Выбрать главу

– A to co, pocałunek przebaczenia?

– Ciii. – Nie chcę rozmawiać. Nie dam rady; rozmawiać. – Ciii. – Przykładam swój policzek do grzbietu jej dłoni. Pozwala mi spokojnie złożyć głowę na tej człowieczej poduszce, wprawdzie małej, ale za to pełnej miłości. Mojej czy jej? Nie wiem. Trwam tak w błogim wytchnieniu, z zamkniętymi oczami, ze spokojnym sercem, powstrzymując łzy, w milczeniu. Drugą ręką gładzi mnie po głowie i lekko mierzwi mi włosy.

– Przeczytałeś książkę, którą ci podarowałam?

Potakuję skinieniem głowy, lekko się kołysząc na jej dłoni, czyli mojej poduszce. Słyszę, jak się śmieje.

– Więc zrozumiałeś, co się może zdarzyć? Twoja mama jest kobietą, taką samą jak wszystkie… Jak wszystkie? Chyba mniej odporną.

Nic nie mówię. Rozglądam się, licząc na jakąś pomoc, cokolwiek, sam nie daję już rady. Przygryzam dolną wargę i powstrzymuję łzy. Ratunku. Kto mi pomoże? Mamo, pomóż.

– Popełniłam błąd, to prawda, a wolą Pana było, żebyś akurat ty to odkrył. Ale kara była aż nazbyt dotkliwa. Zapłaciłam za ten błąd utratą własnego syna.

Podrywam się nagle i udaje mi się do niej uśmiechnąć, jestem opanowany, silny, właśnie taki, jakim chce, żebym był, na jakiego mnie wychowała, ona, moja mama.

– Przecież mnie nie straciłaś. Jestem tu.

Uśmiecha się do mnie. Starcza jej sił, by wyciągnąć do mnie rękę i pogładzić po policzku.

– A więc cię odnalazłam.

Uśmiecham się do niej i potakuję skinieniem głowy.

– I znów cię stracę.

– Ale dlaczego? Nie… zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.

Mama zamyka oczy i kręci głową.

– Nie. Już mi wszystko powiedzieli. Znów cię stracę.

Zawiesza głos i patrzy na mnie. Po chwili uśmiecha się powoli. Widzę na jej twarzy szczęście, że ma mnie przy sobie, ale już po chwili pojawia się na niej grymas bólu, który drąży ją od środka. Odzywa się nagle. Ona lekko się krzywi. Zamyka oczy. I zaraz je otwiera, znów pogodna. Ból minął. Patrzy na mnie i się uśmiecha.

– Ale tym razem to już nie z mojej winy.

Siedzę w milczeniu. Chciałbym powiedzieć coś takiego, co miałoby jakiś sens, cofnąć się w czasie, do tamtego momentu. Przeprosić ją za te wszystkie minione lata. Tak żałuję, że wszedłem wtedy do tamtego mieszkania, że zobaczyłem ją z innym mężczyzną, że byłem intruzem, wolałbym, żeby tego wszystkiego nie było, wolałbym tak nie cierpieć, szkoda że wcześniej nie byłem zdolny zrozumieć, pogodzić się z tym, wybaczyć. Ale nie. Nie jestem w stanie wydobyć z siebie choćby słowa.

Jedyne co potrafię, to tylko ściskać jej rękę, byle nie za mocno, gdyż obawiam się, że znów wszystko mogłoby się rozpaść. Ale ona przychodzi mi na ratunek, pomaga, i to po raz kolejny. Jakby nie patrzeć, to przecież moja matka. Mama.

– Porozmawiajmy o tym, co nas od siebie oddaliło.

Nie jestem na to przygotowany. Milczę.

– Nie udawajmy, że nic się nie stało. Sądzę, że nie ma nic gorszego niż udawanie, że nic się nie stało. Skoro tu jesteś, to znaczy, że w jakiś sposób to przezwyciężyłeś.

Nic, wciąż milczę. Więc stara mi się jakoś pomóc.

– No, w każdym razie nie sądzę, byś wyjechał do Stanów przeze mnie, mam rację? – Uśmiecha się. I ten jej uśmiech sprawia, że wszystko staje się prostsze.

– Miałem ochotę wyrwać się na trochę.

– Na dwa lata? Niespecjalnie spieszyłeś się z powrotem. W każdym razie przykro mi z powodu tego, co zaszło. Twój brat niczego nie zrozumiał. Twój ojciec zaś nie chciał zrozumieć. To on powinien był się znaleźć na twoim miejscu. Działy się wtedy rzeczy… – milknie. Nagły skurcz bólu przeszywa jej uśmiechniętą twarz. Niczym niewielka fala, która nadeszła nie wiedzieć skąd. Po chwili znika równie nagle, jak się pojawił, i mama znów otwiera oczy. Robi wszystko, żeby ponownie się uśmiechnąć. Udaje jej się.

– Sam widzisz, nie powinnam nic mówić. Tak będzie lepiej. Przynajmniej jego zawsze będziesz dobrze wspominał. To ja jestem winna, to ja wszystko zniszczyłam, a wobec tego powinnam ponieść karę. – Jeszcze jeden skurcz. Ten wydaje się silniejszy niż poprzedni. Przysuwam się do niej.

– Mamo…

– To nic, mam się dobrze, dziękuję… – Oddycha głęboko. – Przyjmuję strasznie silne leki. Czasami mam wrażenie, jakby mnie w ogóle nie było. Śnię nawet na jawie, nic już nie czuję. Podoba mi się. To z pewnością jakiś narkotyk. Teraz już rozumiem, dlaczego wy, młodzi ludzie, zażywacie tego tyle. Pod jego wpływem zapomina się o wszelkim możliwym bólu.

– Ale ja nigdy po to nie sięgałem.

– Wiem. Potrafiłeś żyć, nie odwracając się od swojego bólu. Ale teraz już wystarczy. Nie pozwól mu więcej zawładnąć twoim życiem. Odzyskaj nad nim władzę.

Milkniemy na chwilę.

– Brakowało mi ciebie, mamo.

Kładzie swoją rękę na mojej i zaciska na niej dłoń. Stara się, by ten uścisk był mocny, aleja ledwo go czuję, taki jest słaby. Patrzę na jej rękę. Jest bardzo szczupła. Jakże wiele uszło z niej życia, tego samego, którym tak wspaniałomyślnie mnie obdarowała. Po chwili wypuszcza moją dłoń.

– W każdym razie, Stefano, nie chciałam rozmawiać o mnie.

– Co chcesz wiedzieć?

– Pamiętam, że kiedy jeszcze byłam bardzo młoda, młodsza od ciebie, miałam chłopaka, który bardzo mi się podobał. Byłam przekonana, że spędzę z nim całe moje życie. On jednak związał się z moją najlepszą przyjaciółką, a ja zaczęłam niemal odchodzić od zmysłów. Powinieneś był wtedy zobaczyć moich rodziców. W końcu jakoś się z tym pogodziłam. I wkrótce potem spotkałam twojego ojca. Wiesz, byłam szczęśliwa, że to właśnie z nim przeżyłam mój pierwszy raz… Właśnie, to co w danej chwili wydaje nam się takie doskonałe, z czasem może już takie nie być. Może nawet dociera do nas, że to nie było aż takie znów doskonałe i nawet jeśli to utraciliśmy, wcale nie jest powiedziane, że więcej tego nie znajdziemy, a wręcz, że nie znajdziemy czegoś lepszego.

Milczy przez chwilę, uśmiecha się do mnie. Chciałaby, żebym był szczęśliwy. Tak bardzo chciałbym być. Także dla niej.

– Poznałem dziewczynę.

– Właśnie, to chciałam od ciebie usłyszeć. Opowiesz mi, jaka jest?

– Zabawna, piękna, dziwna. Jest… specyficzna. Dokładnie w tej samej chwili rozlega się:

– Step!

To Martina, jedenastoletnia „maskotka”, którą poznałem na piazza Jacini, teraz pojawia się w drzwiach.

– Nie mogę w to uwierzyć!

– O Boże… – Mojej matce słowa więzną w gardle. – Tylko mi nie mów, że ta twoja „specyficzna” dziewczyna stoi tu przed nami?! – I zaraz zaczyna się śmiać. W końcu się krztusi, a twarz znów wykrzywia jej ból. Ale natychmiast przechodzi. I po chwili znów może otworzyć oczy. Od razu się uśmiecha.

– Martina, co ty tu robisz?

– Tu pracuje moja mama, o właśnie.

Do sali wchodzi urodziwa kobieta w białym fartuchu.

– Dzień dobry. Jestem siostrą oddziałową i mam zmienić pani kroplówkę, a tak w ogóle to nie jest pora odwiedzin.