— Jeśli w ogóle powiedzą coś o Górku, to na samym końcu — rzekł dziadek Klemens. — Tuż przed prognozą pogody albo nawet po niej. Ostatecznie, chodzi zaledwie o kosmitów.
Łukasz pomyślał, że obawy pani Heleny nie są bezpodstawne. Kiedy dziadek wpadł na pomysł włączenia telewizora, dziennik nadawano już od dziesięciu minut.
— Mnie i tak nie powiedzą więcej, niż sama widziałam — wycedziła Mira wlepiając oczy w ekran. Przy kolacji błysnęła wybornym apetytem, ale niestety głowa bolała ją nadal. Oświadczenie tej treści złożyła natychmiast po opuszczeniu swojego pokoju. Spotkało się ono z powszechnym ubolewaniem, a mama pobiegła po termometr, który jednakże pacjentka ze wstrętem odtrąciła.
Nienagannie ubrana para spikerów informowała właśnie telewidzów o tym, co wydarzyło się w świecie. Zmieniały się obrazki, zmieniały się słowa: Wojna tu. Wojna tam. Walki w Libanie. Bomby podłożone przez terrorystów. W Afryce susza. Dzieci umierają z głodu. Żeby zapewnić im dostatek żywności, wystarczyłoby wydać na ten cel jedną tysięczną tych pieniędzy, za które kupuje się śmiercionośne rakiety. Jakieś zakłady chemiczne zatruły powietrze i rzeki. Na dalekich pięknych wyspach policja złapała gangsterów handlujących narkotykami. Królowa w bogatej karecie, otoczona gwardzistami w paradnych mundurach, udaje się do parlamentu, by wygłosić mowę tronową. Nowa moda dla pań i panów…
Łukasz sposępniał i zamyślił się. Nie usłyszał nawet, kiedy, dokładnie tak, jak przewidział dziadek, między wiadomościami sportowymi a prognozą pogody, oddano głos reporterowi w Górku. Ocknął się dopiero wówczas, gdy pan Klemens wyłączył telewizor.
— Powiedział, co wiedział — mruknął dziadek wracając na fotel.
— Przecież mówiłam! — prychnęła Mira.
— Dlaczego on nie wierzy, że tu wylądowali kosmici? — spytała z zadumą jej mama. — Tylu ludzi widziało spodki…
— Kto nie wierzy? Dziennikarz? — zdziwił się Łukasz.
— Nie słuchałeś? — ojciec zerknął na niego podejrzliwie. — Zapytano o zdanie wybitnego specjalistę ze stolicy.
— To jeden z tych, którzy,badają sprawę” — wyjaśnił dziadek Klemens. — Proszę się z nich nie śmiać, bo od jutra ja też zaczynam ją badać. Zaraz rano pójdę dyżurować pod szkołą. Dzisiaj zrobiłem sobie wolny dzień, to muszę go odpracować, prawda? Przy okazji postaram się zamienić kilka słów z o ileż uczeńszym ode mnie panem Turbo. Zresztą i lak mam w Górku coś do załatwienia. Ale chcę iść sam, jasne? — rzucił niespodziewanie. — Muszę zrobić użytek z moich szarych komórek, a one mają zwyczaj pierzchać w nieładzie na wasz widok. Dobranoc — zakończył i zamknął za sobą drzwi.
W panieńskim pokoiku na górze zgasło światło. Za oknem, na ciągle bezchmurnym niebie, migotało mrowie gwiazd. Noc, choć tak pogodna, była ciepła.
Łukasz leżał przykryty do pasa cienkim prześcieradłem i patrzył na ojca stojącego przy oknie. W pewnym momencie spytał:
— Tato, czy oni to widzą? To wszystko…
Czarna sylwetka na tle nieba zmieniła położenie.
— Chodzi ci o to, czy kosmici oglądają nasze dzienniki telewizyjne? — ojciec nie pomyślał o nocy ani o gwiazdach, tylko od razu utrafił w sedno.
— Tak. Dzienniki i to, o czym się tam mówi. I w ogóle…
Ojciec westchnął.
— Być może widzą — rzekł ściszonym głosem. — Ale, wiesz, ja myślałem teraz o tym, że my to widzimy…
W pułapce
Od progu dobiegło ciche chrząknięcie. Łukasz szybko zamknął teczkę i odłożył ją na miejsce. Unosząc pod powiekami obraz ślicznej, uśmiechniętej twarzyczki, podszedł do okna i zainteresował się krajobrazem. Wiedział, że za jego plecami ojciec kończy swoją skromną poranną toaletę, ale nie odwracał się. Czuł, że jego oczy powiedziałyby więcej, niż pozwalała na to godność piętnastoletniego mężczyzny.
Ale tego poranka myśli ojca biegły własnymi drogami. Chłopiec poczuł nagle na ramieniu lekki dotyk dłoni i usłyszał słowa, wymówione zaskakująco ciepłym tonem: — Pięknie to jest narysowane, prawda? I tak świetnie zgadza się z osobą artystki. Cała He… pani Helena.
Łukasz przełknął ślinę. Przyszło mu do głowy, że gdyby pani Helena sporządziła swój portret, to kto wie, czy na odmianę on nie zdybałby ojca, przeglądającego ukradkiem wiadomą teczkę. Była to przelotna wizja, która zaledwie musnęła jego wyobraźnię. Rzecz jasna, nie zająknął się na jej temat. Coś jednak powiedzieć musiał.
— Bardzo ładna pogoda — rzekł grubym głosem.
Na dole zastali nie znaną im, tęgą kobietę w jasnoszarej, kretonowej sukience, z włosami zawiązanymi cienką chustą. Przy drzwiach czekał na nią piegowaty syn gajowego, który pierwszego dnia po przyjeździe przyprowadził tu swoją małą siostrzyczkę. Okazało się, że tęga kobieta jest jego matką. Wyszła właśnie z kuchni i odprowadzana przez panią Helenę zmierzała ku werandzie.
— Bardzo dziękuję — mówiła mama Miry i Pawła. — Brakowało nam sera, a zwłaszcza jarzyn. W Górku niczego nie można kupić. Ale na przyszłość to ja będę przychodziła do was. Pani ma teraz tyle spraw na głowie… Przecież mąż jest stale poza domem.
— Tato wpadł wczoraj wieczorem, włożył czystą koszulę, powiedział sto razy „koniec świata!”, zjadł pół surowego kartofla, który przypadkiem leżał obok chleba i poleciał z powrotem — oznajmił radośnie rudzielec.
— A ty pomagasz mamie, czy chodzisz z ojcem? — spytała z uśmiechem pani Helena.
— Jak mam chodzić z ojcem, skoro wszędzie muszę ze sobą taszczyć tę smarkulę — odpowiedział chłopiec. — Powtarza w kółko: „Tata ma krę—ć–ka” i nadyma się jak ropucha, bo przypadkiem usłyszała, że kosmici latają okrągłymi spodkami. No to udaje, że jest spodkiem. Wciąga powietrze i przestaje oddychać, tylko macha łapami. Już trzy razy o mało się nie udusiła.
— No właśnie — żona gajowego załamała ręce, ale zaraz uspokoiła się i objęła syna ramieniem. — Prawdę mówiąc, pomaga — spojrzała na piegusa zatroskanym wzrokiem. — Opiekuje się siostrą, nosi ojcu jedzenie, pracuje w ogrodzie. Pewnie że ciągnie go do lasu i do tych wszystkich nadzwyczajności. Wczoraj wymiotło go nagle z domu i musiałam sama iść na łąkę po krowy.
— Wcale nie szukałem żadnych nadzwyczajności — odrzekł niestropiony piegus — tylko chciałem popływać w jeziorze. Znam dobre miejsce, tu, niedaleko. Kiedyś wybierali tam kamień, a teraz jest jakby taka jaskinia bez sufitu. Naokoło skały, nad wodą tez skały i można z nich skakać jak z wieży. Tuż przy brzegu głęboko, że dna nie widać. Nikt tam nie chodzi, bo nie ma przejścia. Ale w tym roku, jak na złość, zajęli to miejsce jacyś turyści. Rozbili namioty, mają łódkę, aparaty do nurkowania, w ogóle wszystko. Spytałem grzecznie, czy szukają kosmitów, a oni na to, że kosmici… Nie, tego nie powtórzę Powiedzieli jeszcze, że badają wodę, czy jest czysta i że wobec tego nie wolno tam się kąpać, bo to zepsułoby im badania. Odszedłem, wlazłem do jeziora gdzie indziej, popływałem pięć minut i wróciłem do domu. A mama zaraz, że nie było mnie pół dnia.
„Niebezpieczne miejsce” — odgadł natychmiast Łukasz. Moi trzej znajomi ze skalnej półki. Ale mnie nic nie wspomnieli o tym, że prowadzą jakieś badania. Przeciwnie, sami posłali mnie do wody, żebym spłukał z siebie zupę. Dziwne…
Pani Helena leszcze raz podziękowała sympatycznej żonie gajowego, po czym ta zabrała syna i poszła. Rzeczywiście musiała mieć teraz niełatwe życie.