Выбрать главу

– Jesteś sam? Czy ona słucha?

Steve nagle zrozumiał. Zdumienie ustąpiło miejsca szokowi. Nie miał pojęcia, co robić.

– Chwileczkę – powiedział i zakrył dłonią mikrofon. – To Berrington Jones! – poinformował Jeannie. – Wziął mnie – za Harveya. Co mam, do diabła, robić?

Jeannie rozłożyła bezradnym gestem ręce.

– Improwizuj.

– Wielkie dzięki. – Steve przystawił słuchawkę do ucha. – Steve przy telefonie – mruknął.

– Co się dzieje? Siedzisz tam już kilka godzin!

– Zgadza się.

– Dowiedziałeś się, co planuje?

– Chyba tak.

– Więc wracaj i wszystko nam opowiedz.

– Dobrze.

– Nic ci nie grozi?

– Nie.

– Domyślam się, że ją przeleciałeś.

– Można tak powiedzieć.

– No to zapinaj spodnie i wracaj do domu! Jesteśmy w opałach.

– Dobrze.

– Kiedy odłożysz słuchawkę, wytłumacz jej, że dzwonił ktoś, kto pracuje dla adwokata twoich rodziców, i poinformował cię, że musisz zaraz wracać do Waszyngtonu. To wyjaśni twój pośpiech. W porządku?

– W porządku. Postaram się jak najszybciej wrócić.

Berrington odłożył słuchawkę i Steve zrobił to samo.

– Chyba udało mi się go nabrać – stwierdził, opuszczając z ulgą ramiona.

– Co powiedział? – zapytała Jeannie.

– Bardzo interesujące rzeczy. Wygląda na to, że przysłali tutaj Harveya, żeby dowiedzieć się, jakie masz zamiary. Martwią się, w jaki sposób wykorzystasz zebrane przez siebie informacje.

– Kto się martwi?

– Berrington i jakiś wujek Preston.

– Preston Barek, prezes Genetico. Po co dzwonili?

– Z niecierpliwości. Berrington miał dość czekania. On i jego kumple chcą się dowiedzieć, co zamierzasz, żeby móc obmyślić sposób obrony. Mam ci powiedzieć, że jadę do Waszyngtonu na spotkanie z adwokatem, i wracać jak najszybciej do niego do domu.

Na twarzy Jeannie odbił się niepokój.

– To niedobrze – stwierdziła. – Kiedy Harvey nie wróci, Berrington domyśli się, że coś jest nie w porządku. Nie sposób przewidzieć, co wtedy zrobią. Mogą zwołać konferencję w innym miejscu, zaostrzyć środki ostrożności, żebyśmy nie mogli dostać się na nią, albo nawet odwołać spotkanie z prasą i podpisać papiery w kancelarii u adwokata.

Steve zmarszczył czoło i wbił wzrok w podłogę. Miał pewien pomysł, ale bał się go przedstawić.

– W takim razie Harvey musi wrócić do domu – oświadczył w końcu.

Jeannie potrząsnęła głową.

– Leży tutaj na podłodze i słucha, co mówimy. Wszystko im powtórzy.

– Nie zrobi tego, jeśli pojawię się tam zamiast niego.

Jeannie i Lisa popatrzyły przerażone.

Steve nie miał czasu się nad tym lepiej zastanowić i teraz zaczął myśleć na głos.

– Pojadę do domu Berringtona i będę udawał Harveya. Rozproszę ich obawy.

– To jest zbyt ryzykowne, Steve. Nic o nich nie wiesz. Nie będziesz nawet wiedział, gdzie jest łazienka.

– Jeśli Harvey oszukał ciebie, mnie uda się oszukać Berringtona – odparł, chociaż w głębi duszy nie był tego taki pewien.

– Harvey nie oszukał mnie. Zdemaskowałam go.

– Przez jakiś czas cię oszukiwał.

– Krócej niż godzinę. A ty będziesz tam musiał zostać dłużej.

– Nie sądzę. Wiemy, że Harvey wraca normalnie w niedzielę do Baltimore. Przed północą będę z powrotem.

– Ale Berrington jest ojcem Harveya. To niemożliwe.

Wiedział, że Jeannie ma rację.

– Masz jakiś lepszy pomysł? – zapytał.

– Nie – odparła po długim namyśle.

59

Steve włożył sztruksowe spodnie i jasnoniebieski sweter Harveya i pojechał jego datsunem do Roland Parku. Kiedy zatrzymał się przed domem Berringtona, było już ciemno. Zaparkował za srebrzystym lincolnem town carem i przez chwilę siedział w samochodzie, mobilizując odwagę.

Musiał to odpowiednio rozegrać. Jeśli go zdemaskują, Jeannie będzie skończona. Niestety nie miał żadnych informacji, na których mógłby się oprzeć. Musiał uważać na każde słowo, domyślać się, czego od niego chcą, nie przejmować się drobnymi potknięciami. Żałował, że nie jest aktorem.

Zastanawiał się, w jakim nastroju może być Harvey. Został w raczej obcesowy sposób wezwany przez ojca. Na pewno miał ochotę pobyć dłużej z Jeannie. Jest chyba wściekły.

Westchnął. Nie mógł zwlekać. Wysiadł z samochodu i ruszył do wejścia.

Harvey miał kilka kluczy. Steve zerknął na zamek. Wydawało mu się, że widzi na nim napis Yale. Zaczął szukać odpowiedniego klucza, ale zanim go znalazł, Berrington otworzył drzwi.

– Na co tutaj czekasz? – zapytał. – Właź do środka.

Steve wszedł do przedpokoju.

– Idź do gabinetu – rzucił Berrington.

Gdzie tu jest, kurwa, gabinet? Steve starał się nie wpadać w panikę. Dom zbudowano w latach siedemdziesiątych w typowym stylu podmiejskiego rancza. Po lewej znajdował się elegancko umeblowany, pusty salon. Przed sobą miał korytarz z kilkoma drzwiami, prawdopodobnie do sypialni. Po prawej – dwoje zamkniętych drzwi. Jedne z nich prowadziły do gabinetu – ale które?

– Idź do gabinetu – powtórzył Berrington, jakby Harvey nie usłyszał go za pierwszym razem.

Steve nacisnął pierwszą klamkę.

Wybrał złe drzwi. Prowadziły do łazienki.

Berrington rzucił mu poirytowane spojrzenie.

Steve zawahał się, a potem przypomniał sobie, że ma być wściekły.

– Mogę się chyba wpierw odlać? – warknął i nie czekając na odpowiedź wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

To była łazienka dla gości, z klozetem i małą umywalką. Steve oparł się o umywalkę i spojrzał w lustro.

– Chyba jesteś szalony – szepnął do swego odbicia.

Spuścił wodę, umył ręce i wyszedł.

Usłyszał dobiegające z głębi domu męskie głosy. Wszedł do gabinetu, zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się szybko dookoła. W środku było biurko, szafka, dużo półek z książkami, telewizor i kilka foteli. Na biurku stała fotografia atrakcyjnej blondynki koło czterdziestki, trzymającej na rękach dziecko. Ubrana była w strój mniej więcej sprzed dwudziestu lat. Czy to żona Berringtona? Moja „matka”? Otworzył po kolei szuflady biurka, a potem zajrzał do szafki. W najniższej szufladzie, prawie tak jakby Berrington chciał ją ukryć, stała butelka whisky Springbank i kilka kryształowych kieliszków. Kiedy zamykał szufladę, drzwi otworzyły się. Do gabinetu wszedł Berrington i dwaj inni mężczyźni. Steve rozpoznał senatora Prousta, którego łysa głowa i wielki nos stanowiły ulubiony motyw karykaturzystów. Domyślił się, że wysoki brunet to „wujek” Preston Barek, prezes Genetico.

Przypomniał sobie, że ma być w złym humorze.

– Nie musieliście mnie tutaj tak szybko ściągać – mruknął.

– Właśnie skończyliśmy kolację – powiedział pojednawczym tonem Berrington. – Chcesz coś zjeść? Mariannę może ci przynieść.

Żołądek Steve'a był ściśnięty ze zdenerwowania, ale Harvey na pewno nie pogardziłby kolacją. Steve udał, że poprawił mu się humor.

– Jasne, chętnie coś przegryzę.

– Mariannę! – zawołał Berrington.

Po chwili w progu stanęła ładna, sprawiająca wrażenie zdenerwowanej, czarna dziewczyna.

– Przynieś Harveyowi kolację – polecił jej Berrington.

– Już przynoszę, monsieur – odparła cicho i wyszła.

Steve zauważył, że idąc do kuchni, przeszła przez salon. Gdzieś obok musiała być również jadalnia, chyba że jedli w kuchni.

– No i czego się dowiedziałeś, mój chłopcze? – zapytał Proust, pochylając się w jego stronę.

Steve ustalił już wcześniej z Jeannie, co im powie.

– Myślę, że przynajmniej na razie nie musicie się zbytnio przejmować – oznajmił. – Jeannie Ferrami zamierza pozwać Uniwersytet Jonesa Fallsa pod zarzutem bezprawnego zwolnienia. Uważa, że będzie mogła wspomnieć o istnieniu klonów podczas procesu. Do tego czasu nie chce zwracać się z tym do prasy. Umówiła się na środę z adwokatem.

Trzej mężczyźni wyraźnie się odprężyli.

– Proces o bezprawne zwolnienie z pracy – powiedział Proust. – To potrwa co najmniej rok. Mamy mnóstwo czasu, żeby zrobić co trzeba.

Nabrałem was, starzy głupcy.

– A co ze sprawą Lisy Hoxton? – zapytał Berrington.

– Jeannie wie, kim jestem, i uważa, że to zrobiłem, ale nie ma żadnych dowodów. Najprawdopodobniej zawiadomi policję, ale będzie to wyglądać na bezpodstawne oskarżenie, wysunięte z chęci zemsty przez byłą pracownicę.

Berrington pokiwał głową.

– To dobrze, ale mimo wszystko będziesz potrzebował adwokata. Wiesz, co zrobimy? Zostaniesz tu na noc… i tak za późno już, żebyś wracał do Filadelfii.

Nie chcę spędzać tutaj nocy!

– No nie wiem…

– Rano pojedziesz ze mną na konferencję prasową, a zaraz potem odwiedzimy Henry'ego Quinna.

To zbyt ryzykowne!

Nie wpadaj w panikę, zastanów się.

Jeśli zostanę, będę przez cały czas wiedział, co szykują ci trzej dranie. Dla czegoś takiego warto zaryzykować. Kiedy będę spał, nic mi się chyba nie stanie. Mógłbym zadzwonić po kryjomu do Jeannie i powiedzieć, co się dzieje.

– W porządku – zadecydował po chwili.

– Wynika z tego, że niepotrzebnie zamartwialiśmy się na śmierć – oświadczył Proust.

Barek nie pozbył się tak szybko wątpliwości.

– Nie przyszło jej do głowy, żeby przeszkodzić w sprzedaży Genetico? – zapytał z powątpiewaniem.

– Jest sprytna, ale nie zna się chyba zbyt dobrze na interesach – stwierdził Steve.