– Był zaskoczony szczerze i naprawdę – powtórzył dobitnie Pomurnik. – Jestem tego absolutnie pewien. Z ukrycia rzuciłem na niego zaklęcie. Miał, jasna rzecz, blokadę, jakiś talizman ochronny, jego myśli przejrzeć nie zdołałem, ale gdyby udawał i zwodził, mój czar zdemaskowałby go. Nie, Kundrie, Grzegorz Hejncze nie wiedział o Reynevanie, zdumiała go informacja o nim, zaskoczył fakt, że Reynevan kogoś tu szukał. Trudno w to uwierzyć, ale wygląda, że Hejncze nic nie wie o Apoldównie. Co oznaczałoby, że to jednak nie Inkwizycja ją uprowadziła.
– Pospieszny wniosek – Kundrie zamrugała wszystkimi czterema powiekami. – Hejncze to nie Inkwizycja. Hejncze to trybik w machinie. A sam wszak biskup stara się, ile mocy, by trybik ten zdyskredytować i wyeliminować. Może wreszcie sukces odniosły intrygi? Może Hejncze już się w machinie nie liczy, lub liczy tak mało, że nie jest informowany? Może rzeczy dzieją się tam za jego plecami?
– Może, może, może – zagryzł wargi Pomurnik. – Dość mam już hipotez. Chcę konkretów. Arkana, Kundrie, arkana. Nekromancja i goecja. Specjalnie wysyłałem ludzi do Schonau, by wykradli osobiste rzeczy Apoldówny, przedmioty, których dotykała. Dostarczono ci je. I co?
– Zademonstruję. – Neufra ociężale uniosła się z karła. – Pozwól.
Pomurnik sądził, że wie, czego się spodziewać. Kundrie zwykle posługiwała się magią Longaevi. Zniechęcona zapewne brakiem efektów, neufra przestawiła się jednak na magię używaną przez Nefandi. Pomurnik popatrzył i prędko przełknął wzbierającą w gardle ślinę.
Na stole ułożony był okrąg z długiego pasa skóry, zdartej podobno z żywego człowieka. Na pasie, wyznaczając wierzchołki trójkąta, umieszczone były koźle rogi, zmumifikowany nietoperz i kocia czaszka. Nietoperz został utopiony we krwi, kota zaś przed zabiciem karmiono ludzkim mięsem. Co robiono z kozłem, Pomurnik wolał nie wiedzieć. W środku okręgu, przybita do blatu żelaznym hufnalem, leżała trupia głowa, cieknąca już i śmierdząca gorzej niż lekko. Oczy, psujące się najszybciej, Kundrie zdążyła już wydłubać, a oczodoły zasmarować woskiem. Okolice ust trupiej głowy były zwęglone, wargi zwisały w poskręcanych strzępach, pozwijanych jak zbutwiała kora. Przed trupią głową leżała para trupich dłoni, również przygwożdżonych do blatu. Między dłońmi spoczywało coś, co obdarto ze skóry i zmasakrowano: duży szczur lub mały pies.
– Dostarczony mi szalik – Kundrie zademonstrowała kawałek szarej wełny – przezornie pocięłam na części. To jest wszystko, co mi zostało. Spójrz.
Położyła szmatkę pomiędzy trupimi dłońmi. Dłonie drgnęły, zatrzepotały, ich palce zaczęły skręcać się nagle i wić jak robaki, jak gdyby usiłując uchwycić strzępek. Kundrie uniosła ręce i wyciągnęła je przed siebie, jej własne palce objęło niekontrolowane dygotanie, dokładnie imitujące ruchy dłoni przybitych do stołu.
– Iä! Iä! Nya-hah, y-nyah! Ngg-ngaah-Shoggog!
Trupie dłonie wpadły w istną furię, szarpiąc się na gwoździach i bębniąc o stół. Zwęglone wargi trupiej głowy poruszyły się. Ale zamiast słów, na które czekali, buchnął z nich gwałtowny siny płomień, jęzor ognia, paląc i momentalnie zamieniając strzępek szarego szalika w szczyptę szarego popiołu. Wszystko na stole znieruchomiało w rzeźnicką martwą naturę.
– I co ty na to, synku?
– Kontrmagia.
– I to bardzo silna – potwierdziła Kundrie. – Ktoś przeszkadza. Ktoś nie chce, byśmy wyśledzili tę Apoldównę, czy jak jej tam. Magia nie jest typowa, nosi ślad astralny, syderyczny. Nie każdy potrafi posłużyć się elementem syderycznym… Czemu zgrzytasz zębami, można wiedzieć? Ach… Rozumiem. Przypomniałam. Ów kamrat Reynevana, olbrzym o obliczu przygłupa. Ten, który pod Troskami zmusił cię do ucieczki. Druga plama na honorze. Twierdziłeś…
– Że to astral – dokończył zimno Pomurnik. – Bo to jest astral. Przybysz z astralnej płaszczyzny. Kontrmagia, która nam przeszkadza, może być jego dziełem. Pod Troskami widziałem jego aurę. Nigdy w życiu nie widziałem podobnej.
– Nie ma dwóch jednakowych aur. Nie znajdziesz dwóch par oczu, które identycznie postrzegają tę samą aurę. To się nazywa optyka. Nie czytałeś Witelona?
– Rzecz – wzruszył ramionami Pomurnik – nie w barwie, wielkości i intensywności aury, które rzeczywiście są zmienne i zależne od oka patrzącego. Rzecz w tym, że wszystko, absolutnie wszystko na świecie ma trzy aury. Żywe czy martwe, przyrodzone czy nadprzyrodzone, pochodzące z tego świata czy z zaświatów, wszystko, absolutnie wszystko ma trzy aury. Dwie, zwykle żółta i czerwona, niemal przylegają do obiektu. Trzecia pulsuje wieloma kolorami i jest od obiektu oddalona, tworzy wokół niego sferę.
– To wiedza szkolna.
– Typ, którego zobaczyłem pod Troskami, miał dwie aury. Jedna, połyskliwie złota, przylegała do niego tak, że wyglądał jak odlany z kruszcu posąg. Druga… bo były jedynie dwie… nie była aurą w ścisłym znaczeniu. Jasno-błękitna poświata… Ulokowana… Za plecami. Z tyłu. Jak rozwiany płaszcz, jak tren… Albo…
– Albo skrzydła? – parsknęła neufra. – A mandorli nie było? Albo aureoli? Nimbu nad głową? Nie towarzyszyła zjawisku światłość wiekuista, lux perpetua? Bo w takim wypadku mógłby to być archanioł, choćby Gabriel. Nie, Gabriel, pamiętam, był szczupły, raczej drobny i urodziwy, a tamten spod Trosk miał, jak twierdziłeś, gębę kretyna i konstytucję giganta. Ha, może był to więc święty Wawrzyniec? Ten podobien był wołu, tak budową, jak i pomyślunkiem. Upiekli go na żelaznym ruszcie, na węglach, super carbones vivos. Pamiętam, piekli, piekli, a on wciąż był krwisty. Zużyli masę carbones, nim się dopiekł.
– Kundrie – warknął Pomurnik. – Wiem, że jesteś samotna i nie masz z kim gadać. Ale odpuść sobie anegdoty. Nie chcę anegdot. Chcę konkretów.
Kundrie nastroszyła kolce grzbietowe.
– Czy radę – zasyczała – uznasz za coś konkretnego? Bo radę dla ciebie mam, i owszem. Przed kolosem przygłupem miej się na baczności. Wątpię, by był faktycznie istotą astralną, bytem syderycznym, przypadków wizyt z syderycznej płaszczyzny nie notowano od dziesięcioleci. Ale krążą po tym świecie jeszcze inni, mający aurę podobną tej, którą opisałeś i umiejący posługiwać się elementem gwiezdnym. Równie odwieczni, co my, Longaevi. Równie groźni, co Nefandi. Wasza Księga zowie ich Czuwającymi, ale oni nie mają nazwy. Niewielu ich zostało. Ale wciąż są. I niebezpiecznie jest zadzierać z nimi.
Pomurnik nie skomentował. Zmrużył tylko oczy, nie dość szybko, by neufra nie zdołała dostrzec ich błysku.
– Wpadnij pojutrze – westchnęła. – Przynieś aurum. Spróbujemy nowych zaklęć. Zdobądź świeżą głowę, bo ta już trochę śmierdzi.
– Przyślę z aurum pachołka – odrzekł sucho. – Możesz sobie wziąć jego głowę. Nie zależy mi na niej.
Msza wielkanocna się skończyła. Prałaci i zakonnicy kroczyli, odziani w białe szaty, środkiem nawy. Śpiew budził echa pod sklepieniem katedry.
Christus resurgens ex mortuis,
iam non moritur:
mors illi ultra non dominabitur,
Quod enim mortuus est peccato,
Mortuus est semeclass="underline"
Quod autem vivit, vivit Deo.
Alleluia!
Na Wyspie Tumskiej zebrał się chyba cały Wrocław. Na placach przed katedrą i obu kolegiatami ścisk był nieprawdopodobny, tłum napierał na halabardników, czyniących drogę dla idących w procesji biskupa, prałatów, mnichów i kleryków. Procesja szła od katedry do Świętego Idziego, stamtąd do Świętego Krzyża, na kolejne msze.
Surrexit Dominus de sepulcro
qui pro nobis pependit in ligno
Alleluia!
Zakapturzona i pachnąca rozmarynem kobieta chwyciła Grajcarka za rękaw, pociągnęła go pod mur, za przyporę przy kaplicy chrzcielnej.
– Czego chcesz? – warknęła. – Co masz aż tak alarmująco ważnego? Mówiłam, byś nie spotykał się ze mną za dnia. A co dopiero takiego dnia.
Grajcarek obejrzał się, otarł pot z czoła, oblizał wargi. Kobieta obserwowała go uważnie. Szpieg odchrząknął, otworzył usta, znowu je zamknął. I nagle zbladł.
– Aha – domyśliła się błyskawicznie kobieta. – Biskup jednak zapłacił więcej?
Szpieg cofnął się, drgnął, napotykając plecami twardy opór ściany, rozdygotaną ręką spróbował nakreślić w powietrzu magiczny charakter. Kobieta doskoczyła, uderzyła go, krótko, bez rozmachu. Kolanem przyparła do muru.
– Dobry Żyd – zasyczała – nie zdradza. Ty zły Żyd jesteś, Grajcarek.
Błysnął nóż, szpieg zakrztusił się i złapał oburącz za gardło, spomiędzy palców zatętniła krew. Kobieta narzuciła mu płaszcz na głowę, zwaliła na ziemię, sama wpadła w tłum.
– Łapaj! – krzyknął do swych agentów Kuczera von Hunt. – Łaaapaaaj!
W tłumie zakotłowało się.