– Nie – odparła. – To prawda, osiąga pan bardzo wysokie wyniki we wszystkich testach na inteligencję. W gruncie rzeczy szkolne oceny nie oddają w pełni pańskich zdolności. Pański iloraz inteligencji wykracza poza skalę. Był pan prawdopodobnie najlepszy w klasie, nie przykładając się przy tym szczególnie do nauki. Mam rację?
– Tak. Ale nie dlatego tutaj się znalazłem?
– Nie. Celem naszych badań jest określenie, w jakim stopniu charakter człowieka jest zdeterminowany jego genetycznym dziedzictwem. Czy to DNA decyduje, że jesteśmy inteligentni, agresywni, romantyczni, wysportowani? Czy też ważniejsze jest wychowanie? – W miarę jak zagłębiała się w temat, znikało jej początkowe zakłopotanie. – A jeśli wpływ mają oba czynniki, jak na siebie oddziaływają?
– To stara kontrowersja – stwierdził Steve. Uczęszczał na zajęcia z filozofii i od dawna fascynował go ten dylemat. – Czy jestem taki, jaki jestem, dlatego że taki się urodziłem? Czy też stanowię produkt wychowania i społeczeństwa, w którym dorastałem? Natura czy środowisko? – dodał, przypominając sobie antynomię, która wyrażała w skrótowej formie cały spór.
Doktor Ferrami pokiwała głową i jej długie włosy zafalowały ciężko niczym ocean. Steve zastanawiał się, jakie są w dotyku.
– Staramy się odpowiedzieć na to pytanie w ściśle naukowy sposób – podjęła. – Otóż identyczne bliźniaki mają takie same geny; dokładnie takie same. Bliźnięta dwujajowe mają inne geny, ale wychowywane są na ogół w tym samym środowisku. Badamy jedne i drugie, a potem porównujemy je z bliźniakami, które wychowywano oddzielnie, i oceniamy, jak bardzo są do siebie podobne.
Steve zastanawiał się, co to ma z nim wspólnego. Zastanawiał się, także, ile lat może mieć Jeannie. Kiedy patrzył, jak biegała wczoraj po korcie z włosami schowanymi pod czapką, uznał, że jest w jego wieku; teraz widział, że zbliża się do trzydziestki. Nie zmieniło to uczuć, jakie do niej żywił, nigdy dotąd nie zafascynowała go jednak tak dojrzała kobieta.
– Gdyby środowisko miało większy wpływ – kontynuowała – bliźniaki wychowywane razem byłyby bardzo podobne, a te wychowywane oddzielnie zupełnie inne, bez względu na to, czy są jedno – czy dwujajowe. Jest jednak odwrotnie. Jedno-jajowe bliźnięta są identyczne niezależnie od tego, kto je wychował. Wychowywane oddzielnie jednojajowe są do siebie bardziej podobne niż wychowywane razem dwujajowe.
– Tak jak Benny i Arnold?
– Właśnie. Widzi pan, jacy są do siebie podobni, mimo że dorastali w innych rodzinach. To typowe. Zbadaliśmy na naszym wydziale ponad sto par wychowywanych oddzielnie jednojajowych bliźniąt. Z tych dwustu osób, dwie były poetami z dorobkiem publikacyjnym i stanowiły parę bliźniaków. Dwie inne były zawodowo związane z domowymi zwierzętami: treser psów oraz hodowca… i również okazały się bliźniakami. Mieliśmy dwóch muzyków: nauczyciela gry na fortepianie i gitarzystę… oni też byli bliźniakami. To tylko najbardziej wymowne przykłady. Jak miał pan się okazję przekonać dziś rano, mierzymy w sposób naukowy różne komponenty osobowości, iloraz inteligencji oraz wymiary ciała. Wyniki wykazują, że bliźnięta jednojajowe mają prawie identyczne dane bez względu na to, jak zostały wychowane.
– Podczas gdy Sue i Elizabeth dość znacznie różnią się od siebie.
– Racja. Mimo że miały tych samych rodziców, dorastały w tym samym domu, chodziły do tej samej szkoły, podobnie się odżywiały i tak dalej. Zgaduję, że Sue milczała przez cały lunch, ale Elizabeth opowiedziała panu całe swoje życie.
– Dokładnie rzecz biorąc, wytłumaczyła mi, co znaczy słowo „dwujajowe”.
Doktor Ferrami roześmiała się, pokazując białe zęby i kawałek różowego języka i to, że zdołał ją rozśmieszyć, sprawiło Steve'owi niezmierną radość.
– Jeszcze jednak nie wyjaśniła mi pani, dlaczego się tu znalazłem – powiedział.
Na jej twarzy znowu ukazało się zakłopotanie.
– To trochę trudne – stwierdziła. – Coś takiego nigdy mi się jeszcze nie przydarzyło.
Nagle zrozumiał. To było oczywiste, ale tak zaskakujące, że wpadł na to dopiero teraz.
– Uważa pani, że mam bliźniaka, o którym nic nie wiem? – zapytał z niedowierzaniem.
– Nie potrafię przygotować pana stopniowo na tę wiadomość – odparła z wyraźnym smutkiem. – To prawda, tak uważamy.
– Rany boskie. – Poczuł zawrót głowy; ciężko było przyjąć to do wiadomości.
– Naprawdę bardzo mi przykro.
– Nie ma pani chyba za co przepraszać.
– Owszem, mam. Normalnie ludzie wiedzą, że są bliźniakami, zanim do nas przyjdą. Ostatnio jednak wprowadziłam nowy system pozyskiwania osób, które możemy poddać badaniom, i pan jest pierwszy. Właściwie to, że nie wie pan o istnieniu brata bliźniaka, potwierdza w istotny sposób trafność mojej metody. Nie przewidziałam tylko, że ludzie mogą doznać szoku, kiedy przekażemy im tę wiadomość.
– Zawsze chciałem mieć brata – szepnął Steve. Był jedynakiem i urodził się, kiedy rodzice zbliżali się do czterdziestki. – To brat, prawda?
– Tak. Jesteście identyczni.
– Identyczny brat bliźniak – wymamrotał Steve. – Ale jak to się stało, że nic o tym nie wiem?
Jeannie nie wiedziała, gdzie ma podziać oczy.
– Niech pani zaczeka, sam zgadnę – powiedział. – Mogłem zostać adoptowany.
Jeannie pokiwała głową.
Ta możliwość jeszcze bardziej nim wstrząsnęła: mogło się okazać, że mama i tato nie są jego rodzicami.
– Albo adoptowano mojego brata. Tak.
– A może adoptowano nas obu, tak jak Benny'ego i Arnolda.
– Może adoptowano was obu – powtórzyła z powagą, wpatrując się w niego uważnie swoimi ciemnymi oczyma. Mimo osłupienia, w które wpadł, nie mógł nie spostrzec, że jest urocza. Chciał, żeby patrzyła tak na niego przez całą wieczność.
– Z mojego doświadczenia wynika – powiedziała – iż jeśli nawet badana osoba nie wie, że ma bliźniaka, zdaje sobie sprawę, że została adoptowana. Mimo to powinnam się była domyślić, iż w pana sytuacji będzie inaczej.
– Nie mogę uwierzyć, że mama i tato ukrywali przede mną fakt adopcji – stwierdził z bólem Steve. – To zupełnie nie w ich stylu.
– Proszę opowiedzieć mi coś o swoich rodzicach.
Wiedział, że Jeannie wyciąga go na zwierzenia, by szybciej doszedł do siebie, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Zebrał powoli myśli.
– Mama jest kimś wyjątkowym. Na pewno pani o niej słyszała, nazywa się Lorraine Logan.
– Autorka rubryki dla samotnych serc?
– Zgadza się. Jej teksty ukazują się w czterystu gazetach, napisała sześć książek o kobiecym zdrowiu. Jest bogata i sławna i zasłużyła sobie na to.
– Dlaczego pan tak uważa?
– Naprawdę obchodzą ją ludzie, którzy do niej piszą. Odpowiada na tysiące listów. Wie pani, jej respondenci chcą, żeby dokonała cudu: zlikwidowała nie chciane ciąże, zniechęciła ich dzieci do narkotyków, zmieniła damskich bokserów w miłych i pomocnych mężów. Mama zawsze daje im wszystkie potrzebne informacje i powtarza, że to do nich należy decyzja o tym, co mają robić, i że powinni zaufać swoim uczuciom i nie ulegać naciskowi innych. To dobra filozofia.
– A ojciec?
– Tato sprawia wrażenie całkiem zwyczajnego faceta. Jest pułkownikiem i pracuje w Pentagonie. Zajmuje się kontaktami z prasą, pisze przemówienia dla generałów, tego rodzaju rzeczy.
– Lubi dyscyplinę?
Steve uśmiechnął się.
– Ma silnie rozwinięte poczucie obowiązku. Ale nie jest gwałtownym człowiekiem. Widział różne rzeczy w Azji, zanim się urodziłem, ale nigdy o nich nie opowiadał.
– Czy trzeba było pana trzymać krótko?
Steve roześmiał się.
– Przez całą szkołę byłem najbardziej niesfornym uczniem. Wiecznie wpadałem w kłopoty.
– Z jakiego powodu?
– Nie przestrzegałem regulaminu. Biegałem po korytarzu. Nosiłem czerwone skarpetki. Żułem gumę w klasie. Kiedy miałem trzynaście lat, całowałem Wendy Prasker za regałem szkolnej biblioteki.
– Dlaczego?
– Bo była taka ładna.
Jeannie ponownie się roześmiała.
– Pytałam, dlaczego nie przestrzegał pan regulaminu?
– Nie potrafiłem po prostu być posłuszny – odparł, potrząsając głową. – Przepisy wydawały mi się głupie, nudziły mnie. Chcieli wywalić mnie ze szkoły, ale zawsze miałem dobre stopnie i byłem kapitanem jakiejś drużyny: futbolu, koszykówki, baseballu, lekkiej atletyki. Nie bardzo rozumiem sam siebie. Czy jestem szurnięty?
– Każdy jest na swój sposób szurnięty.
– Chyba tak. Dlaczego nosi pani kolczyk w nosie?
Podniosła ciemne brwi, jakby chciała powiedzieć: „To ja zadaję tutaj pytania”, lecz nie uchyliła się od odpowiedzi.
– W wieku czternastu lat zostałam punkową: zielone włosy, podarte pończochy i tak dalej. Przekłuty nos stanowił część tego wszystkiego.
– Ale gdyby pani nie wkładała potem kolczyka, otwór dawno by zarósł.
– Wiem. Zachowałam go, ponieważ uważam, że życie bez odrobiny szaleństwa jest śmiertelnie nudne.
Steve uśmiechnął się. Mój Boże, podoba mi się ta kobieta, pomyślał, jeśli nawet jest dla mnie za stara. A potem przypomniał sobie, czego się od niej przed chwilą dowiedział.
– Skąd pani jest taka pewna, że mam brata bliźniaka?
– Opracowałam program komputerowy, który wertuje archiwa medyczne i inne bazy danych w poszukiwaniu par. Jednojajowe bliźnięta mają takie same fale mózgowe, takie same elektrokardiogramy, takie same linie papilarne i zęby. Przeczesałam dane firmy ubezpieczeniowej, zawierające zdjęcia zębów i znalazłam mężczyznę, którego wymiary uzębienia są dokładnie takie same jak pańskie.