Выбрать главу

Ofka uniosła głowę. Jej orzechowe oczy zrobiły się jeszcze większe, niż były.

– Jesteście piękna.

Ofka patrzyła nań długo. A potem uciekła.

Zjazd wznowiono, nierozstrzygalny, zdało by się, spór Bischofsheimów ze Sterczami zakończono wreszcie ugodą. Parsifal słuchał piąte przez dziesiąte. Był w innym świecie. Śnił na jawie.

– My, Henryk Landsberg, scholastyk kolegiaty niemodlińskiej, wszystkim wyznawcom Chrystusa, do których dotrze ten dokument, zaświadczamy, iż Burchard Mencelin, zarządca należącego do pana Guntera von Bischofsheima majątku w Niwniku, pozbawiony został życia przez Dietera Haxta, armigera pana Wolfhera von Stercza. Za zbrodnię tę pan von Stercza i Dieter Haxt zgodzili się uiścić na rzecz rodziny zabitego kwotę pokutną w zatwierdzonej przez świadczących panów rycerzy wysokości czterdziestu grzywien. Sumę pięciu grzywien otrzyma nadto parana kościoła w Niwniku. Wezwany do pomocy chirurg nie otrzyma nic, jako że pomoc ni żadnego skutku nie przyniosła. Na znak ugody wzniesiony zostanie na miejscu zbrodni krzyż pokutny kosztem wzmiankowanego armigera Haxta, na którym to krzyżu wykute będzie narzędzie zbrodni, czyli topór. Tym samym przychodzi do zgody między sprawcą zbrodni a rodziną zamordowanego, jako też wzmiankowanymi panami rycerzami. Działo się szóstego dnia czerwca w roku Łaski tysiąc czterysta dwudziestym dziewiątym.

– Parsifal! Mówię do ciebie! Śpisz czy co?

Poderwał głowę, wyrwany z głębiny marzeń. I struchlał. Wyraźnie rozgniewany ojciec był w towarzystwie dwóch rycerzy, starszego i młodszego. Młodszego, z twarzą kanciastą i ozdobioną białą szramą, Parsifal nie znał. Starszym był szlachetny Albrecht von Hackeborn, pan na Przewozie, rodzic Zuzanny. Jestem zgubiony, przemknęła Parsifalowi przez głowę spłoszona myśl, już po mnie. Zaraz mnie zaręczą. I wnet zaślubią. Żegnaj, piękna Ofko…

– Oddaję cię – pan Tristram Rachenau mówił przez nos, jak zawsze, gdy był niezadowolony – w giermkowanie panu Egbertowi de Kassel z Kopańca. Pan Egbert to człek wojenny, a wojny z husytami ino patrzeć. Służ wiernie, bij się dzielnie, szlacheckiego honoru strzeż, a da Bóg, zasłużysz na pas i ostrogi. Bacz jeno, chłystku, cobyś wstydu nie przyniósł, mnie i rodowi.

Parsifal przełknął ślinę. Miał od dawna przyobiecane, że będzie giermkował w Kłodzku, u pana Puty z Czastolovic, ramię w ramię ze swym druhem Szpaczkiem Baruthem. Zbyt dobrze znał jednak ojca, by nie tylko słowem, ale choćby drgnieniem powieki wyrazić obiekcje. Skłonił się głęboko przed rycerzem z blizną.

– Do dni pięciu – rzekł sucho pan Egbert de Kassel – stawisz się w Kopańcu, konno i zbrojno. Pojąłeś?

– Tak jest.

* * *

– Ooo – klasnęła na jego widok w ręce Elencza ze Skałki. – Parsifal! Na koniu? Zbrojny od stóp do głów? Na wojnę jedziesz, czy jak?

– Jużci – napuszył się lekko. – Jest rozkaz, tedy mus jechać. Ojczyzna w potrzebie. Husyci pono znów do napaści się sposobią.

Elencza spojrzała spod powiek, westchnęła. Zawsze wzdycha, gdy mowa o husytach, skojarzył. Widać nie bez przyczyny. Plotka krąży, że dziewczyna od husytów krzywd zaznała. Pani Dzierżka nigdy o tym wprost nie mówiła, ale coś tu na rzeczy musi być.

– Przez Skałkę mi droga wypadła – wyprostował się w siodle, poprawił fantazyjny szaperon – tom zadumał zajrzeć. O pani Dzierżki zdrowie spytać…

– Bóg zapłać – powiedziała Dzierżka de Wirsing. – Dzięki ci za troskę, młody panie Rachenau.

Przestąpiła próg z wielkim trudem, wspierając się na kosturze, widać było, że każdy ruch kosztuje ją mnóstwo wysiłku. Wciąż, jak zauważył, nie była w stanie wyprostować pleców. I tak cud, że już wstaje z łoża, pomyślał, od napadu minęły wszak zaledwie dwa miesiące. Skałka nadal była w trakcie odbudowy, krokwi nad nową stajnią wciąż jeszcze nie pokrywał dach, trwały prace przy nowych stodołach i szopach.

– Ociec kazali wam rzec, pani, byście się nie lękali – Parsifal znowu poprawił szaperon. Ustroiła go weń matka, a on za nic nie mógł przywyknąć. – Chroni was somsiedzki landfryd, niechby was kto spróbował ruszyć, z całym okolicznym rycerstwem będzie miał do czynienia.

– Dzięki wielkie… – Dzierżka wyprostowała się, na ile mogła, mrużąc oczy z bólu. – A ty giermkować jedziesz? Wolno spytać, u kogo?

– U szlachetnego rycerza Egberta de Kassel.

– Pana na Kopańcu – Dzierżka znała na Śląsku niemal wszystkich. – Rycerz to bitny, czasem nawet aż za bardzo. Familiant Hackebornów z Przewozu.

A więc jednak, zajęczał w duszy Parsifal. A więc to giermkowanie to nic innego, a wstęp do zaręczyn.

– Pan de Kassel – mówiła dalej Dzierżka – to również dobry znajomy naszego inkwizytora, wielebnego Grzegorza Hejnczego. Drużą ze sobą. Nie wiedziałeś o tym? No to już wiesz. A na czymże to ty wierzchem, chłopcze, na służbę wyruszasz? Na fryzyjskim źrebcu? Niezły rumak, niezły… Ale pod juki. Wsiądziesz na lepszego.

– Pani… Nie godzi mi się…

– Ani słowa. Coś wam zawdzięczam, twojemu ojcu i tobie. Pozwól mi się choć konikiem zrewanżować.

* * *

Inkwizytor Grzegorz Hejncze przedefilował wraz z Egbertem de Kassel przed drużyną, mierząc każdego ze zbrojnych bacznym spojrzeniem. Przed Parsifalem wstrzymał konia.

– Nowy – przedstawił de Kassel. – Młody Rachenau, syn pana Tristrama z Bukowa.

– Tak przypuszczałem – kiwnął głową inkwizytor. – Bo podobieństwo uderzające. A koń, ha, przepiękny, widać, że prawdziwie kastylijskiej krwi. Ze skałeckiej stadniny, o zakład idę. Od Dzierżki de Wirsing, wdowy po Zbylucie Leliwicie.

– Buków Rachenauów – wyjaśnił de Kassel – ze Skałką po somsiedzku. Pan Tristram jejmość Dzierżkę odsieczą wybawił… Gdy się przydarzył ów napad, wiecie…

– Wiem – uciął Hejncze, patrząc Parsifalowi prosto w oczy. – Dzierżka dwakroć się śmierci wywinęła… I oto ty, chłopcze, na koniu od niej otrzymanym… Dziwnie się losy plotą, dziwnie… Rozkaż wymarsz, Egbercie.

– Tak jest, wasza wielebność.

* * *

Jedziemy jak na wojnę, pomyślał Parsifal. W wojennym szyku, zbroi i oporządzeniu, z bronią pod ręką, pod surową wojenną komendą i regułą. Wystarczy spojrzeć na twarze rycerza Egberta i inkwizytora, na oblicza armigerów, na opatrujących kusze inkwizytorskich knechtów. Idziemy do walki. Wczoraj w nocy śniły mi się krew i ogień… Będziemy się bić jak nic. I nie gdzieś na granicy, lecz chyba tu, w samym sercu Śląska, przy strzegomskim gościńcu, w kierunku Bolkowa, niedaleko wsi…

– Wieś Chmielno – wskazał Egbert de Kassel. – I karczma. Dokładnie tak, jak w donosie. Co rozkażesz, Grzegorzu?

– Otoczyć.

* * *

Piał kogut. Ujadały psy. Kaczki kwakały, taplając się w bajorku. Śpiewał kos, brzęczały pszczoły, bzyczały muchy nad gnojówką, a słonko świeciło, że aż dusza rosła.

I wychodzący właśnie z ustępu chłop cofnął się gwałtownie na widok zbrojnych, skrył za drzwiami z wyrżniętym serduszkiem. Baba w chustce na głowie rzuciła grabie i uciekła pędem, zadzierając plączącą łydki spódnicę. Dzieciaki z zachwytem gapiły się na broń, strój i oporządzenie otaczających budynki armigerów i knechtów z Kopańca. Parsifal zajął wyznaczone mu stanowisko. Wytarł w płaszcz spocone dłonie, nadaremnie, bo natychmiast spociły mu się znowu.

– Urbanie Horn! – zawołał głośno i dźwięcznie inkwizytor Grzegorz Hejncze. – Wyjdź!

Żadnej reakcji. Parsifal przełknął ślinę, okręcił pas, namacał rękojeść miecza.

– Urbanie Horn! Karczma jest otoczona! Nie masz żadnych szans! Wyjdź po dobrej woli!

– Kto wzywa? – rozległo się z wewnątrz, zza uchylonej okiennicy.

– Grzegorz Hejncze, inquisitor papieski! I dobry rycerz Egbert de Kassel z Kopańca!

Drzwi karczmy skrzypnęły, uchyliły się. Knechci unieśli kusze, de Kassel spacyfikował ich gestem i warknięciem.

Na progu stanął mężczyzna odziany w krótki szary płaszcz spięty błyszczącą klamrą, w obcisłym, szamerowanym srebrem wamsie i wysokich kurdybanowych butach. Głowę mężczyzny krył czarny atłasowy szaperon jeszcze bardziej fantazyjny od Parsifalowego, z jeszcze dłuższą i jeszcze fantazyjniej zawiniętą liripipe.

– Jestem Urban Horn. – Mężczyzna w szarym płaszczu rozejrzał się. Oczy miał przenikliwe, na ustach arogancki grymas. – A gdzież panowie Hejncze i de Kassel? Wokół widzę wyłącznie uzbrojonych gemajnów z gębami opryszków.

– Jam jest Egbert de Kassel – wystąpił rycerz. – A otaczają was moi ludzie, tedy darujcie sobie obelgi.

– I nie traćmy na nie czasu. – Inkwizytor stanął obok. – Znasz mnie, Urbanie Horn, wiesz, kim jestem. I doskonale rozumiesz swoje położenie. Jesteś osaczony, nie wyrwiesz się. Dostaniemy cię, jak nie żywego, to umarłego. Nasza oferta brzmi: uniknijmy przelewu krwi. Nie jesteśmy barbarzyńcami, lecz ludźmi honoru. Poddaj się z dobrej woli.

Mężczyzna milczał chwilę, krzywiąc usta.