Steve'a ogarnął lęk. Cała odwaga wyciekła z niego, jakby ktoś wyciągnął korek z butelki. Czuł się bezbronny i pokonany. Do tej pory Allaston upokarzał go, ale nie próbował zastraszyć. Teraz sytuacja się zmieniła. Nie wiadomo, czym mogła się zakończyć noc z psychopatą. Ten Butcher popełnił już jedno morderstwo. Jeśli umiał racjonalnie myśleć, wiedział, że niewiele straci, popełniając następne.
– Niech pan poczeka – powiedział drżącym głosem.
Allaston powoli się odwrócił.
– Tak?
– Jeśli się przyznam, dostanę własną celę?
Gliniarz odetchnął z ulgą.
– Jasne – odparł. W jego głosie zabrzmiała nagle przyjazna nuta.
Ta zmiana tonu rozwścieczyła Steve'a.
– Ale jeśli tego nie zrobię, zamorduje mnie Prosiak Butcher.
Allaston rozłożył bezradnie ręce.
Steve poczuł, jak jego strach zamienia się w nienawiść.
– W takim razie, detektywie – powiedział – pierdolę pana.
Na twarzy Allastona po raz kolejny ukazało się zaskoczenie.
– Ty sukinsynu – mruknął. – Zobaczymy, czy będziesz takim chojrakiem za parę godzin. Ruszaj.
Zaprowadził Steve'a do windy i zjechał z nim do aresztu. Na dole wciąż dyżurował Spike.
– Umieść tego drania razem z Prosiakiem – nakazał Allaston.
Spike uniósł brwi.
– Aż tak źle?
– Tak. A propos… Steve ma koszmary.
– Naprawdę?
– Gdybyś usłyszał, że krzyczy, nie przejmuj się, to tylko zły sen.
– Kapuję – odparł Spike.
Allaston zostawił ich i Spike zaprowadził Steve'a do celi.
Prosiak leżał na pryczy. Nie był wyższy od Steve'a, lecz o wiele cięższy. Wyglądał jak kulturysta, którego wyciągnięto z wraku samochodu: pokrwawiony podkoszulek opinał napięte mięśnie. Leżał na plecach, z głową odwróconą do ściany i nogami zwisającymi z pryczy. Kiedy Spike wpuścił Steve'a do środka, otworzył oczy.
Drzwi zatrzasnęły się i Spike przekręcił klucz w zamku.
Prosiak zmierzył wzrokiem Steve'a.
Steve odwzajemnił mu się tym samym. – Słodkich snów – powiedział Spike.
Prosiak zamknął oczy.
Steve siadł na podłodze, oparł się plecami o ścianę i wbił wzrok w swojego sublokatora.
14
Berrington Jones jechał powoli do domu. Czuł jednocześnie ulgę i rozczarowanie. Niczym odchudzający się łakomczuch, który walcząc z pokusą podchodzi do lodziarni i widzi nagle, że jest zamknięta, wiedział, że los uchronił go przed czymś, czego w żadnym wypadku nie powinien robić.
Z drugiej strony w ogóle nie udało mu się rozwiązać problemu, który stwarzały badania Jeannie. Może zamiast zabawiać ją rozmową więcej czasu powinien poświęcić na zadanie jej kilku pytań. Zatopiony w rozmyślaniach zaparkował przed domem i wszedł do środka.
Wewnątrz panowała cisza: gosposia, Mariannę, musiała pójść do łóżka. Berrington zajrzał do gabinetu i sprawdził automatyczną sekretarkę. Nagrała się jedna wiadomość:
„Profesorze, tu sierżant Michelle Delaware z Wydziału Przestępstw Seksualnych. Dziękuję bardzo za pomoc, której nam pan dzisiaj udzielił. – Berrington wzruszył ramionami. Potwierdził tylko, że Lisa pracuje na wydziale psychologii. – Ponieważ jest pan zwierzchnikiem Lisy Hoxton – mówiła dalej policjantka – i gwałtu dokonano na uczelni, uznałam, że powinnam pana zawiadomić, iż dziś wieczorem aresztowaliśmy mężczyznę, którego podejrzewamy o popełnienie tego przestępstwa. Tak się składa, że był dzisiaj badany w pańskim laboratorium. Nazywa się Steven Logan”.
– Jezu Chryste – jęknął Berrington.
„Ofiara rozpoznała go podczas konfrontacji, sądzę więc, że badanie DNA potwierdzi jego winę. Proszę przekazać tę wiadomość wszystkim, którzy pana zdaniem powinni ją poznać. Dziękuję”.
– Nie! – krzyknął Berrington i usiadł ciężko na krześle. – Nie – powtórzył ciszej.
A potem zaczął płakać.
Po chwili, wciąż płacząc, wstał z krzesła i zamknął drzwi gabinetu, bojąc się, że wejdzie do niego gosposia. Następnie usiadł z powrotem za biurkiem, schował głowę w dłoniach i przez jakiś czas w ogóle się nie poruszał.
Kiedy się w końcu uspokoił, podniósł słuchawkę i wybrał numer: który znał na pamięć.
– Żeby tylko nie odpowiedział automat, Boże – powiedział na głos, słuchając powtarzającego się sygnału.
– Halo? – rozległ się młody męski głos.
– To ja.
– Cześć, jak się masz?
– Jestem załamany.
– Och.
W głosie młodego mężczyzny zabrzmiało poczucie winy. Jeśli Berrington miał jeszcze jakieś wątpliwości, pozbył się ich w tej chwili.
– Wiesz, w jakiej dzwonię sprawie?
– Nie mam pojęcia.
– Nie próbuj ze mną tych sztuczek. Mówię o niedzielnym wieczorze.
Młody mężczyzna westchnął.
– Tak?
– Ty cholerny głupcze. Byłeś na uniwersytecie. Zobaczyłeś ją i… – Berrington zdał sobie sprawę, że nie powinien zbyt wiele mówić przez telefon. – Znowu to zrobiłeś.
– Przepraszam…
– Przepraszasz!
– Jak się dowiedziałeś?
– Z początku wcale cię nie podejrzewałem… Myślałem, że wyjechałeś z miasta. Ale potem aresztowali kogoś, kto wygląda dokładnie jak ty.
– Rany. To znaczy, że jestem…
– Jesteś bezpieczny.
To wspaniale. Słuchaj…
– Co?
– Chyba nic nie powiesz? Policji ani nikomu.
– Nie, nie powiem nikomu – odparł z ciężkim sercem Berrington. – Możesz na mnie polegać.
WTOREK
15
Miasto Richmond żyło wspomnieniem dawnej świetności i Jeannie pomyślała, że rodzice Dennisa Pinkera doskonale do niego pasują. Charlotte Pinker, piegowata ruda piękność w szeleszczącej sukni z jedwabiu, miała maniery wielkiej wirgińskiej damy, chociaż mieszkała w drewnianym domku przy bocznej ulicy. Twierdziła, że ma pięćdziesiąt pięć lat, ale Jeannie oceniała ją raczej powyżej sześćdziesiątki. Jej mąż, którego tytułowała „majorem”, był mniej więcej w tym samym wieku, lecz wyglądał i zachowywał się jak człowiek, który dawno temu przeszedł na emeryturę.
– Dziewczęta, macie ochotę na koktajl? – zapytał, mrugając szelmowsko okiem do Jeannie i Lisy.
Jego żona miała wyszukany południowy akcent i mówiła trochę zbyt głośno, tak jakby zwracała się do licznego audytorium.
– Na litość boską, majorze, jest dopiero dziesiąta rano!
Major wzruszył ramionami.
– Próbuję po prostu rozbawić towarzystwo.
– To nie jest potańcówka; te panie przyjechały przeprowadzić z nami wywiad. Dlatego, że nasz syn jest mordercą.
Jeannie zauważyła, że nazwała go „naszym synem”; ale to niewiele znaczyło. Mogli go zaadoptować. Postanowiła, że ich o to spyta. Gdyby przyznali, że Dennis nie jest ich naturalnym synem, rozwiązałoby to połowę łamigłówki. Ale musiała zachować ostrożność. Pytanie było delikatne. Jeśli zada je zbyt niespodziewanie, na pewno ją okłamią. Powinna zaczekać na odpowiedni moment.
Nie mogła się również doczekać, żeby zobaczyć, jak wygląda Dennis. Czy był sobowtórem Stevena? Przyglądała się bacznie stojącym w salonie fotografiom w tanich ramkach. Wszystkie zrobione były przed wielu laty. Mały Dennis siedział w wózeczku, jechał na trójkołowym rowerku, pozował w stroju do baseballa i ściskał dłoń Myszki Mickey w Disneylandzie. Nigdzie nie widziała zdjęć, które przedstawiałyby go jako dojrzałego młodego człowieka. Rodzice chcieli go niewątpliwie zapamiętać jako niewinnego chłopca, sprzed okresu, gdy oskarżono go o morderstwo. W rezultacie Jeannie nie zdołała się niczego dowiedzieć z fotografii. Jasnowłosy dwunastolatek mógł teraz wyglądać tak samo jak Steven Logan, ale mógł również wyrosnąć na brzydkiego, ciemnego konusa.
Charlotte i major wypełnili już wcześniej kilka kwestionariuszy i wywiad nie powinien trwać dłużej niż godzinę. Lisa zabrała majora do kuchni, a Jeannie została z Charlotte w salonie.
Miała trudności ze skupieniem się na prostych pytaniach. Myślą wracała stale do siedzącego w areszcie Stevena. Nie potrafiła uwierzyć, że dokonał gwałtu. Nie dlatego, że podważyłoby to jej teorię. Polubiła go: sprawiał wrażenie bystrego, ujmującego i miłego. Był również wrażliwy: jego zmieszanie i przygnębienie na wieść o tym, że ma brata psychopatę, sprawiły, że chciała objąć go ramieniem i pocieszyć.
Gdy zapytała Charlotte, czy inni członkowie jej rodziny mieli kiedyś kłopoty z prawem, ta zmierzyła ją władczym spojrzeniem.
– Wszyscy mężczyźni w naszej rodzinie byli zawsze strasznie porywczy – oświadczyła, wciągając powietrze przez rozszerzone nozdrza. – Z domu jestem Marlowe, a to gorąca krew.
Wynikało z tego, że Dennis nie był adoptowany albo że jego adopcja jest trzymana w tajemnicy. Jeannie starała się ukryć rozczarowanie. Czy Charlotte zaprzeczy, że Dennis może być bliźniakiem?
Pytanie trzeba było zadać.
– Pani Pinker, czy jest możliwe, że Dennis mógł mieć brata bliźniaka?