– Uciekaj, Abigail – powiedział cicho. – Uciekaj jak najszybciej.
Wysiadł, gotów przyjąć to, co zgotował mu los.
Sandersa znowu ogarnął niepokój. Szósta trzydzieści. Chryste, jak długo kobieta może porządkować jedno podwórko? Ci małomiesteczkowi policjanci! Póki dochodzenie jest ekscytujące, sprawują się świetnie. A gdy zaczyna się mozolna robota, dyskretnie znikają.
Pogderał jeszcze trochę, spacerując po maleńkim pomieszczeniu na strychu i masując zesztywniały kark. Na krótko zameldował się Luke Hayes, ale wrócił już do biura szeryfa. Z rozkazu Sandersa miał odwalać papierkową robotę. Detektyw stanowy nie wiedział, jakie mają tu metody pracy, ale w dochodzeniu z udziałem policji różnych szczebli albo sporządza się raporty na bieżąco, albo śledztwo zaczyna się sypać.
A właśnie.
Sanders sięgnął po list do Rainie ze szkoły w Kalifornii. Skoro policjantka Conner dotąd się nie pojawiła, sam musi wziąć sprawy w swoje ręce.
Otworzył płaską kopertę.
– O cholera – zaklął trzydzieści sekund później. – O cholera!
Po chwili w kącie pokoju zastukał policyjny faks. Nadeszły pierwsze doniesienia o strzałach.
33
Sobota, 20 maja, 19.51
Witaj, Richardzie. Rainie stała na werandzie w zapadającym zmierzchu. Było późno, dochodziła ósma. W drodze powrotnej z poprawczaka zatrzymała się, żeby przegryźć jakąś kanapkę i pomyśleć. Nie najadła się specjalnie, ale za to rozjaśniło jej się w głowie. Skąd mroczna postać mężczyzny na jej werandzie? Dlaczego jakiś nieznajomy opowiadał o jej matce w barze w Seaside? Skąd strzelba na jej sofie? Bo w którymś momencie zaczęło chodzić właśnie o nią.
Zabójca nie rozpłynie się w powietrzu. Quincy miał rację. Ten szaleniec jeszcze nie skończył.
Rainie zaparkowała samochód na początku podjazdu. Już wiedziała, kogo szuka. Kiedy Danny w końcu wyszeptał jego nazwisko, wcale się nie zdziwiła.
Ostrożnie przeszła lasem na tyły swojego domu. Było tak, jak się spodziewała. Mann siedział spokojnie na werandzie, tuląc do siebie strzelbę jej matki.
Weszła po schodkach i wymierzyła w jego pierś z pistoletu.
– Witaj, Lorraine – odezwał się uprzejmie. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko mojej wizycie, ale zmęczyły mnie już te podchody.
– Świetnie. Wstań, to cię zastrzelę.
– Lorraine – rzucił jej zirytowane spojrzenie. – Niczego się nie nauczyłaś czternaście lat temu?
– Owszem – odparła szczerze. – Żeby nie czekać tak długo. I przyznać się od razu… to lepsze dla zdrowia.
Richard Mann uśmiechał się do niej czarująco. Miał na sobie czarne dżinsy i czarny golf, przez co jego sylwetka rozmywała się trochę w zapadającym zmierzchu. Brązowe włosy ufarbował na blond, podobnie jak brwi i rzęsy. Efekt był zdumiewający – z młodego konserwatysty zamienił się w gwiazdę rocka. Rainie rozumiała, co to znaczy. Richard nie zamierzał dalej odgrywać roli psychologa szkolnego w Bakersville. Tutaj została mu jeszcze tylko jedna sprawa do załatwienia.
– Zaglądałem pod werandę – powiedział. – Czemu go przeniosłaś?
– Miałam swoje powody.
– Odwiedziłaś dzisiaj Danny’ego, prawda? Teraz już na pewno wiesz, że możesz mi się zwierzyć. Właściwie jestem chyba jedyną osobą w tym mieście, która potrafi cię naprawdę zrozumieć.
– Jesteś obrzydliwym, nienormalnym draniem, Richardzie. A ja jestem gliną. Niczego nie rozumiesz.
Roześmiał się, autentycznie rozbawiony.
– Naprawdę w to wierzysz, Rainie? Sprytnie. Co jeszcze sobie wmówiłeś, żeby móc dalej żyć? Bardzo mnie to ciekawi. Prawie tak bardzo jak ta sprawa z piwem. Obserwuję cię od wielu miesięcy i muszę się dowiedzieć. Kiedy wylewasz piwo przez poręcz werandy, co wtedy mówisz?
– Nie twoja sprawa.
– Znowu rozczarowanie. Początkowo wiązałem z tobą wielkie nadzieje, ale zrobiłaś się nieznośna i nudna. Nie jestem pewien, czy jeszcze cię lubię.
– Pewnie przez tę broń – powiedziała zimno. – Wstawaj i ręce do góry. Zobaczymy, czy to ci poprawi humor.
Uśmiechnął się.
– Nie, dziękuję. Tutaj mi całkiem wygodnie. Jestem dobry w tym, co robię. Musisz to przyznać. Dobry psycholog szkolny powinien umieć zainspirować młodzież. Rany, ale mi się udało. Szkoda, że nie widziałaś twarzy Melissy przed śmiercią. Naprawdę nie miała pojęcia, co się dzieje.
– Po to tutaj przyszedłeś? Żeby się przechwalać?
– Wiesz, po co przyszedłem.
– Mną trudniej manipulować niż trzynastoletnim chłopcem – powiedziała ostro Rainie.
Richard podniósł się raptownie z miejsca.
– Nie. Nawet łatwiej. Zrobił krok do przodu.
– Stój, bo cię zabiję.
Odrzucił strzelbę.
– Ależ Lorraine, jestem nieuzbrojony.
– Nie mów do mnie Lorraine!
Zrobił kolejny krok.
– Oczywiście, że tego chcesz. Zabijanie wchodzi w krew. Pierwszy raz jest trudny, potem idzie już dużo łatwiej. Czytałem, że w mózgu wydzielają się wtedy jakieś substancje. Żadna używka temu nie dorówna. Wierz mi, wiem coś o tym.
– Ani kroku dalej!
– Daj spokój, Lorraine. Po prostu pociągnij za spust. Rozmawiałaś z Dannym. Znasz to przyjemne uczucie. Nienawidzisz mnie. Nienawidzisz, bo manipulowałem twoim pupilkiem. Nienawidzisz, bo pomogłem mu zabić te dziewczynki. Nienawidzisz, bo przywróciłem przeszłość twoim snom. Tak, obserwowałem cię, kiedy spałaś. Wiem, że wszystko wróciło. Więc pociągnij za spust, Lorraine. Zrób to jeszcze ten jeden słodki, upajający raz. Pamiętasz tamto poczucie siły. Delektuj się swoim gniewem.
– Cholera jasna. – Opuściła broń niżej i kiedy zrobił kolejny krok, strzeliła mu w kolano.
Automatyczny pistolet wydał z siebie tylko puste, ciche stuknięcie. Richard roześmiał się. Podniósł strzelbę jej matki.
– Żeby trzymać broń w pudełku po butach w szafie! Nie utrudniłaś mi zbytnio zadania.
Rainie nie spuszczała wzroku z beretty.
– Jakim cudem? Niedawno ją czyściłam i ładowałam…
– Iglica. Spiłowałem ją trochę, żeby nie mogła uderzyć w spłonkę. Tamtej nocy, kiedy się obudziłaś. Ale zdążyłem się wymknąć. – Podniósł strzelbę, żeby mogła ją lepiej widzieć. – Zdjęłaś iglicę. Wiem, sprawdzałem. Zbyt oczywiste… ja ci to mówię. Nigdy nie rób dużo, Lorraine, jeśli wystarczy tylko trochę. Wielkie oszustwa rzucają długie cienie.
– Na twoim miejscu nie szlifowałabym jeszcze mowy na własną cześć – rzuciła Rainie. Wypuściła berettę z rąk i cofnęła się. Chciała dać sobie więcej czasu na następny ruch. Kabura przy kostce. Ostatnie dni dwudziestka dwójka przeleżała ukryta w bagażniku policyjnego wozu. Niemożliwe, żeby drań dostał się i tam.
– Tym razem nie sprawiłeś się zbyt dobrze. Czysty strzał w czoło Melissy Avalon…
– Robiłem to już trzy razy. Zawsze nauczycielka informatyki, zawsze pojedynczy strzał w czoło. Nikt jeszcze na to nie wpadł. Mając masowego mordercę pod kluczem, kto zaczynałby porównywać jego wyczyny z innymi zbrodniami? Zapytaj swojego przyjaciela Quincy’ego. Zamachy w szkołach traktuje się jako odosobnione przypadki.
– Ale wiedzieliśmy, że byłeś zamieszany…
– Daj spokój. Koszulka pocisku stanowiła moją wizytówkę. Chciałem, żeby wcześniej czy później ktoś się zainteresował, inaczej nie byłoby zabawy. Na litość boską, podsunąłem wam NoLava@aol. com. Zaprosiłem was nawet do mojego gabinetu, żebyście mogli zobaczyć okno, przez które wyszedłem na rendez-vous z Dannym. Mogliście przynajmniej wziąć pod uwagę taką ewentualność.