Łukasz wyprostował szyję. Łupnęło mu w karku i zobaczył wszystkie gwiazdy. Ale nie czekał, aż do jego oczu powróci obraz jasnego błękitnego dnia, tylko posłusznie „zjechał”.
Chociaż „zjechał” to mimo wszystko przesada. Opuścił wprawdzie punkt, w który zgodnie z prawem powszechnego ciążenia musiał trafić brodacz, gdyby postanowił w najprostszy sposób powrócić na ziemię, ale uczynił to spokojnie, a nawet z godnością. Skoro szpieg od razu nie spadł na niego jak krwiożerczy sęp, to widać wlazł na drzewo nie po to, żeby się zasadzać na człowieka, który go śledził. Wobec tego, po co?
Łukasz szedł coraz wolniej i myślał. Co może robić szpieg na drzewie? Naturalnie, obserwować coś, czego nie wolno obserwować. Sfotografować to coś albo sporządzić jakiś rysunek czy mapę. Czego w Górku nie wolno obserwować? Szkoły z zamkniętym w niej „sztabem”? Ależ tam są zawsze tłumy i wszyscy wszystko doskonale widzą. Ludzi? Są tacy jak wszędzie. Więc czego? Bo przecież nie Bulgotka z jego napojami firmowymi ani Kapelusznika za pustym stołem.
Z tyłu zaszeleściło gwałtowniej niż przedtem, a następnie coś głucho wyrżnęło w ziemię. Chłopiec odwrócił się błyskawicznie. Brodacz leżał jak długi i wyrzucał z siebie brzydkie słowa. Widać jednak wyszedł z upadku bez uszczerbku, bo szybko stanął na nogach. Zmierzył Łukasza morderczym spojrzeniem, poprawił na sobie marynarkę, otrzepał spodnie i odszedł. Maszerował energicznym krokiem przez puste pole, kierując się w stronę samotnego krzaka, rosnącego kilkanaście metrów przed zbitą ławą zarośli. Były to te same zarośla, przez które przebiegał skrót z domu państwa Piotrowiczów do centrum Górka. Tym skrótem, brzegiem budowlanego zwałowiska, prowadziła wczoraj Łukasza Mira.
Chłopiec bez zastanowienia ruszył za nim. Nie próbował już udawać, że tylko przypadkiem idzie w tę samą stronę. Teraz to nie miało znaczenia. Teraz szpieg i tak już go widział i na pewno dobrze go sobie zapamiętał. A poza tym jest tak pewny siebie, że wcale nie będzie się oglądać.
Rzeczywiście. Uszli już spory kawałek drogi, a mężczyzna w marynarce ani razu nie zerknął za siebie.
W pewnym momencie Łukaszowi wydało się, że za pojedynczym krzakiem, ku któremu celował brodacz, coś się poruszyło. Ale miał ważniejsze sprawy na głowie, niż zaglądanie pod krzaczki.
Nagle obaj ludzie, przecinający łagodne, nagie zbocze zatrzymali się i jak na komendę spojrzeli w górę. Skądś, a właściwie zewsząd, chrupnęło, po czym w powietrzu poniósł się znajomy głos: — Tu Alauda z Planety Tsieciej. Pozdrawiam was, ludzie. Wcioraj oglądaliśmy waś dziennik telewizyjny…
Miałem rację — jęknął w duchu Łukasz. — Oni słyszeli…
— …telewizyjny i wysłaliśmy aparaty tam — ciągnął kosmita — gdzie na Ziemi dzieje się coś, co nas zainteresowało. Na psikład sprawa narkotyków i narkomanii. Zorientowaliśmy się, zie sami zwalciacie tę plagę. Zie policje wsiędzie ścigają i zamykają tych, co robią narkotyki i je spsiedają. To rozumiemy. Ale dlaciego w tych samych krajach, w których policje łapią handlazi narkotyków, można robić i spsiedawać broń? Od narkotyków się umiera i od broni się umiera. Tymciasem handlazie narkotyków idą do więzienia, a handlazie broni chodzą na wolności, są bogaci i mają władzę. Jak to mozie być? Ludzie! Waś świat jest gorsi, niż myśleliśmy. Będziemy nadal badać Ziemię, ale boimy się, zie trafiliśmy w niedobre miejsce. Odezwę się znowu. Pozdrawiam was, ludzie.
Łukasz zagryzł wargi do krwi. A to się rozgadał — mruknął niechętnie, ale w duchu poczuł się wstrząśnięty i zawstydzony. Nie zrozumiał do końca tego, co Alauda mówił o broni i narkotykach, jednak w tej chwili wcale nie chciał tego do końca zrozumieć. On nie musi niczego badać. On wie, jak świat wygląda. Wystarczy właśnie włączyć telewizor albo przeczytać gazetę. Starsi bez przerwy mówią o czymś, czego nie powinno być. A teraz to wszystko widzą oni.
Jak ich przekonać, że to nieprawda? Że się mylą? Że ludzie nie są źli…?
Zaraz. Dziadek Klemens mówił coś o nadziei i o tym, że za nadzieją idą czyny. A co wczoraj powiedział ojciec? „Myślałem o tym, że my to widzimy”… No pewnie, że widzimy. Alauda nie odkrył żadnej Ameryki.
Gdyby tylko był stąd, a nie z dalekich gwiazd…
Od strony Górka dobiegł głośny gwar. Oczywiście. Głos kosmity ogarnął całą okolicę. Tysiące ludzi wysłuchało kolejnego przemówienia.
Może znowu dokądś biegną? Tylko właściwie dokąd? I po co?
Ale ten gwar zagłuszył w Łukaszu echo słów kosmity. Chłopiec westchnął i poszukał wzrokiem brodacza. Świata od razu się nie zmieni.
O jednego ciemnego typa mniej, to w każdym razie byłoby już coś.
Typ także wysłuchał przemówienia Alaudy stojąc bez ruchu, ale teraz szedł już znowu w stronę zarośli i ukrytego w nich zwałowiska. Właśnie mijał samotny krzak tarniny.
Łukasz puścił się biegiem, błyskawicznie pokonał odległość dzielącą go od owego krzaka i uskoczył w bok szukając schronienia za kolczastymi gałęziami. Nadepnął na jakiś kamień. Ten natychmiast wyśliznął mu się spod stopy.
— No! — wysyczał ze złością cienki głosik. — Mógłbyś trochę uważać! Ty słoniu!
Chłopca zamurowało. Wybałuszył oczy i patrzył na Mirę, jak człowiek nie wierzący w duchy, który zobaczywszy nagle stuprocentowe widmo powtarza sobie po cichu: „tego tu nie ma. Tego tu nie ma…”
Dziewczyna, schowana dotąd za krzakiem, wstała i odruchowo wygładziła sukienkę. Sukienka była bez rękawów i znowu pięknie harmonizowała ze śniadą cerą swojej właścicielki. Niebieskobrązowa postać okazała się niebieskobrązowa osóbką.
— Co się tak gapisz? — zagadnęła osóbka.
Ktoś kiedyś napisał, że większą sztuką jest stawianie pytań, niż udzielanie odpowiedzi. To spostrzeżenie potwierdziło się teraz w całej rozciągłości,
Łukasz rzekł:
— Skąd… Skąd… Skąd?
— Wyobraź sobie, że z domu! — prychnęła Mira. — Szłam nad jezioro, żeby się wykąpać i zobaczyłam, jak podglądasz to brodate indywiduum — słowo „indywiduum” zostało wymówione starannie i dobitnie. — Potem ty zacząłeś śledzić jego, a ja was obu. Pomyślałam sobie, że ten typ ma coś wspólnego z Pawłem… i z tymi glinianymi pamiątkami.
Miałeś taką minę, kiedy wychodziłeś na spacer…
Łukasz ochłonął z pierwszego wrażenia i poczuł się dotknięty. Minę?
Co znowu? Napomknął przecież tak sprytnie o niewinnej przechadzce przed pływaniem…
— Nie miałem żadnej miny — powiedział.
— Miałeś, miałeś. Tak samo głupią jak teraz, tylko trochę inną.
— A potem widziałam, jak ten drab włazi na drzewo — ciągnęła gładko Mira. — Nie chciałam, żebyście mnie zobaczyli, więc schowałam się tutaj. Ty stanąłeś tam pod nim i rozmawialiście o czymś. Kiedy uciekłeś, a on i zleciał, nie mogłam już stąd wyjść, bo szedł prosto na mnie. Ty nadbiegłeś za nim, żeby mi zmiażdżyć nogę. Wiesz już teraz „skąd, skąd, skąd”, (czy powtórzyć?
— Nie trzeba — burknął ponuro Łukasz. — Wcale z nim nie rozmawiałem. Wcale nie uciekłem.
— Uciekłeś.
Chłopiec westchnął i nagle zdał sobie sprawę, że stracił tu już tyle bezcennego czasu. Brodacz!
Wychylił się zza krzaka, w samą porę, by ujrzeć granatową marynarkę znikającą w zaroślach.
— Idź do domu! — zawołał cicho, wybiegając na otwarte pole. — Ja muszę pędzić za nim!
— Akurat!
Łukasz zatrzymał się.
— Miro, proszę cię — rzekł zrozpaczony. — To… To nie ma nic wspólnego z Pawłem. Naprawdę! Wytłumaczę ci potem. Ten człowiek jest niebezpieczny. Nie chodź za mną…