Выбрать главу

Była to ściana, biegnąca przez środek wydrążonej półkuli. Carson mógł tego nawet nie sprawdzać. Kulisty czynił to za niego — toczył się wzdłuż bariery, szukając jakiegoś otworu, którego wciąż nie znajdował.

Carson postąpił kilka kroków do przodu, wyciągając przed sobą lewą rękę, aż wreszcie dotknął bariery. Była gładka w dotyku, elastyczna, przypominała raczej gumę niż szkło. Rozgrzana, ale nie bardziej niż piasek pod j ego stopami. Przy tym zupełnie przezroczysta, nawet z bliska.

Rzucił kamień, przyłożył do bariery obie ręce i spróbował ją popchnąć. Zdawało się, że ustąpiła odrobinę. Ale tylko odrobinę, nawet gdy napierał całym swoim ciężarem. Sprawiała wrażenie stali obciągniętej gumą — najpierw miękka sprężystość, potem niewzruszona twardość.

Wspiął się na palce i sięgnął jak mógł najwyżej — przegroda wciąż była.

Zobaczył, że Kulisty dotarł do ściany i wraca. Carsona znów chwyciły mdłości, cofnął się, kiedy tamten go mijał. Kulisty nie zatrzymał się.

Ale czy bariera nie kończy się gdzieś na dole? Carson ukląkł i zaczął rozkopywać piasek. Piasek był miękki, lekki, kopanie szło łatwo. Na głębokości pół metra bariera wciąż jeszcze istniała.

Kulisty znów zawrócił. Widocznie z tamtej strony też nie mógł znaleźć żadnego przejścia.

Musi być jakiś sposób, pomyślał Carson. Jakiś sposób na to, żebyśmy mogli się do siebie zbliżyć. W przeciwnym razie ten pojedynek nie miałby sensu.

Kulisty wrócił na dawne miejsce i zatrzymał się po drugiej stronie bariery, w odległości zaledwie dwóch metrów. Carson miał wrażenie, że przeciwnik go obserwuje, chociaż ani rusz nie mógł się u niego dopatrzeć jakichkolwiek organów zmysłów. Nic, co by wyglądało jak oczy, uszy czy przynajmniej usta. Dojrzał wprawdzie teraz szereg rowków może dziesięć czy piętnaście — zobaczył też, że z dwóch rowków wysunęły się nagle dwie macki i zanurzyły się w piasku, jak gdyby badając jego konsystencję. Macki miały około trzech centymetrów średnicy i około pół metra długości.

Macki wysuwały się i cofały do rowków. Pozostawały ukryte w rowkach, kiedy Kulisty się toczył, i wyglądało na to, że nie mają nic wspólnego z jego sposobem poruszania się. O ile można się było zorientować, Kulisty poruszał się przesuwając jakoś swój środek ciężkości, ale jak się to działo, tego Carson nie potrafił sobie nawet wyobrazić.

Wzdrygnął się patrząc na ten stwór. Był obcy, wstrętny, niewymownie ohydny, przerażająco różny od jakichkolwiek form życia na Ziemi czy na innych planetach Układu Słonecznego. Carson wyczuwał instynktownie, że psychika potwora musi być równie odrażająca jak jego ciało.

Ale musiał spróbować. Jeżeli Kulisty nie miał żadnych zdolności telepatycznych, próba była z góry skazana na niepowodzenie, Carson sądził jednak, że Kulisty ma takie zdolności. Odczuł przecież kilka minut temu, kiedy Kulisty usiłował go zaatakować, emanację czegoś nie dającego się zakwalifikować do zjawisk fizycznych — zwartą, niemal dotykalną falę nienawiści.

Jeżeli Kulisty potrafił wysłać taką falę, może potrafi też czytać w myślach Carsona, przynajmniej na tyle, żeby zrozumieć, o co Carsonowi chodzi.

Wolno, znacząco Carson podniósł kamień, który był jego jedyną bronią, a potem odrzucił go od siebie gestem poniechania walki i podniósł w górę rozwarte dłonie.

Zaczął mówić na głos, wiedząc, że chociaż dla stojącego przed nim przeciwnika słowa nic nie będą znaczyły, wypowiadanie ich pomoże jemu samemu dokładniej skupić myśli na tym, co chce Kulistemu przekazać.

— Czy nie możemy zawrzeć pokoju? — powiedział, a głos jego zabrzmiał dziwnie wśród całkowitej ciszy. — Jestestwo, które nas tu sprowadziło, powiedziało nam, co musi nastąpić, jeżeli nasze gatunki podejmą ze sobą walkę zagłada jednego i osłabienie, i retrogresja drugiego. Wynik bitwy pomiędzy nimi; powiedziało Jestestwo, zależy od tego, na co my się tu zdobędziemy. Czemu nie mielibyśmy zawrzeć wieczystego pokoju? Wy wrócicie do waszej galaktyki, my do naszej.

Carson postarał się stłumić własne myśli, żeby odebrać odpowiedź.

Odpowiedź nadeszła i uderzyła go jak obuchem. Zachwiał się na nogach i odstąpił kilka kroków, wstrząśnięty natężeniem nienawiści i żądzy mordu, którą przepojone były przekazywane mu czerwone obrazy. Nie docierały do niego w postaci artykułowanych słów — jak przedtem myśli Jestestwa — lecz jako napływające jedna po drugiej fale gwałtownej pasji.

Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, musiał zmagać się z fizycznym działaniem tej nienawiści, najwyższym wysiłkiem woli wyrzucić z mózgu okropne obce myśli, którym udzielił dostępu tłumiąc myśli własne. Znów chwyciły go mdłości.

Odzyskiwał stopniowo przytomność, wolno, jak człowiek budzący się ze złego snu. Oddychał z trudem i czuł osłabienie, ale mógł już myśleć jasno.

Stał obserwując Kulistego. Tamten trwał bez ruchu podczas pojedynku psychicznego, którego wygrania był tak bliski. Teraz potoczył się o kilka metrów w bok, do najbliższego z błękitnych krzaków. Trzy macki wysunęły się błyskawicznie z rowków i zaczęły obmacywać krzak.

— Trudno, jak wojna, to wojna — powiedział Carson. Zdobył się na zgryźliwy uśmiech. — Jeżyli dobrze zrozumiałem, pokój cię nie nęci. — A że był mimo wszystko człowiekiem bardzo młodym i nie mógł oprzeć się pokusie udramatyzowania sytuacji, dodał jeszcze: — No to na śmierć i życie!

Ale jego głos w otaczającej kompletnej ciszy zabrzmiał śmiesznie, sam to od razu zrozumiał. Uświadomił sobie nagle, że to rzeczywiście walka na śmierć i życie. Nie będzie to tylko jego własna śmierć albo śmierć tego czerwonego stworzenia, które w myślach nazywał Kulistym, lecz śmierć całego gatunku, reprezentowanego przez jednego z nich. Zagłada rodzaju ludzkiego, jeżeli on, Carson, nie zdoła odnieść zwycięstwa.

Myśl ta napełniła go wielką pokorą i wielkim przerażeniem. Nie, coś więcej niż myśl — przeświadczenie. W jakiś niewytłumaczony sposób, z uczuciem silniejszym nawet od wiary, miał już teraz pewność, że Jestestwo, które zaaranżowało ten pojedynek, powiedziało prawdę o swoich zamiarach i swojej mocy. To nie był żart.

Przyszłość ludzkości zależy od niego. Była to potworna świadomość, Carson postarał się czym prędzej odpędzić ją ad siebie, by skupić wszystkie myśli na tym, co ma przedsięwziąć.

Musi być jakiś sposób na to, żeby przedostać się przez barierę albo zadać przez barierę śmiertelny cios.

Siłami psychicznymi? Spodziewał się, że nie tylko w tym rzecz, Kulisty bowiem ma bez wątpienia większe zdolności telepatyczne od prymitywnych, nierozwiniętych zdolności telepatycznych ludzi. A może te zdolności stanowią zarazem jego słabość?

On, Carson, zdołał wyrzucić z mózgu myśli Kulistego, ale czy Kulisty zdoła uporać się z jego myślami? Jeżeli Kulisty ma większą zdolność przekazu, może zarazem jego mechanizm odbiorczy jest bardziej wrażliwy i mniej odporny?

Carson wbił spojrzenie w Kulistego i postarał się ześrodkować na nim wszystkie swoje władze umysłowe.

— Umrzyj — myślał. — Zaraz umrzesz. Umierasz. Jesteś w agonii…

Próbował różnych wariantów, sięgnął nawet do wyobrażeń plastycznych. Pot wystąpił mu na czole, czuł, że dygocze cały z wysiłku. Ale Kulisty nadal badał krzak ze spokojem tak niezmąconym, jak gdyby Carson recytował tabliczkę mnożenia.

A więc ten sposób jest na nic.

Wysiłek psychiczny w połączeniu z upałem sprawił, że Carsonowi zakręciło się w głowie. Usiadł na błękitnym piasku, żeby odpocząć, i poświęcił całą uwagę obserwowaniu Kulistego. Być może obserwując go pilnie, zdoła ocenić jego siłę i odkryć jego słabości, słowem dowiedzieć się różnych cennych rzeczy, które przydadzą się, kiedy wreszcie dojdzie między nimi do starcia.