Выбрать главу

— Baran!

— Do licha!

— Kwiczoł!

— Baran! Puszczaj, słyszysz?! No, puszczaj!

Łukasz uwolnił dziewczęcą stopę, której nie wiedzieć po co uczepił się kurczowo w trakcie lądowania. Czy ja tu stale będę ryć nosem, codziennie po kilka razy? — pomyślał z rozpaczą. Zerwał się i wyciągnął rękę, ale jego ofiara stała już przed nim.

— Baran! Skończony baran!

Kwiczoł — tym razem słówko to zabrzmiało wyłącznie w skołowanej głowie Łukasza.

— Potłukłam sobie kolana!

— Przyrzekłem, że nie będę cię więcej przewracać, ale liczyłem na twoją wzajemność — odezwał się z tyłu zdyszany męski głos. — Widzę jednak, że się przeliczyłem. Nikomu nie można ufać.

Chłopiec odwrócił się i jęknął w duchu. No, oczywiście. Mógł z góry przewidzieć, że jeśli w tym kłębiącym się tłumie na kogoś wpadnie, to tym kimś będzie podejrzany typ bez legitymacji.

— Przepraszam — wykrztusił. — Przepraszam — powtórzył zwracając się do Miry.

— Przepraszam! — parsknęła dziewczyna. — Co pan powiedział? — zainteresowała się nagle. — To wy tak ciągle?

— Ciągle — przytaknął zagadnięty. — Krótkie dzieje naszej znajomości sprowadzają się wyłącznie do upadków. Teraz wyrównaliśmy nasze rachunki, ale obawiam się, że ten stan długo nie potrwa.

— Co to znaczy?

— Ten pan… — zaczął szybko Łukasz, ale zawalidroga równie szybko wpadł mu w słowo.

— Ten pan — uderzył się palcem w pierś — stał sobie spokojnie i patrzył ze wzruszeniem, jak niektórzy ludzie potrafią współczuć innym — palec zmienił położenie. — W takim momencie został znienacka napadnięty i stratowany. Spójrz na swojego przyjaciela… albo może waszego wspólnego przyjaciela — uśmiechnął się pytająco do Łukasza — i sam powiedz, czy to nie rozczulający widok…

Chłopiec odruchowo zerknął we wskazanym kierunku. Na ławeczce ustawionej w sąsiedztwie pawilonu widniała zwalista sylwetka łysego obcokrajowca. Grubas ze smutnym wyrazem twarzy słuchał tego, co mówił do niego mąż kobiety cierpiącej na nieuleczalną chorobę. Obok ławki stał wózek z nieruchomą sylwetką.

Łukasz skrzywił się. Też sobie znaleźli powiernika.

— Powiedziałem panu, że to nie jest mój przyjaciel ani nawet znajomy — rzekł rozdrażniony. — A Mira widzi go w ogóle pierwszy raz w życiu. Miro, ten pan… — zaczął powtórnie i powtórnie przerwano mu w tym samym miejscu.

— Ten pan — mężczyzna znowu zwrócił palec ku sobie — stał tutaj, jako się rzekło, patrzył i rozmyślał o kwestiach wyższej natury. Ale nie miał zatkanych uszu. A obok niego trzy młode, sympatyczne osóbki dzieliły się ze sobą swoimi sekretami. Na szczęście szept, jakiego używały, nosi fachową nazwę szeptu scenicznego i polega na tym, że słychać go w najdalszych rzędach wielkiej sali teatralnej. Mówię,na szczęście”, bo inaczej temu zamyślonemu panu umknęłyby zdumiewające wiadomości.

— Pan chce powiedzieć, że pan podsłuchiwał — Mira użyła tonu, którym srogi prokurator mógłby się domagać wyroku śmierci. — To obrzydliwe.

— Obrzydliwe — zgodził się mężczyzna. — Cóż, trudno. Stało się.

— Phi!

Ale czoło Łukasza pokryło się zimnym potem. Ten typ jest stanowczo zbyt niebezpieczny. Nie można długo uciekać przed milicją. W końcu go capną, a wtedy on, ratując własną skórę…

Co gorsza sam jest wszystkiemu winien. Kto tak chytrze skierował tego człowieka na trop Grubasa, Kapelusznika i ich interesów? Chciał odwrócić jego uwagę od siebie. Jaki był dumny, że mu się to udało! Udało się, a jakże. Gdyby ten typ nie śledził obcokrajowca, nie byłoby go tutaj i nie mógłby podsłuchać opowieści Pawła. A tak?

Szatański plan nagle obrócił się przeciwko jego twórcy. Teraz przecież od Grubasa i Kapelusznika droga prowadzi prosto do Pawła, a od Pawła… do… Nie, nie.

Dość tego. Na poczekaniu nie wytrząśnie się z rękawa nowego, jeszcze bardziej szatańskiego planu. A czas biegnie. Trzeba zaryzykować.

— Chwileczkę — zaczął. — Dopiero co pan powiedział, że jesteśmy kwita.

— Jeśli chodzi o przewracanie — mężczyzna skinął głową.

— Właśnie — Łukasz ukradkiem otarł pot z czoła. — Ale możemy i być kwita także, jeśli chodzi o… No, o inne sprawy. Bo… proszę pana, ja wiem, kim pan jest!

— Naprawdę?

— Naprawdę. Pan nie ma żadnej legitymacji i ukrywa się pan przed milicją.

— Ja stąd idę — oświadczyła dobitnie Mira odwracając się plecami. — Ścisk, smród i pełno zakazanych typów. Do widzenia panom! — z wdziękiem zamachała ręką i ruszyła w drogę. Dziwna rzecz. Zrobiła to bardzo zdecydowanie, a mimo to na nikogo nie wpadła.

— Poczekaj sekundkę! — zawołał gorączkowo Łukasz, ale dziewczyna była już daleko. — Proszę pana — zwrócił się znowu do mężczyzny, który stał spokojnie i patrzył na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. — Widzi pan, że wiem. Ja coś wiem i pan coś wie. Ja nikomu nie powiem i pan niech nikomu nie mówi. Znowu będziemy kwita. A jeśli pan mi da wasze złodziejskie słowo honoru, że nie zdradzi Pawła, to opowiem panu jeszcze o szpiegu. Tu, w Górku. Z brodą i krótkofalówką. No?

— Dlaczego, u licha, mam ci dawać złodziejskie słowo honoru?

— A jakie? — stropił się Łukasz.

— Uważasz, że złodzieje są tacy honorowi?

— Podobno… Przynajmniej niektórzy. Czytałem.

— Aha. Czytałeś. No tak, to zmienia postać rzeczy.

— No więc jak? Zgadza się pan?

— Nie.

— Dlaczego nie?

Mężczyzna pochylił się tak, że jego wargi omal nie dotknęły ucha zgnębionego odkrywcy tylu naraz tajemnic.

— Ponieważ ja tez chcę mieć pamiątki po kosmitach — szepnął. — Jeśli będziecie się mnie bać, to mi kilka odstąpicie. Nie załamuj się — musiał zauważyć, że chłopca ogarnia najczarniejsza rozpacz, bo przemówił łagodniej. — Cóż znaczy dla potężnej spółki ofiarować komuś parę drobiazgów… w zamian za dyskrecję. Załatwisz to bez trudu. Przyjdź jutro i przynieś mi coś na próbę. Nie mogę długo czekać. Kto wie, czy nie będę musiał nagle uciekać. Do jutra, kolego! — uśmiechnął się beztrosko. — Teraz biegnij już, bo to nieładnie porzucać kobiety na środku drogi.

Łukasz nie kazał sobie tego powtarzać. Ostatnie słowa nieznajomego, a właściwie już jakby znajomego, przestępcy nieco go uspokoiły. Może Kapelusznik naprawdę nie będzie robić wielkich historii z odstąpieniem trzech czy czterech śladów, jeśli usłyszy, że to jedyny sposób, by nie znaleźć się za kratkami.

Dogonił Mirę i chwilę szedł obok niej zastanawiając się, co i jak jej powiedzieć. Coś powiedzieć musi. I to coś tak czy owak bardzo nieprzyjemnego.

Uspokoił się trochę, ale nie był z siebie zadowolony. Paweł wszedł w paskudną spółkę z Kapelusznikiem i Plujkiem. A on sam? On zaproponował swego rodzaju spółkę ukrywającemu się przed milicją kryminaliście. Bo czymże innym była w gruncie rzeczy taka umowa: „Ja nie powiem i pan nie powie”? Pięknie, nie ma co.

Pewnie. Nie postąpiłby tak, gdyby nie chodziło o Mirę. Ale mimo wszystko…

— Masz interesujące znajomości — przerwała milczenie nieświadoma sprawczyni jego upadku. Skręciła na chodnik prowadzący do przystani i zatrzymała się nagle. — Wiesz co, idź lepiej przodem. Nie wiadomo, czy jeszcze kogoś nie spotkasz, a ja nie chciałabym więcej służyć za tarczę rozpędzonemu bykowi.