– Mości książę… – Reynevan odchrząknął, a potem jął recytować to, co kazał mu wyrecytować Biedrzych ze Strażnicy.
– Racz zrozumieć delikatną sytuację. Król Jagiełło całemu chrześcijańskiemu światu ogłosił, że jesteś w Czechach bez jego wiedzy, udziału i wręcz wbrew woli. W Polsce jesteś wyklęty i obłożony banicją. Dziwisz się, że oficjalnemu polskiemu poselstwu nijak się z tobą znosić? Byłaby to woda na młyn Luksemburczyka, nowy pretekst do krzyżackich oszczerstw. Znowu by krzyczano, że Jagiełło husytów wspiera, czynnie i zbrojnie. Wiesz wszak, książę, że solą w oku jesteś Luksemburczykowi, ty i twoje rycerstwo. On wie, jaką jesteś potęgą. I zwyczajnie się ciebie boi.
Twarz Zygmunta Korybuta pojaśniała, przez moment zdawało się, że pęknie, że pycha go rozsadzi. Reynevan kontynuował wyuczoną lekcję.
– Choć na naradę cię nie zaprosili, niezawodnie była o tobie mowa. Ze Śląska wracam, z misji, tedy wiem, że na tobie, książę, na twojej sile wszystkie plany są oparte, a plany to wielkie. Nie zapomina się w tych planach o twoich zasługach, będą one nagrodzone.
– Jeszcze by nie – parsknął kniaź. – Jak myślisz, dlaczego się w Czechach znalazłem i to na przekór Jogajle? Było w Polsce stronnictwo, które chciało wyzyskać swary z Luksemburczykiem dla sposobności odepchnięcia Niemczyzny od ziem słowiańskich. Stronnictwo istnieje i rośnie w siłę, kto, jak sądzisz, właśnie do Odr zjechał? O planach aneksji Górnego Śląska wiem od dawna. I wesprę te plany. Jeśli coś z tego będę miał, rzecz jasna, jeśli dadzą mi to, czego chcę. Jeśli wykroją mi z Górnego Śląska królestwo. Reynevan? Dadzą mi to, czego chcę? O czym radzili? Co postanowili?
– Przeceniasz mnie, książę. Takiej wiedzy nie mam.
– Czyżby? Reynevan, ja potrafię się odwdzięczyć. Nie gardź wdzięcznością, gdy twoja panna wciąż w niewoli. Dowiedz się, o czym Prokop z Polakami uradzał, a ja ci pomogę w jej oswobodzeniu. Mam pod rozkazami ludzi, którzy diabła z piekła wykraść zdolni. Dam ci ich na usługi. Jeśli ty przysłużysz się mnie. Dowiedz się, o czym Polacy z Prokopem uradzali i co uradzili. Mus mi to wiedzieć.
– Postaram się.
Korybut milczał, gryząc wargi.
– Mus mi to wiedzieć – powtórzył wreszcie. – Bo może być, że ja tu na próżno… Że tylko życie tu marnuję.
Reynevan zastękał i syknął, macając udo. Urban Horn parsknął.
– Ja zacięty i ty zacięty – przemówił. – I tym razem nie przy goleniu. Jak to ty wtedy powiedziałeś? Głębsze naruszenie tkanki? No to naruszył nam, psia jego mać, ten drań tkankę, porżnął nas żelazem, ciebie nożem, mnie kawałem blachy oderwanym z drzwi. Mimo to obaj żyjemy. Rozumiesz? Mamy pewność, że nie otruto nas Perferro, że nie mamy tej diabelskiej trucizny we krwi. Pocieszająca wiedza, nie uważasz?
– Uważam. Horn?
– Tak?
– To polskie poselstwo… Wiesz, kto w nim jest?
– Przewodzi podkomorzy krakowski, Piotr Szafraniec herbu Starykoń, pan na Pieszkowej Skale. Pan Piotr i jego brat Jan, od niedawna biskup kujawski, to zdeklarowani wrogowie Luksemburczyka i wszelkich z nim układów, dlatego przychylni są husytom. Z Szafrańcem przybył Władysław z Oporowa, prepozyt łęczycki, podkanclerzy koronny, zaufany Jagiełły. Obu młodszych już poznałeś. Mikołaj Kornicz Siestrzeniec, burgrabia będziński, jest człowiekiem Szafrańców. Wojewodzic krakowski Spytek to potomek sławnych Leliwów Melsztyńskich. Mało o nim dotąd słyszałem. Ale pewien jestem, że jeszcze usłyszę.
– Jak myślisz, o czym tam na zamku radzono? Z czym Polacy przyjechali do Prokopa?
– Nie domyśliłeś się? – Horn zmierzył go spojrzeniem. – Jeszcze się nie domyśliłeś?
Prokop, jako gospodarz, powitał gości. Podkomorzy krakowski Piotr Szafraniec wygłosił mowę powitalną, krótką, bo męczyła go zadyszka i szósty krzyżyk na karku. Prokop słuchał, ale widać było, że jednym uchem.
– Wpierw – ogłosił niecierpliwie – ustalmy, kogo reprezentujecie? Króla Jagiełłę?
– Reprezentujemy… – Szafraniec odchrząknął. – Reprezentujemy Polskę.
– Aha – Prokop spojrzał nań bystro. – Znaczy, reprezentujecie siebie.
Szafraniec żachnął się lekko, byłby może coś powiedział, ubiegł go Władysław z Oporowa, podkanclerzy koronny, rektor wszechnicy krakowskiej.
– Reprezentujemy – rzekł z naciskiem – stronnictwo, któremu przyszłość Polski na sercu leży. A że przyszłość Polski ściśle się w mniemaniu naszym z przyszłością Czech wiąże, radzibyśmy związki nasze zacieśniać. Radzibyśmy Królestwo Czeskie w pokoju widzieć, w pojednaniu, nie zaś w zamęcie i wojennej pożodze. Pragniemy, by zgoda zapanowała i pax sancta. Po temu i nasze pośrednictwo oferujemy w układach między Czechami a Apostolską Stolicą. Albowiem…
– Albowiem Jagiełło nad grobem stoi – przerwał mu Prokop spokojnym głosem. – Zgrzybiały jest i zniedołężniały. Rad by pozostawić po sobie jagiellońską dynastię, zapewnić synom dziedziczny tron na Wawelu. A szlachta bruździ, nie w smak jej te zamysły. Do tego unia z Litwą zagrożona, Witoldowi zachciało się korony, którą mu Luksemburczyk snębi i ręce aż z uciechy zaciera, jak mu się pięknie rzecz uknuła. Zachęcony przykładem, może wpaść na coś karkołomnie głupiego Świdrygiełło. Papież tymczasem nawołuje, by na husytów nareszcie z krucjatą ruszyć. A Krzyżacy tylko na to czekają. Czy jest coś, czego zapomniałem wymienić, księże podkanclerzy koronny?
– Raczej nie – tym razem podkanclerzego ubiegł w odpowiedzi Szafraniec. – Wymieniliście wszystko, hetmanie. W szczególności ów Łuck i ów niewydarzony pomysł z koroną dla Witolda.
– Który to pomysł – wpadł mu w słowo Mikołaj Siestrzeniec – nader się dla was, Czechów, korzystnym okazać może. Król Jagiełło mało, że papieża nie posłucha i zbrojnie z krucjatą przeciw Czechom nie wystąpi, on o przymierzu z wami myśli. Rozsierdził go Łuck, pali się, by Luksemburczykowi dokuczyć, odpłacić pięknym za nadobne. Zamyśla, wiem to, by wespół z wami, husytami, na Krzyżaków uderzyć. Ha, na mą duszę! W przymierzu i sojuszu Lech i Czech, bracia Słowianie, ramię w ramię w bój, na Teutonów plemię wraże. Nie chciałoby się z wozami na Pomorze, hetmanie? Nad Bałtyk? Do Gdańska?
– Choćby dziś – zaśmiał się Dobko Puchała, a Jan Pardus zatarł dłonie i wyszczerzył zęby. Prokop uciszył ich spojrzeniem.
– Bałtyk daleko – rzekł sucho. – Długo by wozom jechać. I to przez nieprzyjazny kraj, przez klechów rządzony. Kto nas w Polsce pożywi, kęsek chleba da, wody koniom, obroku? Jeśli za to klątwa, infamia lub stos? Wdzięcznym wam, burgrabio, iż mi zamysły króla polskiego powiadacie. Wżdy myślę: wystarczy aby Jagielle mocy, by na przekór klechom one zamysły urzeczywistnić? Wystarczy mu aby na to czasu? Nim go Bóg przed siebie powoła? Ostawcie Bałtyk i Gdańsk, panowie Polacy. O bliższej geografii gadajmy.
– Słusznie – kiwnął głową Piotr Szafraniec. – Co powiedzielibyście na bardzo bliską? Przez miedzę wręcz? Prawda to, że unia z Litwą zagrożona, nie stanie Jagiełły, koniec może być z unią. Może by więc, póki czas, o nowej unii pomyśleć? Wszak my słowiańskie ludy, z jednego pnia wyrosłe.
– Dobrze słyszę? Proponujecie unię? Polski i Czech?
– Cóż was tak dziwi? Sami oferowaliście królowi Jagielle czeską koronę. Kilka razy.
– I za każdym razem odmawiał. Powody, rzecz jasna, rozumieliśmy. Ale Czesi nie zaakceptują króla, który nie zaprzysięgnie czterech artykułów praskich i nie zagwarantuje swobody wyznania.
Szafraniec wyprostował się.
– Zjednoczone unią Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie – przemówił dumnie – to potęga sięgająca od Bałtyku po Krym. To siła, która w puch i proch rozbiła pod Grunwaldem butny Zakon Krzyżacki. To siła, która w szachu dzierży dzikich Tamerlanów, Mechmetów i innych synów Beliala. A wszak tak potężny twór to zarazem unia dwóch kościołów, łacińskiego i greckiego, wewnątrz tak potężnego tworu są wszak różnice w dogmatach wiary: kwestia filioque, chleb komunii, sakramenty, bezżenność kapłanów i inne dyferencje. Korona Polska wiernie przy rzymskiej wierze stoi, ale mają wszak Litwa i Ruś pełne prawo wyznawania swej religii, jest całkowita równość obu obrządków. Równe są prawa dla wszystkich ziem królestwa, nie ma różnic między szlachtą ruską a polską…
– Komu wy – Prokop uniósł głowę, podkręcił wąs – oczy mydlicie, panie Piotrze? Mnie czy sobie samemu? Może chcielibyście, by tak było, ale nie jest. Wielkie słowa o równości i tolerancji pięknie brzmią w krakowskich aulach, głoszone przez doktorów. Ale na zewnątrz mów tych jakoś nie słychać, głuszą je ściany Akademii. Za uniwersyteckimi murami kończy się teoria, zaczyna praktyka. Polska praktyka, czyli Kościół rzymski. A dla rzymskiego Kościoła kim są prawosławni? Pogańską sektą, schizmatykami i heretykami, którzy opuścili prawdziwą owczarnię zarażeni haniebnymi błędami i występkami. Ludzie pokroju waszego Oleśnickiego głośno mówią o inkorporacji Litwy i Rusi do Korony, choćby gwałtem, a to właśnie z tytułu niższości Rusinów i ich wiary. Takaż to unia? Gdzie się siłą wciela?