— Uuuu! Aaaa! O rany!
Widząc co się dzieje, drugi baran stanął słupka. Łukasz, oczywiście, wiedział, że słupka stają nie barany, tylko zające. Co z tego, skoro nie wiedział o tym sam zainteresowany.
— Aauuu! — rozbrzmiewało bez przerwy w krzakach.
— Me — e–e — e–e!.. — powiedział z gorączkowym pośpiechem czarny, wracając do pozycji horyzontalnej, to znaczy opadając z powrotem na przednie nogi.
— Uuuu! Aaaa! Na pomoc!
To nie są zwierzęta! — odkrycie tej prawdy wzbudziło u chłopca dreszcz emocji. Kosmici! Przebrani kosmici!
Zaraz. Kosmici? W baraniej skórze? To dlaczego jeden meczy jak czysto ziemska koza, a drugi wrzeszczy po ludzku: „o rany”!
— Ratunku! Uuuu!
— Me — e–c — e–e… — czarny baran zaczął ostrożnie schodzić w stronę kolczastej pułapki, która pochłonęła jego towarzysza. — Me — e–e — e–e… — płacz kozy brzmiał coraz natarczywiej. Odzywało się w nim żywe niezadowolenie, nagana i gniewny wyrzut.
— Czarny baranie! — zawołał męski głos z góry. — Gdzieżeś ty bywał, żeś zapomniał rodzinnej mowy? A może coś ci się pomyliło?
Zwierz ponownie stanął słupka. Przez chwilę trwał nieruchomo, po czym machnął przednią nóżką i z desperacją zrzucił z siebie kosmatą głowę ozdobioną rogami. Oczom widzów ukazała się zlana potem i przeraźliwie czerwona twarz dziennikarza, tego samego, któremu wczoraj nie udał się okrutny podstęp, a raczej, który nie zdążył zebrać owoców owego podstępu.
— Auuu! Chodźcie tutaj! Na pomoc!
— Nic mi się nie pomyliło — dziennikarz spojrzał z niesmakiem w stronę, z której dobiegało rozpaczliwe wezwanie, po czym kopnął z rozmachem swój barani czerep i zaczął się mozolnie uwalniać z dolnej części futra. — Zresztą, niech będzie, pomyliło się — przyznał po namyśle. — Zapomniałem chwilowo, że jestem baranem, a nie kozłem. — Pan by się nic pomylił w tej sytuacji? Musiałem jakoś przestrzec tego zwariowanego ufologa, żeby nie wrzeszczał, bo nas zdradzi. Łamaga! Nie umie się utrzymać na czterech nogach, a na dwóch chciałby dopaść kosmitów! Uff… — westchnął z ulgą pozbywszy się wreszcie resztek kożucha. — Myślałem, że się rozpłynę.
Człowiek bez legitymacji, dowiedziawszy się czemu baran przemawiał kozim językiem, zgrabnie zbiegł po zboczu. Przystanął tuż obok zziajanego dziennikarza i uśmiechnął się do niego.
— Ufologa? — podchwycił. — Gdybym był rzeczywiście taki wścibski, za jakiego uchodzę w oczach niektórych spośród tu obecnych — musnął wzrokiem Łukasza i Mirę — rzekłbym, że pożera mnie ciekawość, dlaczego to dziennikarz i ufolog biegają po tej zacisznej łączce w baranich skórach?
— No, niechże mi ktoś w końcu pomoże! Co za ludzie! Auuu! — wzmożona fala trzasków i szamotaniny zagłuszyła kolejny okrzyk bólu.
— Zdaje się, że nic mnie nie uratuje przed nurkowaniem w jeżynach — powiedział dziennikarz. Odłożył na trawę otwarty aparat fotograficzny i skórzaną torbę, które dotąd wisiały mu na piersiach. — On nigdy stamtąd nie wyjdzie o własnych siłach.
Łukasz bezwiednie zaczął iść pod górę. Spomiędzy zarośli nie przeświecał najmniejszy skrawek barana ani człowieka. Jedynie spazmatyczne trzepotanie gałązek wskazywało miejsce, gdzie ofiara wypadku toczyła dramatyczną walkę o życie.
Chłopiec zatrzymał się przed kolczastą zaporą w tym samym momencie, w którym z przeciwnej strony dotarli do niej dziennikarz i towarzyszący mu mężczyzna, umykający przed wymiarem sprawiedliwości. Cała trójka zawahała się. Jeżyny były bardzo gęste.
— Hej tam, w środku! — zawołał szantażysta.
— Nooo… — odpowiedział z głębi przeciągły jęk.
— Niechże się pan przestanie kokosić! Zaraz panu pomożemy! — złożywszy tę obietnicę mężczyzna pozostał jednak tam, gdzie stał i tylko bacznie spoglądał na zielone zasieki.
— Jesteście…? — w głosie więźnia zadźwięczała nuta nadziei. — Prędzej… — ponaglał.
— Co robiliśmy tutaj w baranich skórach? — powtórzył, być może dla zyskania na czasie, dziennikarz. — To proste. Kosmici na razie unikają ludzi, prawda? Ale nie mają powodów, żeby unikać, na przykład baranów. Z naszymi zwierzętami i tak nie próbowaliby się przecież zaprzyjaźnić. Wobec tego postanowiliśmy udawać bezrozumne okazy ziemskiej fauny. Nawiasem mówiąc pomysł wyszedł od tego tam… — wskazał oczami chaszcze. — On zdaje się wypróbował tę metodę już przedtem. Od lat tropi latające spodki. Należy do towarzystwa badaczy UFO… i wierzy, że oni stale odwiedzają Ziemię. Przypadkiem byłem w pobliżu, kiedy pożyczał owczą skórę od miejscowego gospodarza. No i pożyczyłem drugą. Pomyślałem sobie, że spróbować nie zaszkodzi. Gdyby się udało, miałbym zdjęcia na wagę złota. Co ja mówię? Stokroć cenniejsze Nie ma rady — westchnął — Trzeba tam wleźć. Że tez barany nie noszą rękawiczek.
Łukasz musiał poprzestać na okazaniu dobrej woli. Obaj mężczyźni mieli znacznie bliżej do niefortunnego tropiciela kosmitów. Zaczął wprawdzie okrążać rozciągniętą kępę krzaków, ale zanim dotarł na miejsce akcji, pokłuty ufolog został wydobyty na wolność. Chłopiec nadszedł akurat w momencie, kiedy zdjęto z niego żałosne pozostałości zwierzęcej powłoki.
— Właściwie dlaczego pan tak wrzeszczał — zainteresował się człowiek bez legitymacji — Przecież miał pan na sobie skórę.
Ufolog jęknął wyciągając kolejny cierń. Jego gole ramiona i nogi przypominały szczotkę.
— Było mi za gorąco, więc rozpiąłem kożuch na brzuchu. A potem ześliznął mi się z rąk i z nóg. Aj! — zasyczał — Piecze!
To ostatnie wyznanie dopełniło miary. Łukasz poczuł, że coś dzieje się z jego twarzą. Nie piekła go ani nie paliła, tylko nagle zaczęła żyć własnym życiem, nie czekając, co postanowi jej właściciel. Zdał sobie sprawę, że widział już kiedyś te nogi, choć wówczas znajdowały się w znacznie lepszym stanie, że zna te krótkie spodenki, aparat i torbę. Oblicza mężczyzny, do którego należały wszystkie te rzeczy nie mógł wtedy zobaczyć, ponieważ odwracało się uparcie w przeciwną stronę. Wąwóz. Pierwszy wieczór. Naturalnie. Ufolog wypatrzył Kapelusznika i śledził go w nadziei, że ten naprowadzi go na ślad kosmitów.
— Wie pan — odezwał się zrzędliwym tonem dziennikarz — żeby z gołymi nogami taranować jeżyny, to trzeba być…
— …baranem — uzupełnił dziewczęcy głosik. Mira opuściła w końcu swój punkt obserwacyjny i podeszła bliżej.
Twarz Łukasza, wciąż działając bez porozumienia z jej posiadaczem rozciągnęła się od ucha do ucha.
— Ha, ha, ha! — gruchnął śmiech, od którego zatrzęsły się gałązki okolicznych sosen.
— Bufh — policzki szantażysty wydęły się jak banie, po czym raptownie wypuściły powietrze Dalej było już mniej więcej normalnie.
— Hu, hu, hu!
— Hi, hi, hi! — wtórował srebrzysty głosik z przeciwnej strony jeżyn.
Dziennikarz wyciągnął szyję, zmarszczył brwi, i nagle, bez najmniejszej oznaki zapowiadającej eksplozję, huknął tak, że od razu zagłuszył tamtą trójkę.
— He, he, he, he!
— Ho, ho, ho! — dołączył do chóru niewidzialny mężczyzna skądś z dołu.
Ale tu nikt nie zwrócił na to uwagi. Nagle nastała cisza.
— Nie ma się z czego śmiać — powiedział grobowym głosem utolog — Aj! — trafił palcem na następny cierń.
Odpowiedzią była wesoła salwa, przy której poprzednie hihy hehy i hahy mogły się wydać szemraniem strumyczka.
— Gdyby teraz wylądował tu jakiś kosmita — udało się w końcu wykrztusić przerywanym głosem niebezpiecznemu przestępcy — miałby o czym opowiadać na wszystkich gwiazdach!