Gajowy pokręcił głową.
— Proszę nie dziękować. To nawet przykro brzmi wobec takiego nie. — chciał powiedzieć „nieszczęścia”, ale w ostatniej chwili zmienił to słowo na „kłopot”. — Takiego kłopotu. Aha — o czymś sobie przypomniał. — Proszę państwa, naprawdę nie ma sensu martwić się na zapas Musimy cierpliwie poczekać na milicjantów i żołnierzy. Tymczasem muszę wam o czymś opowiedzieć. U nas w domu jest teraz siostra mojej żony Przyszła po południu z tym gagatkiem, Jackiem, i lamentuje, że jej mąż zwariował. Wziął widły, siekierę, koszyk jaj, dwa bochenki chleba i zamknął się w piwniczce pod chlewem. Świnie kwiczą, bo głodne, a on wrzeszczy, żeby nikt się nie zbliżał, bo każdemu, kto podejdzie, rozwali głowę siekierą. Pan podobno z nim rozmawiał? — gajowy spojrzał ciekawie na dziadka Klemensa.
Paweł nadstawił uszu.
— Ja? — rzekł dziadek tonem urażonej niewinności — Nigdy w życiu.
— Przepraszam, panie profesorze, ale w takim razie, skąd pan wiedział, co on wyprawia? Przecież to pan powiedział mojej żonie, żeby poszła do siostry, bo u niej dzieje się coś niedobrego?
— Taak? — zdziwił się pan Klemens — Być może… — bąknął. Nagle machnął ręką. — Niech już będzie — ustąpił. — Rzeczywiście rozmawiałem chwilę z pańską żoną, ale daję słowo honoru, że nie zamieniłam słowa z jej szwagrem i nie namawiałem go, zęby zamykał się w jamie pod chlewem, choć skądinąd miejsce wydaje mi się wybrane zadziwiająco trafnie. Prawdą jest natomiast, że poszedłem do szkoły i odnalazłem asystenta profesora Turbo. Poruszaliśmy różne tematy. Ziemskie i kosmiczne. Spytałem go, czy nie brakuje mu materiału do badań. Mówiliśmy akurat o śladach pozostawionych przez spodki i tych, którzy nimi ponoć latają. On na to, że owszem, brakuje, ponieważ wszystkie znalezione okazy, nie wyłączając ogryzionych prze? wiewiórki szyszek, w końcu nie wiadomo czym na ziemi żywią się ufici, otóż w ogóle wszystko, cokolwiek tylko wygląda nieco inaczej niż na fotografiach w przyrodniczych albumach, lego szanowny mistrz natychmiast porywa i albo zamyka w kasie pancernej, albo wysyła specjalną pocztą do jakiegoś instytutu. Wobec tego ulitowałem się nad młodym, żądnym wiedzy człowiekiem. Zdradziłem mu, że znam kogoś, kto zgromadził nieprzebrane zapasy tajemniczych śladów i wypala ich odciski w glinie.
Gdyby był Łukasz, nie uwierzyłby dziadkowi. Łukasza, jak wiadomo, nie było. Ale ktoś go godnie zastąpił.
— Panie profesorze — rzekł wymownym tonem gajowy, uśmiechając się pod nosem.
— No dobrze — westchnął pan Klemens. — Pal sześć, powiem wszystko. Pochowajcie mnie tu, pod modrzewiem, kiedy ten typ porzuci swoje świnie i przyleci z siekierą do mnie. Nie udał się panu szwagier.
— Mnie to mówić — gajowy wzruszył ramionami.
— Dowiedziałem się przypadkiem — podkreślił dziadek — że zaplanował sobie bardzo brzydki sposób napchania kieszeni. Nic by mnie to nie obeszło, gdyby nie wciągnął do tych brudnych interesów, gdyby nie wciągnął do nich — powtórzył spoglądając w sufit ponad głową zmartwiałego Pawła — swojego syna — przeniósł wzrok z powrotem na gajowego. — A ja nie lubię, kiedy ktoś wyrządza krzywdę młodocianym cymbałom, choćby byli nieznośni jak na przykład… zresztą, mniejsza z tym. Rzeczywiście poszedłem do wspomnianego asystenta i poprosiłem go o przysługę. To miły i niegłupi chłopak. Od razu pobiegł do pańskiego szwagra i nakłamał mu ile wlezie. To znaczy powtórzył wszystko, co ja kazałem mu tam powiedzieć. Że uczeni badacze w Górku posiadają urządzenia, które pozwalają im podsłuchiwać rozmowy kosmitów. Że sam słyszał, jak kosmici zmawiali się na kogoś, kto fałszuje ich ślady, przez co w oczach ludzi wychodzą na durniów. Tak, tak, on istotnie wypalał w glinie fałszywe ślady. Nie trzeba fachowca, zęby to odkryć. Nawet ja się połapałem. Przypadkiem — dziadek znowu zaakcentował to słowo — mamy tu w domu kilka, jak mówią prawnicy, dowodów rzeczowych. Brał kawałek gliny, przykładał do niego jakieś potłuczone żarówki, agrafki, pędzelki, korkociągi i licho wie co jeszcze, odciskał wszystko naraz, wsadzał do pieca i wyjmował gotowe bezcenne pamiątki, które miał zamiar sprzedawać za ciężkie pieniądze. Początkowo rzeczywiście chodził po lesie z workiem na plecach i szukał prawdziwych śladów, ale szybko mu się to znudziło. Wykombinował, że może zarobić tyle samo, albo i więcej, nie wysilając się aż tak bardzo. Nie mam sobie nic do wyrzucenia — dziadek uśmiechnął się przelotnie. — Myślę, że kosmici istotnie nie byliby zachwyceni, gdyby go przydybali. Wysłannicy supercywilizacji przywożą tu z gwiazd prymitywne korkociągi? Ani chybi złożyliby wizytę komuś, kto poważył się tak ich skompromitować przed mieszkańcami Ziemi. Nie muszę wam tłumaczyć, że nikt nie ma żadnego aparatu do podsłuchiwania. Ale pański szwagier — dziadek ponownie uśmiechnął się do gajowego, tym razem tak, jakby go za coś przepraszał — poza tym że ma skłonności do łatwego zbijania fortuny, jest jeszcze do tego… Jakby to powiedzieć… No, nie należy do czołówki światowych myślicieli. Uwierzył we wszystko.
Gdyby Łukasz był w tym pokoju, rzekłby sobie w duchu, że dziadek Klemens tym razem wspiął się na absolutne szczyty piekielnej przebiegłości. Jednym pociągnięciem uniemożliwił Kapelusznikowi oszukiwanie naiwnych łowców kosmicznych śladów, a zarazem zlikwidował „interes”, który, już całkiem serio, mógł się skończyć zgoła fatalnie dla jego własnego wnuka. W dodatku zrobił to tak, że ojciec Plujka nie może mieć pretensji do Pawła, ponieważ nawet gdyby kłamstwo wyszło na jaw, nikt nie będzie wiedzieć, że asystent profesora Turbo działał w porozumieniu z kimś, kto należy do rodziny Piotrowiczów. A Paweł z kolei nie może mieć urazy do Miry ani do niego, to jest do Łukasza, bo przecież sam pokazał dziadkowi te gliniane skarby, które przyniósł do domu w okopconym worku. Pan Klemens tylko popatrzył, pomyślał i od razu odgadł, co się święci.
Powiedziawszy sobie to wszystko, Łukasz na pewno odetchnąłby z ulgą.
Szkoda, że go nie było.
— Uwierzył we wszystko — powtórzył dziadek kończąc opowieść o wyprowadzonym w pole Kapeluszniku — i postanowił ukryć się przed dyszącymi żądzą zemsty kosmitami. Czy dla tych ostatnich piwniczka, świnie i siekiera stanowiłyby przeszkodę nie do pokonania, to już zupełnie inna sprawa. Oczywiście, nie mogłem przewidzieć, że wynajdzie sobie właśnie taką kryjówkę. Ale poniekąd sprawiedliwości stało się zadość.
Zasłużył na kryminał. W komórce pod chlewem na pewno będzie mu gorzej niż w porządnej celi. Za to w więzieniu pomieszkałby dłużej. W efekcie wyjdzie na to samo. Niech siedzi.
— Niech siedzi — zgodził się chętnie gajowy. — A wracając do mojej żony. Może pan nie wie, że nasze rodziny nie za bardzo się odtąd lubiły?
— Coś słyszałem… — mruknął wymijająco dziadek.
— Nie chciałem i nadal nie chcę znać mojego szwagierka. Ręce same mu uciekają od roboty, a pod tym swoim kapeluszem zamiast mózgu nosi maszynkę do liczenia pieniędzy. Ale żonie było przykro ze względu na siostrę. Teraz są razem, u nas w kuchni, obejmują się i pochlipują, jak to baby. Trochę ze strachu, co jeszcze wymyśli ojciec Jacka, i co będzie z chłopcem, bo jak na razie zapowiada się na tęgiego łobuza, a trochę ze szczęścia, że się pogodziły. Spełnił pan dobry uczynek, panie profesorze…
— Niechcąco…
Zapadło milczenie. Wszyscy byli pod wrażeniem diabelskiej intrygi, uknutej przez nestora rodu, wszystkich trochę ubawiła przygoda niefortunnego fałszerza pamiątek, ale wszyscy też w gruncie rzeczy błądzili myślami zupełnie gdzie indziej. Przebiegali w wyobraźni okoliczne lasy, skałki, wąwozy, rozpadliny…