotki. Nic z tego, panowie. Jeśli ktoś na to liczył, srodze się zawiódł.

– Niebezpieczeństwo nie tylko nie maleje, ale wręcz rośnie – zagrzmiał głębokim basem Albrecht von Kolditz, starosta i hetman ziemski księstwa wrocławsko-świdnickiego. – Moi szpiedzy donoszą o coraz ściślejszej współpracy prażan i Korybuta ze spadkobiercami Żiżki: Janem Hviezdą z Vicemilic, Bohusławem ze Szwamberku i Rohaczem z Dube. Głośno się mówi o wspólnych wyprawach wojennych. Pan Puta ma rację. Pomylili się ci, którzy po Żiżkowym zgonie liczyli na cud.

– I nie ma co – wtrącił z uśmiechem Kaspar Schlick – liczyć na dalsze cuda. Ani na to, że sprawę czeskiej schizmy załatwi za nas Prezbiter Jan, który nadciągnie z Indii z tysiącami koni i słoni. My, my sami rzecz tę musimy załatwić. W tej właśnie sprawie przysyła mnie tu król Zygmunt. Musimy wiedzieć, na co realnie możemy liczyć na Śląsku, na Morawie, w księstwie opawskim. Dobrze będzie też poznać, na co realnie możemy liczyć w Polsce. A to, mam nadzieję, zakomunikuje nam zaraz jego dostojność biskup krakowski. Jego nieprzejednana postawa wobec polskich popleczników wiklefizmu znana jest wszakże szeroko. A jego obecność tutaj dowodzi przychylności dla polityki króla rzymskiego.

– Wiemy w Romie – wtrącił Giordano Orsini – z jakim zapałem i poświęceniem zwalcza herezję biskup Sbigneus. Wiemy o tym w Romie i nie zapomnimy wynagrodzić.

– Mogę zatem przyjąć – uśmiechnął się znowu Kaspar Schlick – że Królestwo Polskie politykę króla Zygmunta wspiera? I wesprze jego inicjatywy? Czynnie?

– Wielce radbym – parsknął rozparty za stołem Krzyżak, Gotfryd von Rodenberg – iście, wielce radbym poznać odpowiedź na to pytanie. Dowiedzieć się, kiedy to możemy się spodziewać czynnego udziału wojsk polskich w antyhusyckiej wyprawie krzyżowej. Z ust obiektywnych chciałbym się tego dowiedzieć. Słucham tedy, monsignore Orsini. Wszyscy słuchamy!

– Tak jest – dorzucił z uśmiechem Schlick, nie spuszczając oczu z Oleśnickiego. – Wszyscy słuchamy. Jak się wasza misja u Jagiełły powiodła?

– Rozmawiałem z królem Ladislasem długo – rzekł zasmuconym nieco głosem Orsini. – Ale, hmm… Bez większego skutku. W imieniu i z upoważnienia Jego Świątobliwości wręczyłem królowi polskiemu nie byle jaką relikwię… jeden z gwoździ, którymi nasz Zbawiciel przybity był do krzyża. Vero, jeśli taka relikwia nie jest w stanie chrześcijańskiego monarchy natchnąć do antyheretyckiej krucjaty, to…

– To nie jest to chrześcijański monarcha – dokończył za legata biskup Konrad.

– Zauważyliście? – szydliwie wykrzywił się Krzyżak. – Lepiej późno niż wcale!

– Na poparcie Polaków widać tedy – wtrącił Ludwik Brzeski – prawdziwa wiara liczyć nie może.