Выбрать главу

– Nie mam zamiaru cię skrzywdzić, Mariannę. Uspokój się.

Zaczęła całować go po twarzy.

– Bądź dobry, proszę, zrobię wszystko, co chcesz, ale nie rób mi nic złego.

– Nie ruszaj się, Mariannę – powiedział stanowczym tonem.

Zastygła w bezruchu.

Objął ręką jej chude ramiona. Miała miękką ciepłą skórę.

– Poleż tutaj przez chwilę i uspokój się – oznajmił. – Nikt nie będzie cię już krzywdził, obiecuję.

Była cała spięta. Spodziewała się, że ją uderzy, ale po jakimś czasie odprężyła się i przysunęła bliżej.

Miał erekcję, nie mógł na to nic poradzić. Wiedział, że może się z nią pokochać. Leżąc obok niej i obejmując jej drobne drżące ciało, miał wielką ochotę to zrobić. Nikt nigdy by się nie dowiedział. Jak cudownie byłoby ją pieścić i podniecić i jak bardzo czułaby się zaskoczona i zadowolona, mogąc się kochać łagodnie i czule. Mogliby się całować i dotykać przez całą noc.

Westchnął. To byłoby nie w porządku. Mariannę nie przyszła tutaj z własnej woli. Do jego łóżka nie przywiodło jej pożądanie, lecz przyczyną był strach i poczucie zagrożenia. Tak, Steve, możesz ją przelecieć – i wykorzystać w ten sposób zastraszoną imigrantkę, która sądzi, że nie ma innego wyboru. To byłaby podłość. Pogardzałbyś człowiekiem, który by to zrobił.

– Lepiej się teraz czujesz? – zapytał.

– Tak…

– Więc wracaj do siebie.

Dotknęła jego twarzy, a potem delikatnie go pocałowała. Steve trzymał wargi mocno zaciśnięte, ale pogładził ją przyjaznym gestem po włosach.

Przez chwilę przyglądała mu się w półmroku.

– Nie jesteś nim – szepnęła.

– Nie – odparł. – Nie jestem nim.

Chwilę później już jej nie było.

Wciąż miał erekcję.

Dlaczego nim nie jestem? Dlatego, że inaczej zostałem wychowany?

Nie, do diabła.

Mogłem ją przelecieć. Mogłem być Harveyem. Nie jestem nim, ponieważ tego nie chciałem. Tej decyzji nie podjęli za mnie rodzice; podjąłem ją sam. Dziękuję wam za pomoc, mamo i tato, ale to ja, nie wy, odesłałem ją z powrotem do jej pokoju.

Nie stworzył mnie Berrington i nie stworzyliście mnie wy.

Sam się stworzyłem.

PONIEDZIAŁEK

62

Coś wyrwało go ze snu.

Gdzie ja jestem?

Ktoś potrząsał go za ramię, jakiś facet w piżamie w paski. Uświadomił sobie, że to Berrington Jones. Przez chwilę był zupełnie zdezorientowany, a potem wszystko sobie przypomniał.

– Proszę cię, ubierz się elegancko na konferencję – mówił Berrington. – W szafie znajdziesz koszulę, którą zostawiłeś tu kilka tygodni temu. Mariannę wyprała ją. Potem przyjdź do mnie i wybierz jakiś krawat.

Po jego wyjściu Steve uświadomił sobie, że Berrington przemawia do syna jak do trudnego, nieposłusznego dziecka. Do każdego zdania dołączony był nie wypowiedziany apeclass="underline" nie kłóć się, po prostu to zrób. Ale jego oschłe maniery ułatwiały rozmowę Steve'owi. Mógł odpowiadać monosylabami, nie zdradzając swojej ignorancji.

Była ósma rano. Przeszedł w samych szortach do łazienki i wziął prysznic, a potem ogolił się jednorazową golarką, którą znalazł w szafce. Nie spieszył się, opóźniając maksymalnie moment, kiedy będzie musiał narazić się na niebezpieczeństwo ponownej rozmowy z Berringtonem.

Z ręcznikiem zawiązanym wokół bioder zajrzał zgodnie z poleceniem Berringtona do jego pokoju. W środku nie było nikogo. Otworzył szafę: wiszące tam krawaty były nieciekawe: same paski, kropki i błyszczący jedwab, nic modnego. Wybrał krawat w szerokie poziome paski. Potrzebował również świeżej bielizny. Przyjrzał się szortom Berringtona. Mimo że był od niego o wiele wyższy, mieli w pasie ten sam rozmiar. Wziął z półki prostą parę niebieskich szortów. „ Ubierając się, mobilizował siły do kolejnej ciężkiej próby. Za kilka godzin będzie po wszystkim. Musiał uśpić podejrzenia Berringtona aż do paru minut po dwunastej, kiedy Jeannie przerwie konferencję prasową.

Wziął głęboki oddech i wyszedł na korytarz.

Zapach smażonego bekonu zaprowadził go do kuchni. Przygotowująca śniadanie Mariannę wlepiła w niego szeroko otwarte oczy. Ogarnęło go przerażenie: jeśli Berrington zobaczy jej minę, może zapytać, o co chodzi, a biedna dziewczyna była tak zastraszona, że prawdopodobnie wszystko mu powie. Ale Berrington oglądał CNN na małym telewizorze: nie należał widać do ludzi, których interesują problemy służących.

Steve usiadł przy stole. Mariannę nalała mu kawy i soku. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie, mając nadzieję, że to ją uspokoi.

Berrington podniósł rękę, prosząc o ciszę – zupełnie niepotrzebnie, ponieważ Steve nie miał ochoty na pogawędkę – i lektor odczytał wiadomość na temat Genetico:

„Michael Madigan, dyrektor generalny Landsmann North America, oświadczył wczoraj wieczorem, że faza przygotowawcza została pomyślnie zakończona i umowa o zakupie firmy zostanie podpisana dzisiaj w Baltimore podczas konferencji prasowej. Akcje Landsmanna wzrosły dziś rano we Frankfurcie o pięćdziesiąt fenigów. Wyniki General Motors za ostatnie trzy kwartały…”

Rozległ się dzwonek do drzwi i Berrington przyciszył telewizor.

– Na zewnątrz stoi policja – powiedział, wyglądając przez okno.

Steve'a uderzyła nagle straszna myśl. Jeśli Jeannie skontaktowała się wczoraj z Mish Delaware i powiedziała jej, co wie o Harveyu, policja mogła wydać nakaz jego aresztowania. A jemu bardzo ciężko będzie udowodnić, że nie jest Harveyem, skoro miał na sobie jego ubranie, siedział w kuchni jego ojca i zajadał jagodzianki upieczone przez jego służącą.

Nie chciał trafić z powrotem do więzienia.

Nie to było jednak najgorsze. Jeśli go teraz aresztują, nie zdąży na konferencję prasową. A kiedy nie zjawi się żaden z klonów, Jeannie będzie miała tylko Harveya. I niczego nie uda jej się udowodnić.

Berrington wstał i ruszył w stronę drzwi.

– Może przyjechali po mnie? – zapytał Steve.

Marianne wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć.

– Powiem, że cię tutaj nie ma – odparł Berrington i wyszedł z kuchni.

Steve nie słyszał prowadzonej na progu rozmowy. Siedział nieruchomo na krześle, nie jedząc ani nie pijąc. Mariannę stała niczym posąg przy piekarniku, z kuchenną łopatką w ręku.

Berrington pojawił się w końcu z powrotem.

– Dziś w nocy obrabowano trzech naszych sąsiadów – oświadczył. – Mieliśmy chyba szczęście.

Jeannie i pan Oliver zmieniali się przez całą noc, pilnując Harveya, ale oboje niewiele wypoczęli. Spał tylko Harvey, pochrapując pod swoim kneblem.

Rano skorzystali po kolei z łazienki. Jeannie włożyła białą bluzkę i czarną spódniczkę, które przywiozła w walizce, żeby udawać kelnerkę.

Śniadanie zamówili do pokoju. Nie mogli wpuścić kelnera do środka, ponieważ zobaczyłby wtedy leżącego na łóżku związanego Harveya, w związku z czym pan Oliver podpisał rachunek na korytarzu.

– Moja żona jest nie ubrana – oznajmił. – Ja zabiorę wózek.

Dał Harvey owi napić się soku pomarańczowego, przystawiając mu do ust szklankę. Jeannie stała w tym czasie z tyłu z kluczem francuskim, gotowa walnąć go, gdyby próbował jakichś numerów.

Czekała niecierpliwie na telefon od Steve'a. Co się z nim działo? Spędził całą noc w domu Berringtona. Czy niczym się nie zdradził?

Lisa pojawiła się o dziewiątej z kopiami oświadczenia dla prasy i zaraz potem pojechała na lotnisko odebrać George'a Dassaulta i innych klonów, którzy mogli się pojawić. Żaden z całej trójki nie zadzwonił.

Steve zatelefonował o wpół do dziesiątej.

– Muszę się streszczać – oznajmił. – Berrington siedzi w łazience. Wszystko jest w porządku. Jadę razem z nim na konferencję.

Niczego nie podejrzewa?

– Nie… chociaż miałem kilka trudnych chwil. Jak tam mój.sobowtór?

– Grzeczny.

– Muszę kończyć.

– Steve?

– Mów szybko!

– Kocham cię – powiedziała i odłożyła słuchawkę. Nie powinnam tego mówić: dziewczyna musi grać ostro, żeby coś zdobyć. Ale do diabła z grą.

O dziesiątej wybrała się na krótki zwiad do Sali Regencyjnej. W niewielkiej poczekalni była już kobieta z biura organizacyjnego i zawieszała na użytek kamer telewizyjnych kotarę ze znakiem firmowym Genetico.

Jeannie rozejrzała się szybko dookoła i wróciła na ósme piętro.

Lisa zadzwoniła z lotniska.

– Złe wiadomości – oznajmiła. – Lot z Nowego Jorku jest opóźniony.

– Chryste Panie – jęknęła Jeannie. – Wayne i Hank się nie pojawili?

– Nie.

– O ile opóźniony jest samolot George'a?

– Ma lądować o jedenastej trzydzieści.

– Możesz jeszcze zdążyć.

– Będę pędziła jak wiatr.

O jedenastej Berrington wyszedł z łazienki, wkładając marynarkę. Miał na sobie białą koszulę z podwójnymi mankietami i trzyczęściowy błękitny garnitur w prążki – tradycyjny, ale wywołujący odpowiednie wrażenie.

– Chodźmy – powiedział.

Steve włożył sportową marynarkę Harveya. Pasowała na niego oczywiście jak ulał i była bardzo podobna do jego własnej.

Wyszli na zewnątrz. Obaj ubrali się zbyt ciepło; na dworze żar lał się z nieba. Wsiedli do srebrzystego lincolna i Berrington włączył klimatyzację. W drodze do śródmieścia prawie nie zdejmował nogi z gazu i ku zadowoleniu Steve'a praktycznie się nie odzywał. Zaparkowali w garażu pod hotelem.