Выбрать главу

— Nic. Absolutnie nic — przytaknął ochoczo. — Wszystko widać jak na stole… przepraszam, chciałem powiedzieć: na dłoni.

Mira wybuchnęła perlistym śmiechem. Twarz jej brata nabrzmiała i stała się czerwona. Mimo to, kiedy znowu mógł się odezwać, jego głos zabrzmiał prawie spokojnie.

— Jacek ze swoim ojcem szukają w lasach śladów pozostawionych przez kosmitów — mówił bardzo wyraźnie i dobitnie, jakby recytował tekst, którego przedtem musiał się nauczyć na pamięć. — Kiedy je znajdują, robią ich odciski. W tym celu noszą z sobą glinę, którą wykopują w dole powstałym po wybraniu żwiru. Potem, w domu, ostrożnie wypalają w piecu poszczególne kawałki, tak aby każdy z nich przedstawiał pojedynczy ślad. Spotkałem ich dziś rano. Opowiedzieli mi, co robią w lesie, a ja im opowiedziałem o moich zdjęciach. Założyliśmy spółkę. Pomogę im przy szukaniu i wypalaniu, a oni namówią znajomego fotografa, żeby z moich zdjęć robił widokówki. Takie widokówki i takie ślady będą iść jak woda. Wszyscy zbijemy grube pieniądze. Kupię sobie komputer. Czy tym razem wysłowiłem się dostatecznie logicznie? — odetchnął. Twarz miał ciągle czerwoną, ale poza tym był już na powrót sobą.

Bajkowy ptak w Łukaszu potulnie złożył skrzydła. Prawda. Kilka zagadek nagle przestało być zagadkami. Wtedy wieczorem Plujek z ojcem wracali z kolejnej wyprawy po ślady. Szukali ich tam, gdzie poprzedniego dnia coś się pokazało. Wiadomo już, dlaczego Kapelusznik wspomniał o glinie, i co miał na myśli mówiąc: „Żyć przecież trzeba”. Miał na myśli pieniądze uzyskane ze sprzedaży tego, co interesowało wszystkich i co skrupulatnie badali naukowcy. Wiadomo, co kryło się za słowami grubego cudzoziemca, gdy biorąc Łukasza za syna Kapelusznika, napomykał o towarze i interesach. Wytropił jakimś psim swędem dwójkę spryciarzy, zawarł z nimi znajomość, a nawet zrezygnował z apartamentu w pensjonacie „Rusałka”, by zamieszkać w ich domu i zapewnić sobie dzięki temu pierwszeństwo w zakupie bezcennych pamiątek. Pewnie. Kto by nie chciał mieć odcisku buta kosmity. A jeszcze lepiej ręki. Albo jakiegoś nie znanego na Ziemi przedmiotu, miotacza straszliwych promieni, narzędzi czy choćby naczyń, z których jada się na innych planetach. Takiego zagranicznego specjalistę od wielkich interesów na pewno stać na kupienie od Kapelusznika po kilka egzemplarzy każdego śladu. Wróci do swojego kraju i będą o nim pisać wszystkie gazety. „Taki a taki, słynny właściciel fenomenalnej kolekcji…” Umieści swoje zbiory w pancernych gablotkach lub w skarbcu. A kiedy zechce je sprzedać, od razu stanie się miliarderem…

Łukasz utkwił wzrok w czubkach własnych butów i myślał. Tak. Parę zagadek się wyjaśniło. Tylko że nie dotyczy to zagadek najważniejszych. W ogóle ważnych. A poza tym nie ma się z czego cieszyć.

Łatwo było naśmiewać się z Pawła razem z Mirą i u jej boku. Ale mimo wszystko należało się przez moment zastanowić, a nie z miejsca wpadać w cielęcy zachwyt. Paweł był wzburzony i przejęty nie mniej niż Łukasz, kiedy pierwszego wieczoru tak bezładnie przedstawił słuchaczom to, co zobaczył z szosy, i to, co zdarzyło się w wąwozie. Wówczas ta sama Mira, na sygnał dany przez tego samego Pawła, wykpiła go bez litości. Czy rzeczywiście było to takie dowcipne i mądre? Przecież on, Łukasz, miał im wtedy do powiedzenia coś naprawdę ciekawego. W dodatku Paweł, znalazłszy się dzisiaj w podobnej sytuacji, wybrnął z niej bez porównania zgrabniej. Po prostu składnie i przejrzyście powtórzył swoją opowieść od początku do końca. Postąpił tak, jak tamtego wieczoru postąpiłby Łukasz, gdyby nie stracił głowy, jak zawsze, kiedy padał ofiarą czyjegoś zbyt dobrego humoru.

Jednak na to wszystko można by jeszcze machnąć ręką. Każdemu zdarzy się wygłupić, z każdego sobie czasem pożartują, raz mądrze, raz mniej mądrze, raz dłużej, raz krócej. Nikt od tego nie umiera. Ale tu chodzi o coś ważniejszego. Nie o to, jak Paweł opowiedział o swojej tajemnicy, tylko o to, co opowiedział.

Łukaszowi zrobiło się przykro. Nie podobały mu się najświeższe znajomości brata Miry, spółka, do której przystąpił, ani sposób, w jaki chciał zdobyć pieniądze na kupno własnego komputera. Przecież z tych śladów można by się dowiedzieć tylu pasjonujących rzeczy o kosmitach. Wszyscy mogliby się dowiedzieć. Sprzedawać je? Handlować nimi? To trochę tak, jakby się brało pieniądze za to, że ktoś wieczorem popatrzy w gwiazdy. Kto jak kto, ale wnuk takiego pana Klemensa i syn takiej pani Heleny, naprawdę powinien to rozumieć.

Chwilę później Łukaszowi zrobiło się jeszcze bardziej przykro.

— Widzicie teraz, że to rzeczywiście tajemnica — Paweł nie był już nawet zaróżowiony. — Oczywiście — zniżył głos — ani ojciec Jacka, ani fotograf nie mają pozwolenia na sprzedawanie pocztówek czy odcisków. Więc gdyby się to rozniosło…

Mira od pewnego czasu przyglądała się bratu z rosnącym zainteresowaniem. Najwyraźniej przeszła jej ochota do kpinek. Doraźne przymierze z Łukaszem należało do przeszłości.

— Dobrze, nie powiem — rzekła poważnie. — Ale pod warunkiem. Dostanę od ciebie po jednym z każdego śladu, który wypalicie w tym waszym piecu. Jasne?

Paweł wydął wargi.

— Postaram się — przybrał łaskawy ton. Zupełnie nie miał pretensji do siostry o jej praktyczne podejście do sprawy. — Ale nie mogę niczego obiecać — zastrzegł się. — Chyba zdajesz sobie sprawę, że to są bardzo cenne rzeczy.

— Mam nadzieję, że się postarasz — powiedziała znacząco Mira. — Inaczej… — nie dokończyła, ale było aż nazbyt oczywiste, co spotka jej brata w wypadku, gdyby starał się nie dość gorliwie. Po tym pełnym treści niedomówieniu odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. Łukasz, omijając wzrokiem Pawła, poczłapał za nią.

Dogadali się — pomyślał ze smutkiem. Paweł to Paweł, trudno. Ale ona? Kapelusznik, Plujek i Mira? Nie. Tylko nie to. Przecież w gruncie rzeczy ona jest inna. Musi być inna.

Niestety na razie fakt pozostawał faktem. Dogadali się. Przy tym nie przyszło im nawet do głowy, że nie są sami. Jakby Łukasz w ogóle nie istniał. Pewnie. Nudziarz, ponurak i łajza nie jest kimś, z kim trzeba by się liczyć. Nawet jeśli coś wypaple, to zrobi to ni w pięć, ni w dziewięć i nikt nie potraktuje go serio. A brać go pod uwagę jako ewentualnego konkurenta? Śmieszne!

Mira, która wyprzedziła go już o ładnych kilka metrów, raptem zwolniła.

— Nie martw się — powiedziała przez ramię. — Wezmę od Pawła kilka odcisków także dla ciebie.

A jednak.

— Nie trzeba — bąknął Łukasz.

— Jak nie, to nie!

Chłopiec zmarkotniał do reszty. Nie, to nie — powtórzył sobie w duchu. Tym lepiej — dodał bez przekonania, po czym postanowił dogonić Mirę, żeby nie musiała się męczyć i odwracać, ilekroć przyjdzie jej ochota szepnąć mu jakieś miłe słówko.

Wykonał swój zamiar szybciej niż sądził. Płynnym unikiem wyminął dwóch snujących się przed nim ludzi, a na trzeciego wpadł z całym impetem rozpędzonego, długiego ciała. Uderzył go barkiem, zachwiał się i próbując odzyskać równowagę następny odcinek drogi przebył w pozycji szarżującego byka, wymachując rękami tuż nad asfaltem. Niestety, o ile jego głowa i ramiona były wysunięte daleko do przodu, o tyle nogi pozostały równie daleko z tyłu. W takich okolicznościach nie zahamowałby żaden as gimnastyki sportowej. Toteż ułamek sekundy później pochylone czoło Łukasza ugodziło w sam środek pleców kroczącej w dumnej postawie Miry. Rozległy się trzy specyficzne odgłosy, po których nastąpiła seria wykrzykników.