Dobrze.
Czarnoskóry policjant ledwie zdążył zrobić dwa kroki, gdy Wu z szerokim uśmiechem otworzył frontowe drzwi.
– Co mogę dla pana zrobić, oficerze?
Policjant nie sięgnął po broń. Na to liczył Wu. Znajdowali się w okolicy zamieszkanej głównie przez młode rodziny, na bezkresnym obszarze znanym jako amerykańskie przedmieścia. W ciągu swej wieloletniej pracy policjant z Ho-Ho-Kus zapewne przyjmuje kilkaset zawiadomień o włamaniach. Większość, jeśli nie wszystkie, to fałszywe alarmy.
– Otrzymaliśmy zawiadomienie o włamaniu – powiedział policjant.
Wu zmarszczył brwi, udając zdziwienie. Zrobił krok naprzód, ale zachował dystans. Jeszcze nie, pomyślał. Nie przestrasz go. Celowo wykonywał oszczędne, powolne ruchy.
– Chwileczkę, już wiem. Zapomniałem klucza. Pewnie ktoś zauważył, jak wchodziłem tylnymi drzwiami.
– Pan tutaj mieszka, panie…
– Chang – powiedział Wu. – Tak, mieszkam. Och, ale to nie mój dom, jeśli o to pan pyta. Należy do mojego partnera, Fredericka Sykesa.
Teraz Wu zaryzykował kolejny krok.
– Rozumiem – rzekł policjant. – A pan Sykes jest…
– Na górze.
– Mogę się z nim zobaczyć?
– Pewnie, proszę wejść. – Wu odwrócił się plecami do policjanta i zawołał w kierunku schodów: – Freddy? Freddy, narzuć coś na siebie. Jest tu policja.
Wu nie musiał się odwracać. Wiedział, że ten wysoki czarnoskóry mężczyzna idzie za nim. Teraz znajdował się zaledwie dwa metry od niego. Wu wszedł do domu. Przytrzymał otwarte drzwi. Posłał policjantowi uśmiech, który miał być afektowany.
Policjant, identyfikator głosił, że nazywa się Richardson, ruszył do drzwi.
Kiedy był zaledwie pół metra od niego, Wu uderzył.
Funkcjonariusz Richardson zawahał się, być może wyczuwając niebezpieczeństwo, ale było za późno. Wymierzony w splot słoneczny cios został zadany nasadą dłoni. Richardson złożył się jak składane krzesło. Wu doskoczył do niego.
Zamierzał go obezwładnić. Nie chciał zabić.
Organy ścigania gorączkują się, kiedy ktoś zrani policjanta.
Śmierć policjanta dziesięciokrotnie bardziej podnosi temperaturę.
Gliniarz był zgięty wpół. Wu kopnął go między nogi. Richardson opadł na kolana. Wu zastosował technikę uciskania nerwów. Wbił knykcie wskazujących palców nieco poniżej uszu mężczyzny, omijając tętnice, odnajdując wrażliwe punkty.
Trzeba nacisnąć pod odpowiednim kątem. Gdyby zrobił to z całej siły, zabiłby ofiarę.
Ta technika wymaga precyzji.
Richardson postawił oczy w słup. Wu puścił go. Richardson runął na ziemię.
Wkrótce odzyska przytomność. Wu odpiął mu od pasa kajdanki i przykuł go do poręczy schodów. Zerwał przypiętą do munduru krótkofalówkę. Potem pomyślał o kobiecie z sąsiedniego domu.
Na pewno patrzyła przez okno.
Z pewnością znowu zadzwoni na policję. Zastanowił się, czy nie powinien temu zapobiec, ale nie miał czasu. Gdyby próbował ją zaatakować, zauważyłaby go i zamknęła drzwi. Wdzieranie się do jej domu trwałoby za długo. Powinien wynieść się stąd, póki czas. Pospieszył do garażu i wsiadł do minibusa Jacka Lawsona. Sprawdził ładunek z tyłu.
Jack Lawson leżał związany na podłodze.
Wu przesunął się na siedzenie kierowcy. Miał już plan.
Charlaine miała złe przeczucia już wtedy, gdy zobaczyła, jak policjant wysiada z samochodu.
Przede wszystkim był sam. Spodziewała się, że będzie ich dwóch, jak w telewizyjnych serialach takich jak Starsky i Hutch, Adam czy Briscoe i Green. Teraz zrozumiała, że popełniła błąd. Dzwoniąc na policję, była zbyt spokojna. Powinna była powiedzieć, że widziała coś wstrząsającego, przerażającego, żeby przyjechali czujni i przygotowani. Zamiast tego odegrała tylko wścibską sąsiadkę, czepialską babę, która nie ma nic lepszego do roboty, jak z byle powodu wzywać policję.
Ponadto zachowanie tego policjanta również budziło niepokój. Maszerował w kierunku drzwi jak na paradzie, niczym się nie przejmując. Z miejsca, w którym stała, Charlaine nie widziała frontowych drzwi, tylko podjazd. Kiedy funkcjonariusz zniknął jej z oczu, serce podeszło Charlaine do gardła.
Chciała krzyknąć ostrzegawczo. Uniemożliwiały jej to, choć może to zabrzmi dziwnie, nowe okna, które zainstalowali w zeszłym roku. Były otwierane pionowo, za pomocą ręcznej korbki. Zanim odsunęłaby obie zasuwki i podciągnęła okno do góry, policjant już dawno zniknąłby jej z oczu. A poza tym, co miałaby krzyknąć? Jakie ostrzeżenie? W końcu przecież właściwie niczego nie wiedziała.
Postanowiła czekać.
Mikę był w domu. Siedział w pokoju na dole, oglądając mecz Yankees nadawany przez YES. Zmieniali się przed telewizorem. Już nie oglądali razem telewizji. Sposób, w jaki raz po raz zmieniał kanały, doprowadzał ją do szału. Mieli odmienne upodobania. Choć tak naprawdę, to nie był powód. Mogłaby oglądać cokolwiek. Mimo to Mikę siedział w pokoju, a ona w sypialni. Oboje oglądali telewizję samotnie, w ciemności. Nie wiedziała, kiedy to się zaczęło. Tego wieczoru dzieci nie było w domu – brat Mike'a zabrał je do kina – ale nawet kiedy były, też siedziały w swoich pokojach. Charlaine próbowała ograniczać im czas surfowania po sieci, ale było to niemożliwe. W czasach jej młodości przyjaciółki godzinami rozmawiały przez telefon. Teraz przesyłały sobie krótkie wiadomości przez Internet i Bóg wie co jeszcze.
Oto, czym stała się jej rodzina: czterema obcymi osobami siedzącymi w ciemnościach i kontaktującymi się ze sobą tylko z konieczności.
Zauważyła, że w garażu Sykesa zapaliło się światło. Przez okienko, to zasłonięte firanką z imitacji koronki, Charlaine zobaczyła cień. Poruszał się. W garażu. Dlaczego tam? Policjant nie miał powodu, żeby tam wchodzić. Chwyciła telefon i wybrała dziewięć jeden jeden, idąc jednocześnie w kierunku schodów.
– Dzwoniłam do was niedawno – powiedziała dyspozytorce.
– Tak?
– W związku z włamaniem do domu sąsiada.
– Wysłaliśmy tam policjanta.
– Taak, wiem. Widziałam, jak przyjechał. Cisza. Czuła się jak idiotka.
– Myślę, że coś mogło mu się stać.
– Co pani widziała?
– Sądzę, że mógł zostać napadnięty. Wasz człowiek. Proszę, przyślijcie tu kogoś. Szybko.
Rozłączyła się. Jeśli powie więcej, zabrzmi to idiotyczniej.
Usłyszała znajomy pomruk. Natychmiast zrozumiała, co to takiego. Elektryczny silnik drzwi garażu Freddy'ego. Ten człowiek zrobił coś policjantowi. A teraz zamierza uciec.
I wtedy Charlaine postanowiła zrobić coś naprawdę głupiego.
Pomyślała o wszystkich tych smukłych i pięknych bohaterkach, wyróżniających się niebywałą głupotą. Zastanawiała się l czy któraś z nich, nawet będąca kompletnym bezmózgowiem, zrobiła kiedyś coś tak potwornie idiotycznego. Charlaine wątpiła w to. Wiedziała, że później będzie z rozbawieniem wspominać tę chwilę oraz swoje postępowanie, zakładając, że wyjdzie z tego z życiem i może, ale tylko może, darzyć nieco większym szacunkiem bohaterki, które wchodzą do ciemnych domów w samych majtkach i biustonoszu.
Oto w czym rzecz: ten Azjata zamierzał uciec. Zrobił krzywdę Freddy'emu, a także policjantowi. Była tego pewna. Zanim zjawi się tu policja, jego już nie będzie. Nie złapią go. Przyjadą za późno.
A jeśli ucieknie, co wtedy?
Widział ją. Wiedziała, że widział. W oknie. Zapewne już się domyślił, że to ona wezwała policję. Freddy pewnie nie żyje. Gliniarz też. Kto jest jedynym żyjącym świadkiem?
Charlaine.
Wróci, żeby ją zabić, prawda? A nawet jeśli nie, jeżeli postanowi zostawić ją w spokoju, ona w najlepszym razie będzie żyła w nieustannym lęku. Będzie budziła się po nocach. A w dzień wypatrywała go w tłumie. On może chcieć się zemścić. Może zaatakować Mike'a lub dzieci…