– Ależ oczywiście, tato, żaden problem… między nami mężczyznami. Milknę. Tkwi w miejscu i patrzy na mnie. Nie wiem, co powiedzieć.
Widzę, że unika mojego wzroku. Dzwonek do drzwi, idzie otworzyć.
– No proszę, to jest Monica.
Urodziwa. Niezbyt wysoka, za mocno umalowana. Używa perfum o intensywnym zapachu, ubrana jest raczej przeciętnie, ma zbyt napuszone włosy, a na ustach za dużo konturówki. Uśmiecha się, zęby ma takie sobie. W sumie to nie jest aż taka piękna. Podnoszę się, tak jak nauczyła mnie matka, i podajemy sobie ręce.
– Miło mi.
– Tyle mi o tobie opowiadał, niedawno wróciłeś, tak?
– Wczoraj.
– Jak ci tam było?
– Dobrze, bardzo dobrze.
Siada, opanowana, i zakłada nogę na nogę. Nogi ma długie, bardzo piękne, za to buty lekko schodzone, trochę nawet za bardzo. Wyczytałem, że po butach widać, czy mamy do czynienia z osobą elegancką, czy też nie. Mnóstwo czytam, tylko jakoś nigdy nie mogę sobie przypomnieć co gdzie. Aa, już wiem, „Class", w samolocie. Zamieścili wywiad z selekcjonerem. Mówił, że właśnie w zależności od tego, jakie kto ma buty, postanawia, kogo do lokalu wpuścić, a kogo nie. Ona by nie weszła.
– To ile czasu spędziłeś w Nowym Jorku?
– Dwa lata.
– Dużo. – I uśmiecha się, patrząc na mojego ojca.
– Ale minęły jakby nigdy nic, ani się obejrzałem.
Mam nadzieję, że nie będzie mnie dalej zarzucać pytaniami. Chyba się domyśla. I przestaje. Wyciąga z torebki paczkę papierosów. Diana, niebieskie. Chyba to także skonsternowałoby selekcjonera. Po czym zapala jednego kolorową zapalniczką Bica i po pierwszym machu rozgląda się wokół. Niczego tak naprawdę nie szuka, daje w ten sposób tylko coś do zrozumienia.
– Już, proszę, Monico. – Ojciec rzuca się w jej stronę z popielniczką, którą zgarnął w okamgnieniu z komody stojącej tuż za nim.
– Dziękuję. – Próbuje strzepnąć popiół do popielniczki. Ale za bardzo się pospieszyła. Na papierosie widnieje odbity kształt połowy jej ust, to ślad po czerwonej szmince, pełen rowków i załamań. Nienawidzę szminki na papierosie.
– No to ja już sobie pójdę, do widzenia.
– Cześć, Stef ano, miło mi było cię poznać. – Uśmiecha się trochę za szeroko. I patrzy, jak się oddalam.
– Poczekaj, odprowadzę cię.
Razem z ojcem zmierzam w stronę drzwi.
– Znamy się od kilku miesięcy. Wiesz, w gruncie rzeczy już od czterech lat nie spotykałem się z żadną kobietą. – I się śmieje. Za każdym razem, kiedy musi się uporać z czymś, co wydaje mu się trudne, to się śmieje. Co go tak, kurwa, śmieszy? A poza tym za bardzo się tłumaczy. Sprawia wrażenie, jakby samego siebie chciał przekonać o słuszności własnych wyborów. Tak czy inaczej, mam to gdzieś. Wprost nie mogę się doczekać, by już mieć to z głowy.
– Wiesz, jest taka fajna…
Coś mi tam o niej opowiada. Ale ja go nie słucham. Widzę, że nic tylko gada, gada i gada. Ale myślę o czymś innym. Przypominam sobie, że kiedy byłem mały, moja matka żartowała razem z nim u nas w jadalni. Potem się poderwała i zaczęła biec, a on w ślad za nią, korytarzem, gonił ją aż do samych drzwi sypialni, a ja biegłem za tatą i wykrzykiwałem: – Tak, złapmy ją, schwytajmy ją! – Przez chwilę mocowali się z drzwiami. Mama się śmiała i usiłowała zamknąć się w środku, a on z kolei próbował się do niej dostać. W końcu mama puściła drzwi i pobiegła w stronę łazienki. Ale on ją dogonił i rzucił na łóżko, tata się śmiał, bo mama zaczęła go łaskotać. Tamtego dnia ja też się śmiałem.
Później zjawi! się Paolo. I wówczas mama z tatą wyprosili nas z pokoju. Powiedzieli, że muszą porozmawiać, ale zanosili się śmiechem, kiedy to mówili. W takim razie razem z Paolo przenieśliśmy się do nas do pokoju, żeby się pobawić. Wreszcie, trochę później oni z kolei przyszli do nas. Ale zagadywali do siebie po cichu, leniwie, ich twarze byty wyraźnie odprężone. Zapamiętałem ich skąpanych w poświacie, jakby bił od nich blask. Nawet z ich włosów, z ich oczu, z uśmiechu. I przyłączyli się do nas, razem się bawiliśmy, mama mnie przytulała, śmiała się i w kółko poprawiała mi włosy. Zgarniała mi je do tyłu, czasami trochę mnie przy tym szarpała, chciała, żeby mi było widać twarz. Drażniło mnie to, ale jej na to pozwalałem. Bo jej sprawiało to przyjemność. Bo była moją mamą.
– Sorry, tato, ale naprawdę muszę już lecieć… – przerywam mu, nie mając najmniejszego pojęcia, o czym mówi.
– Ale czy słyszałeś, co powiedziałem? Czy wszystko już jasne? O drugiej u Vanniego. Pan Romani czeka na ciebie w związku z programem. – To o tym mówił.
– Tak, jasne, zrozumiałem. Z panem Romani, o drugiej, u Vanniego. – Niecierpliwię się. – A teraz przepraszam, dobra?
I zbiegam szybko po schodach, nie zatrzymuję się, nie oglądam za siebie. Już po chwili siedzę na motorze. Nie mogę się doczekać, kiedy ruszę. Mam ochotę znaleźć się daleko stąd. Zmieniam biegi i dodaję gazu. Sam nie wiem dlaczego, ale dziś sprawia mi to jeszcze większą przyjemność niż zwykle.
14
Babi, co się z tobą stało? Jest taka piękna piosenka, która mówi o tym, że można się spotkać nawet w wielkim mieście. Już od tylu dni je przemierzam. Wbrew własnej woli i tak jej szukam. Sam nie wiem, jak i kiedy ląduję pod jej domem. Po Fiore, portierze, nie ma ani śladu. Szlaban jest opuszczony. Tam, gdzie dawniej byt garaż, teraz znajduje się nowy sklep z ubraniami. Nawet Lazzareschi zniknął. Jest za to owa restauracja, Jacini. Elegancka, cała utrzymana w bieli. To tak, jakby ktoś niemal na siłę chciał nakłonić nas do poprawy. Ale ja nic sobie z tego nie robię, jestem jaki jestem, siedzę na motorze w trochę poszarpanej kurtce Levi'sa, a silnik pracuje na zmniejszonych obrotach.
– Ej, czy ty aby nie jesteś Step?
Odwracam się i własnym oczom nie wierzę. A niech mnie, a to kto? Siedzę na motorze naprzeciwko kiosku, a tymczasem w moją stronę zmierza ta przedziwna „maskotka" o jasnobrązowych włosach, ze śmieszną buźką i szelmowskim wyrazem twarzy, wzięła się pod boki. Jakby mi chciała pogrozić.
– No więc? To ty czy nie?
– Ale kim ty jesteś?
– Nazywam się Martina, mieszkam tu, na Stellari. Mógłbyś łaskawie odpowiedzieć?
– Dlaczego mnie o to pytasz?
– No, odpowiadaj… co, boisz się?
Niewiele brakuje, bym wybuchnął śmiechem, niezła jest. Ma góra jedenaście lat.
– Tak, to ja, Step.
– Naprawdę ty jesteś Step? Nie wierzę. Nie wierzę. Wprost nie mogę w to uwierzyć… Nie wierzę.
Patrzę na nią rozbawiony. Tak się składa, że to ja nie mogę w to uwierzyć.
– No i?
– Ty mnie pewnie nie pamiętasz, to było jakieś dwa lata temu, stałam sobie na schodach na placu z moimi dwiema przyjaciółkami i jadłam pizzę z sosem pomidorowym i ty akurat wchodziłeś i powiedziałeś do mnie: „Mmm, ta pizza wygląda bardzo apetycznie", a ja nic ci na to nie odpowiedziałam, ale pomyślałam sobie tyle różnych rzeczy i chętnie sama dałabym ci jej spróbować!
– Pewnie byłem głodny…
– Nie, to nie ma nic do rzeczy.
– Nic już z tego nie rozumiem.
– Nie, chciałam ci powiedzieć, że dla mnie, to znaczy dla nas, to, co zrobiłeś, było niesamowite. Zawsze o tym gadamy z moimi przyjaciółkami, mówię ci, ten napis na moście przy corso Francia… Ja i ty… Trzy metry nad niebem. O matko, ciągle o tym myślimy. Jak ty na to wpadłeś? Ale naprawdę ty sam to zrobiłeś?