Выбрать главу

– Pan?

– Hej, nie zawsze byłem starym pierdzielem.

– Słuchałem ich płytki. Była naprawdę niezła. A w radiu wciąż puszczają Wyblakły atrament.

– To jedna z najlepszych piosenek, jakie zna ten świat.

Marion lubiła Jimmy X Band. Perlmutter pamiętał, że ciągle puszczała Wyblakły atrament na starym walkmanie i z zamkniętymi oczami poruszała wargami, bezgłośnie wtórując zespołowi. Zamrugał, odganiając ten obraz.

– I co się z nimi stało?

– Ta masakra ich wykończyła. Zespół się rozpadł. Jimmy X – już nie pamiętam, jak naprawdę się nazywał – był liderem i pisał wszystkie piosenki. Po tej tragedii po prostu zniknął. – Perlmutter wskazał na kartkę w dłoni Daleya. – Co to takiego?

– Coś, o czym chciałem z panem porozmawiać.

– Czy to ma coś wspólnego ze sprawą Lawsona?

– Nie wiem. – A po namyśle: – Taak, może… Perlmutter założył ręce za głowę.

– Mów.

– Dzisiaj wczesnym wieczorem DiBartola przyjął zgłoszenie – powiedział Daley. – Następny zaginiony mąż.

– Znalazłeś jakieś powiązania ze sprawą Lawsona?

– Nie. A właściwie nie od razu. Ten facet nawet nie jest już jej mężem. Rozwiedzeni. I nie jest kryształowo czysty.

– Ma kartotekę?

– Siedział za napaść.

– Nazwisko?

– Rocky Conwell.

– Rocky? Naprawdę?

– Owszem, tak napisano w jego metryce.

– Rodzice. – Perlmutter się skrzywił. – Zaczekaj, czy to nazwisko nie brzmi znajomo?

– Trochę grał zawodowo w rugby. Perlmutter przetrząsnął swoje banki pamięci i wzruszył ramionami.

– No i co z nim?

– W porządku, jak już mówiłem, ta sprawa wydaje się jeszcze mniej skomplikowana niż Lawsona. Były mąż miał zabrać dziś rano żonę na zakupy. No, wie pan, nic takiego. Mniej niż nic. Jednak DiBartola zobaczył tę żonę, która ma na imię Lorraine. To wystrzałowa babka. A zna pan DiBartolę.

– To ogier – rzekł Perlmutter, kiwając głową. – W pierwszej dziesiątce rankingu AP i UPI.

– No właśnie. Pomyślał sobie, a co tam, trzeba się trochę przyłożyć, no nie? Babka jest rozwiedziona, więc nigdy nie wiadomo. Może spojrzy na niego łaskawym okiem.

– Bardzo profesjonalne podejście. – Perlmutter zmarszczył brwi. – Mów dalej.

– W tym momencie sprawa robi się dziwna. – Daley oblizał wargi. – DiBartola zrobił najprostszą rzecz pod słońcem. Sprawdził jego kartę EZ.

– Tak jak ty.

– Dokładnie.

– Co chcesz powiedzieć?

– Trafił na coś. – Daley zrobił krok w kierunku biurka. – Rocky Conwell zjechał z New York Thruway, mijając kasę przy zjeździe numer szesnaście. Zeszłej nocy, dokładnie o dziesiątej dwadzieścia sześć.

Perlmutter spojrzał na niego.

– Taak, wiem. W tym samym czasie i miejscu, co Jack Lawson.

Perlmutter spojrzał na raport.

– Jesteś pewien? DiBartola nie wprowadził omyłkowo tego samego numeru co my?

– Sprawdziłem dwa razy. To nie pomyłka. Conwell i Lawson przejechali tamtędy dokładnie w tym samym czasie. Musieli być razem.

Perlmutter zastanowił się i pokręcił głową.

– Nie.

Daley zmieszał się.

– Myśli pan, że to przypadek?

– Dwa różne samochody, mijające kasę o tej samej porze? Wątpliwe.

– A więc jak pan to wytłumaczy?

– Sam nie wiem – rzekł Perlmutter. – Powiedzmy, że, na przykład, postanowili uciec razem. Albo że Conwell porwał Lawsona. A, do diabła, może to Lawson porwał Conwella. Tak czy inaczej, jechaliby tym samym samochodem. Korzystaliby z jednej karty EZ, a nie dwóch.

– No właśnie.

– Jednak jechali dwoma. I to mnie niepokoi. Dwaj mężczyźni w dwóch samochodach niemal jednocześnie przejeżdżają obok kasy. I obaj znikają bez śladu.

– Lawson dzwonił do swojej żony – dodał Daley. – Potrzebował przestrzeni, pamięta pan? Obaj rozmyślali przez długą chwilę, w końcu Daley rzekł:

– Mam zadzwonić do pani Lawson? Zapytać, czy znała tego całego Conwella? Perlmutter skubał dolną wargę i zastanawiał się.

– Jeszcze nie teraz. Poza tym jest późno. Ona ma małe dzieci.

– No to co robimy?

– Trochę powęszymy. Najpierw porozmawiajmy z byłą żoną Rocky'ego Conwella. Zobaczmy, czy uda nam się znaleźć jakieś powiązanie między nim a Lawsonem. Sprawdź rejestrację Jego samochodu, może na coś trafimy.

Zadzwonił telefon. Daley tego dnia miał dyżur przy telefonie. Odebrał, posłuchał, a potem spojrzał na Perlmuttera.

– Kto to?

– Phil z posterunku Ho-Ho-Kus.

– Coś się stało?

– Myślą, że ktoś zaatakował ich funkcjonariusza. Proszą nas o pomoc.

20

Beatrice Smith była pięćdziesięciotrzyletnią wdową.

Eric Wu znów siedział w fordzie windstarze. Pojechał Ridgewood Avenue i na północ Garden State Parkway. Potem skierował się na wschód międzystanową dwieście osiemdziesiąt siedem w kierunku mostu Tappen Zee. Zjechał z niej w Armonk, niedaleko Nowego Jorku. Teraz jechał bocznymi drogami. Dobrze wiedział, dokąd zmierza. Owszem, popełnił kilka błędów, ale nadal trzymał się zasad.

Jedna z nich brzmiała: zawsze miej zapasową kryjówkę.

Mąż Beatrice Smith był wziętym kardiologiem i przez jedną kadencję zasiadał na fotelu burmistrza. Mieli mnóstwo przyjaciół, ale były to same pary małżeńskie. Kiedy Maury, tak nazywał się jej mąż, umarł nagle na atak serca, przyjaciele pozostali przy niej przez kilka miesięcy, a potem powoli ją opuścili. Jej jedyne dziecko, syn i lekarz, tak jak jego ojciec, mieszkał w San Diego z żoną i trojgiem dzieci. Wdowa została w domu, który przez lata dzieliła z Maurym, ale teraz czuła się w nim samotna i opuszczona. Zastanawiała się nad sprzedażą i przeprowadzką na Manhattan, ale w tym momencie ceny mieszkań były po prostu zbyt wygórowane. I bała się. Armonk było całym jej światem. Czy nie wpadnie z deszczu pod rynnę?

Za pośrednictwem sieci zwierzyła się z tych wszystkich obaw fikcyjnemu Kurtowi McFaddonowi, wdowcowi z Filadelfii, który rozważał przeprowadzką do Nowego Jorku. Wu wjechał na jej uliczkę i zwolnił. Okolica była cicha, zadrzewiona i bardzo spokojna. Było późno. O tej porze nie przejdzie numer z przesyłką. Poza tym nie ma czasu na takie subtelności. Wu nie będzie mógł zostawić gospodyni przy życiu.

Nie może pozwolić, by powiązano Beatrice Smith z Freddym Sykesem.

Krótko mówiąc, nikt nie może znaleźć Beatrice Smith. Nigdy.

Wu zaparkował samochód, założył rękawiczki – tym razem nie zostawi odcisków palców – po czym podszedł do drzwi.

21

O piątej rano Grace narzuciła szlafrok Jacka i zeszła na dół.

Zawsze nosiła rzeczy Jacka. Łagodnie domagał się od niej nocnych koszul, ale wolała górę jego piżamy.

– No? – pytała, układając ją na piersiach.

– Nieźle – odpowiadał – ale dlaczego nie spróbujesz nosić tylko dolnej części. To dopiero byłoby bombowe.

Pokręciła głową na to wspomnienie i weszła do pokoju, w którym stał jego komputer.

Najpierw sprawdziła skrzynkę pocztową, którą założyli na odpowiedzi na rozesłaną jako spam fotografię. Rezultat ją zaskoczył.

Nie było żadnych odpowiedzi.

Ani jednej.

Jak to możliwe? Brała pod uwagę to, że być może nikt nie rozpozna kobiet na tym zdjęciu. Była przygotowana na taką ewentualność. Jednak do tej pory zdążyli już wysłać tę fotografię do setek tysięcy ludzi. Nawet uwzględniając filtry przeciwspamowe i tym podobne rzeczy, ktoś powinien zareagować, przynajmniej wyzwiskami. Jakiś maniak mający nadmiar wolnego czasu albo ktoś, kto ma dość spamów, które trzeba Usuwać.

Ktokolwiek.