Выбрать главу

Bykowi — przemknęło Łukaszowi przez głowę. Ha! Lepszy byk niż baran.

Jednak okoliczności nie pozwalały na dłuższe rozważania dotyczące hierarchii obowiązującej w rodzinie rogaczy.

— Mówiłaś przedtem — rozpoczął — że poprosisz Pawła o kilka odcisków także dla mnie. Mówiłaś…

— A ty mówiłeś, że nie potrzebujesz — przerwała Mira. — Potem ja mówiłam, że jak nie, to nie.

— Ale teraz potrzebuję.

— Dla tego szantażysty?

— Uhm… Nie. Czy to nie wszystko jedno?

— W takim razie sam to powiedz Pawłowi. Niby dlaczego ja miałabym się wysługiwać twoim przyjaciołom.

— Przyjaciołom! — Łukasz aż podskoczył. Jednak natychmiast ochłonął i zasępił się. Właściwie ona ma rację — pomyślał. — Gra może stać się niebezpieczna, gdyby na przykład Kapelusznik doszedł do wniosku, że człowieka ukrywającego się przed milicją można spokojnie usunąć z drogi metodami przyjętymi w świecie wielkich gangsterów i wielkich interesów. A potem przyszłaby kolej na niewygodnych wspólników. Ojciec Plujka jest na pewno zdolny do wszystkiego. Nie będzie zadowolony, że Paweł naraził go na straty. Tak. Ona ma rację… Choć nie wie dlaczego.

No to niech nie wie. Lepiej jej do tego nie mieszać.

— Dobrze — mruknął. — Powiem.

— Dziwny jesteś — Mira musnęła go przelotnym spojrzeniem, po czym wzruszyła po swojemu ramionami, odwróciła się i zamarła.

Tym razem huknęło nie na jeziorze, a gdzieś wśród zboczy opadających do brzegu. Zza drzew rosnących na wzgórzu wzbił się w niebo nikły obłoczek białego dymu. Jednak głos, który się odezwał, dobiegał z miejsca położonego znacznie bliżej. Skąd? Niesamowite. Gdziekolwiek spojrzeć, wydawało się, że mówiący stoi właśnie tam. Jakby było tych mówiących tysiąc i jakby otoczyli cały Górek regularnym pierścieniem.

— Tu Alauda z Planety Tsieciej. Tu Alauda z Planety Tsieciej — w dłoń Łukasza niespodziewanie wcisnęła się inna rączka, o drobnych, smukłych palcach. Przez chwilę chłopiec nie wiedział, czy myśleć o kosmitach, czy o stojącej obok niego rodaczce z planety Ziemia, ale na ten raz, kosmici wzięli gorę. Ostatecznie, rodaczki nie odlatują tak łatwo do gwiazd. — Psiziekliśmy, zie się odezwiemy, więc jestem — dzisiaj ludzie nie pędzili w stronę przystani, tylko skamienieli w bezruchu, każdy tam, gdzie stał. Głos, dobiegający ze wszystkich kierunków naraz, był doskonale słyszalny w całym Górku. — Chcemy poznać zicie Ziemian. Może będziemy mogli się z wami zapsijaźnić, ale psiedtem musimy lepiej poznać ludzki świat — mówił dalej Alauda. — W tym celu wysłaliśmy w różne strony aparaty badawcie. Na razie dostajemy od nich bardzo dziwne informacje. Wydaje nam się niemożliwe, zieby rozumne istoty, zamieśkujące jedną i tę samą planetę były aź tak podzielone i zieby odnosiły się nawzajem do siebie tak wrogo. Są jeście inne zagadki, budzące niepokój. Nasię badania trwają. Pozdrawiam was, ludzie. Tu Alauda z Planety Tsieciej.

Niebawem usłysicie mnie znowu.

Rozległ się zgrzyt, trzask, po czym nastała cisza. Więcej niż cisza.

Gdyby na szczycie stożkowatej wyspy pośrodku jeziora usiadła mucha, ludziom wydałoby się, że uderzył piorun.

Ale ten martwy bezruch nie trwał długo. Zabrzmiał przeciągły szmer.

Z kilku setek piersi jednocześnie wyrwało się ciężkie westchnienie. Następnie jakiś zdławiony głos zawołał: — Najpierw strzeliło zaraz za najbliższą górką! Widziałem! Musieli tam być! Może jeszcze są! Biegnijmy!

Coś szarpnęło Łukasza za rękę, ale on pozostał na miejscu. Westchnął jak wszyscy, jednak nie uległ powszechnemu szaleństwu. Znowu lecą na jakąś górkę — pomyślał niechętnie. Tylko po to, żeby znowu niczego nie znaleźć. Przecież ten huk, to był tylko sygnał, że Alauda będzie przemawiać. Wystrzelili ślepym nabojem albo wysłali jakiś aparat.

Dlaczego nikt w tym tłumie, który gna teraz nie wiadomo dokąd i po co, nie zastanowi się raczej nad tym, co usłyszał? Niby każde dziecko wie, że ludzie się kłócą, biją i zabijają. Ale usłyszeć to tutaj, tak nagle, od obcych? Teraz, kiedy człowiek spodziewa się po nich kosmicznych rewelacji, wiadomości o rzeczach, które dotąd nikomu na Ziemi nie mogły się nawet przyśnić?

— Noo! — zabrzmiał tuż koło niego zirytowany głosik. Równocześnie znowu coś szarpnęło go za rękę. Zamrugał oczami, spojrzał nieprzytomnie na Mirę, zrobił machinalnie kilka kroków i zatrzymał się ponownie.

— Dlaczego stoisz? Wszyscy są już daleko!

Chłopiec przemógł się i powiedział, że jego zdaniem nie ma się do czego śpieszyć.

— Mówisz jak dziadek — zauważyła Mira. W jej ustach nie musiało to oznaczać najwyższego uznania, ale zabrzmiało zupełnie inaczej niż „baran” lub choćby ich ukochane, rodzinne,ee!”. Poza tym wzmianka o dziadku otworzyła jakąś klapkę w mózgu Łukasza. Nagle zrozumiał, dlaczego przed chwilą oparł się wezwaniu tego człowieka, który pierwszy zawołał, żeby lecieć na najbliższą górkę. Przemówiło w nim echo wczorajszych słów pana Klemensa. O tłumie, o owczym pędzie, o rozsądku. Myśl o świecie, ludziach i kosmitach przyszła dopiero później.

Nie wiadomo, czy Mira także przypomniała sobie nagle, co mówił dziadek, czy też wystarczyły jej argumenty wysunięte przez Łukasza.

W każdym razie przestała popędzać swojego towarzysza. Wyprostowała się i odprowadzała wzrokiem tłum znikający pomiędzy zielonymi pagórkami. Dzisiaj łowcy spodków nie mieli przed sobą zbyt długiej i wyczerpującej drogi. Wczorajsze „Wzgórze Kosmitów” znajdowało się po przeciwnej stronie Górka i leżało bez porównania dalej.

— Właściwie masz rację — powiedziała z namysłem. — A oni pognali tam jak barany.

Proszę. „Oni”.

Mimo wszystko ruszyli w stronę tego wierzchołka, zza którego Alauda zapowiedział swoje nowe wystąpienie. Szli jednak powoli i nie na przełaj. Najpierw dotarli chodnikiem do przystani, a dopiero potem skręcili na dróżkę biegnącą wzdłuż plaży. Dłuższy czas żadne z nich nie odezwało się słówkiem. Łukaszowi ciągle huczał w głowie głos przybysza z gwiazd.

„Jesteście skłóceni. Niemożliwe, aby rozumne istoty, zamieszkujące jedną planetę…”

Ciekawe, czego jeszcze dowiedzą się od tych swoich aparatów badawczych, rozsyłanych po całym świecie…

— Widzisz? Już wracają! — zawołała z satysfakcją Mira.

Chłopiec podniósł głowę. Rzeczywiście, na drodze, dróżkach i ścieżynkach, a także na miedzach, widać było rozproszone grupki ludzi, którzy wyruszyli by złapać kosmitów na gorącym uczynku. Nikt nie zmierzał w stronę przystani, wszyscy kierowali się ku szosie. Chcieli pewnie szybko dotrzeć do szkoły i dowiedzieć się, co pracującemu w niej „sztabowi” wiadomo o najnowszych wydarzeniach. Wprawdzie dziś czerwone i zielone auta pozostały na swoich miejscach, a tłumowi towarzyszył jedynie samochód telewizji, ale przecież bawiący w Górku specjaliści musieli mieć posterunki obserwacyjne, które przekazywały im informacje telefonicznie albo przez radio.

Dochodziło południe. Słońce świeciło ostro ze szczytu nieba i zapach bliskiej wody, po wszystkich innych zapachach, których się tak niedawno nawąchali, stanowił pokusę nie do przezwyciężenia. Łukasz, ciągle zamyślony, zaczął bezwiednie zwalniać. Mimo to Mira nie wyprzedziła go ani o krok. Nagle stanęła.

— Gorąco — sapnęła, po czym paroma zgrabnymi ruchami pozbyła się dżinsów i błękitnej bluzeczki. Pod nimi miała jednoczęściowy kostium, o jeden ton jaśniejszy od bluzki, jeszcze ładniej kontrastujący z jej śniadą buzią i opalonymi ramionami. — Poczekaj — krzyknęła zbiegając do brzegu. Wpadła w wodę i roztrącając ją jak dziób łodzi, długimi krokami maszerowała przez płyciznę. Dotarła wreszcie do głębszego miejsca, zanurzyła się i zaczęła płynąć.