Выбрать главу

Ojciec nie miał zastrzeżeń.

Zbiegał drobnymi kroczkami po zboczu ciesząc się, że jest sam i że czeka go interesujące popołudnie. Oczywiście, dzisiaj nie przedzierał się przez zarośla do pamiętnej tablicy. Postanowił zejść prosto na plażę, a potem skręcić w lewo, to jest nie w kierunku Górka, tylko przeciwnym. Będzie na miejscu za dziesięć minut.

Nie wiedział, że za nim, tą samą ścieżką i w tym samym tempie podąża na palcach drobna postać, która najwyraźniej ma go na oku. Inaczej nie przemykałaby tak cicho od drzewa do drzewa jak leśny, zielony duszek. Co nie znaczy, że ten ktoś był zielony. Wcale nie. Był brązowy i niebieski.

Łukasz mijał właśnie ostatnie zarośla. Pod nimi dróżka spadała raptownie, przecinała kamienisty garb i łagodnie lądowała na wąskiej plaży. Krzaki i młode drzewka zostawały z tyłu. Odsłonił się rozległy widok na jezioro i góry. Tylko sama nadbrzeżna ścieżka była jeszcze zakryta przez wypukłość stoku. Chłopiec przebiegł kilka metrów i nagle zatrzymał się jak wryty. Zaraz potem skoczył do tyłu i w bok, chowając się z powrotem za najniżej rosnącą sosenkę. Następnie ostrożnie rozgarnął gałęzie i jeszcze ostrożniej wysunął głowę. Za sobą usłyszał odgłos, jakby ktoś potknął się o kamień, ale nie spojrzał w tę stronę. Zupełnie go teraz nie obchodziło, co dzieje się za jego plecami.

Brzegiem jeziora szedł w kierunku Górka bardzo wysoki mężczyzna w dżinsach i granatowej marynarce. Marynarka, w taki upał! Naturalnie. Krótkofalówka nie zmieściłaby się w kieszonce sportowej koszuli. Zresztą, ktoś, komu w największy letni skwar nie przeszkadza taka kożuchowata broda, równie dobrze mógłby tu paradować nie tylko w marynarce, lecz i w wełnianej jesionce.

Szpieg? Człowiek w służbie kosmitów? Przebrany kosmita?

Na tego ostatniego dryblas mimo wszystko nie wyglądał. Jego sylwetka i ruchy były zanadto ludzkie. Chyba tym razem pan Klemens się pomylił. Za wcześnie skojarzył sobie obecność brodacza z występami Alaudy. Nie. Jednak szpieg. Prowadził zaszyfrowane pogaduszki ze swoimi kompanami. O „małpach”, o „ptaszkach”, o „ćwierkaniu”. Poczekaj — obiecał mu w duchu Łukasz. — Już ja ci ćwierknę.

Oczywiście, że pójdzie za nim. Na pewno znowu spróbuje przekazać jakieś wiadomości albo odebrać nowe rozkazy. Wyjmie krótkofalówkę i… zostanie schwytany na gorącym uczynku. Wystarczy wrzasnąć. Przybiegnie milicja i będzie po wszystkim. Naturalnie, w domu ani pary z ust. Dzisiaj albo jutro dziadek Klemens znowu włączy telewizor i dopiero wtedy wszyscy nagle usłyszą, że w Górku grasowali nie tylko kosmici. Ten dziennikarz z kamerą zrobi z nim wywiad. Paweł osłupieje. Mira…

A jeśli brodacz akurat śpieszy na jakieś potajemne spotkanie? Tym lepiej. Można by za jednym zamachem nakryć całą bandę tych ptaszków.

Szpieg oddalił się już na tyle, że chłopiec mógł bezpiecznie zejść nad samo jezioro i ruszyć za nim. Na wszelki wypadek szedł kocim chodem miękko stawiając nogi, i tylko kątem oka rejestrował mijane głazy oraz pnie, za którymi mógłby się w razie czego schować. Ale brodacz, jak dotąd, nie obejrzał się ani razu.

Chwilę później na plażyczce pojawiła się brązowo — niebieska postać z dużym ręcznikiem i kostiumem kąpielowym przewieszonym przez ramię. Ale ten ktoś nie przyszedł się kąpać, a nawet jeśli tak, to teraz zmienił zamiar. Kostium i ręcznik spoczęły na piasku, a postać pomaszerowała w ślad za Łukaszem.

Brodacz szedł śmiało, nadal nie oglądał się na boki ani tym bardziej za siebie, a w pewnym momencie zaczął bezczelnie pogwizdywać pod nosem wesołą melodyjkę. Kiedy ujrzał przed sobą przystań, bez wahania skręcił w stronę kawiarenki, pomimo że ta pękała dziś od natłoku gości pod kolorowymi parasolami. Wzgardził wygodnym chodnikiem i brnąc w piachu zmierzał najkrótszą drogą ku pawilonowi handlowemu, którego dach widać było już od dawna na tle drzew otaczających szkołę. Czyżby zamierzał uruchomić swoją krótkofalówkę w tym samym kącie co wtedy? Jakiś niewydarzony szpieg — pomyślał Łukasz z pewnym rozczarowaniem. Wolałby przyskrzynić starego wyjadacza, mistrza w swoim przestępczym fachu. Porządni szpiedzy za każdym razem zmieniają swoje punkty obserwacyjne, miejsca gdzie spotykają się ze sobą i gdzie nadają zaszyfrowane depesze. Naturalnie, lepszy marny szpieg niż żaden, ale mimo wszystko chłopiec trochę zmarkotniał. Taka płotka…

Jednakże mężczyzna w marynarce nie szedł do pawilonu. Dotarł do dużego drzewa, rosnącego u wylotu ślepej uliczki i raptem, w ułamku sekundy, zniknął Łukaszowi z oczu. Dosłownie, jakby zapadł się pod ziemię.

Chłopiec stanął. Iść dalej? A jeśli ten typ jest wbrew pozorom wytrawnym szpiegiem? Jeśli tylko udawał, że go nie zauważył? A teraz zaczaił się i kiedy Łukasz będzie przechodzić obok jego kryjówki, wyskoczy, porwie go za gardło i udusi, zanim ofiara zdoła zipnąć, nie mówiąc już o wezwaniu pomocy? Trzeba pomyśleć…

Do takiego samego wniosku doszła postać skradająca się za detektywem. Była w jeszcze gorszej sytuacji niż Łukasz. W każdej chwili mogła zostać zauważona nie przez jedną, a przez dwie osoby, którym dyskretnie deptała po piętach. W dodatku, gdy brodacz zniknął za drzewem, a sunący za nim cień stanął zdezorientowany, znalazła się na odkrytej przestrzeni, z dala od jakiegokolwiek schowka. Powoli, jak człowiek, który na mnóstwo czasu i który przechadza się bez żadnego celu, ot, tak, dla zabicia czasu, ruszyła w stronę najbliższych zarośli. Najbliższych, co wcale nie znaczy, że te zarośla były blisko. Ale przed ich ścianą rósł wysunięty, pojedynczy krzak tarniny, jakby postawiony na straży. Dostatecznie rozłożysty, by można się za nim ukryć.

Łukasz również nie zwlekał zbyt długo. Rozejrzał się obojętnie po niebie, po czym niespiesznie ruszył przed siebie. Przyszło mu bowiem do głowy, że przecież brodacz go nie zna, nigdy go nie widział, a jeśli nawet przypadkiem zauważył go w tłumie kłębiącym się pod szkołą, to nie wie, że sam został dostrzeżony i podsłuchany. A w takim razie, dlaczego niby miałby się na niego rzucać i dusić, ryzykując, że ofiara zdąży jednak narobić hałasu?

Drzewo było tuż. Łukasz kroczył powoli, jak najedzona czapla, niedbale rozglądając się w prawo i w lewo. Nagle usłyszał głośny szelest liści i trzask łamanych gałązek, po których nastąpiło zrzędliwe mamrotanie.

Zadarł głowę i zobaczył nad sobą buty spoczywające na grubym konarze.

Nad butami ciągnęły się wzwyż dżinsy, nad nimi granatowa marynarka, a jeszcze wyżej majaczyła wśród zieleni straszliwa broda. Raptem broda zmieniła położenie z pionowego na poziome, a na chłopca spojrzały nieżyczliwie szeroko otwarte oczy, obwiedzione jasną plamą twarzy, a raczej tego kawałeczka twarzy, któremu natura poskąpiła czarnego zarostu.

Pod drzewem i na drzewie zapanował idealny bezruch. Łukasz patrzył prościutko w górę. Z góry szpieg, z brodą częściowo ukrytą w marynarce, patrzył prościutko w dół. Trwało to wieki. Tak przynajmniej zdawało się chłopcu. Wreszcie znowu zaszeleściło, zatrzeszczało, zamamrotało, a następnie z drzewa spłynął gruby, ochrypły głos:

— No…? Czego…?

— Iii… — powiedział Łukasz. Odchrząknął, jeszcze raz odchrząknął i wyjaśnił: — Ni — i–i — c… Przepraszam…

No bo jak tu w takiej sytuacji zawołać:,Ha, mam cię, szpiegu”! Wątpliwe, czy zdobyłby się na to najprawdziwszy detektyw. A jeśli już chodzi o to, kto kogo ma, to sprawa jest co najmniej otwarta. Teraz ten łotr nie musi nawet skakać. Wystarczy, żeby puścił gałąź, której się trzyma…

— Proszę — odburknięto z góry. — A teraz zjeżdżaj, bo rozdepczę cię jak robaka.

No właśnie.