Po drugie, trzeba odwrócić jego uwagę. Wciąż ją obserwuje.
Też jest uzbrojony. Ma broń za paskiem spodni. Może ją wyciągnąć znacznie szybciej niż Grace. Tak więc musi zaczekać na moment, gdy nie będzie na nią patrzył, gdy coś odwróci jego uwagę.
– Zjedź z autostrady.
Tablica zapowiadała Armonk. Przejechali po dwieście osiemdziesiątej siódmej najwyżej pięć lub sześć kilometrów. Jednak nie pojadą przez most Tappan Zee. Grace myślała, że na moście też może nadarzyć się okazja do działania. Są tam kasy. Mogłaby spróbować uciec albo dać jakiś znak kasjerowi, chociaż nie sądziła, by to coś dało. Azjata z pewnością pilnowałby jej podczas przejazdu przez punkt kontrolny. Była gotowa się założyć, że znów położyłby rękę na jej kolanie.
Skręciła w prawo i w górę. Znów zaczęła układać wszystko w myślach. Kiedy dobrze się nad tym zastanowić, powinna zaczekać, aż dotrą do celu podróży. Przede wszystkim, jeśli naprawdę jadą do Jacka, to cóż, przecież Jack tam będzie, prawda? To ma sens.
Co więcej, kiedy zatrzyma samochód, oboje będą musieli wysiąść. To oczywiste, owszem, ale wtedy będzie miała okazję.
On wysiądzie po swojej stronie. Ona po swojej.
Wtedy będzie miała szansę.
Ponownie zaczęła powtarzać w myślach kolejne czynności.
Otworzy drzwi. Wystawiając nogi z kabiny, podciągnie nogawkę. Samochód na moment zasłoni jej nogi. On nie będzie ich widział. Jeśli dobrze to wyliczy w czasie, Azjata w tym momencie wysiądzie z samochodu po swojej stronie. Odwróci się plecami. Wtedy będzie mogła wyciągnąć broń z kabury.
– Na następnym skrzyżowaniu w prawo – rzucił. A potem w lewo.
Przejeżdżali przez jakieś nieznane Grace miasteczko. Było tu więcej drzew niż w Kasselton. Domy wyglądały na starsze, dłużej zamieszkane, bardziej zadbane.
– Trzeci dom po lewej. Wjedź na podjazd.
Grace mocno ściskała kierownicę. Wjechała na podjazd.
Kazał jej zatrzymać wóz przed domem.
Zrobiła głęboki wdech i czekała, aż otworzy drzwiczki i wysiądzie.
Perlmutter jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego.
Facet w furgonetce, mężczyzna ze sporą nadwagą w standardowym kreszowym dresie mafiosa, był martwy. I ostatnie chwile jego życia z pewnością nie były przyjemne. Jego gruba szyja była spłaszczona, zupełnie spłaszczona, jakby jakimś cudem przejechał po niej walec, pozostawiając nietkniętą głowę i klatkę piersiową.
Daley, który nigdy nie zapominał języka w gębie, mruknął:
– Duża rzecz. – A potem dodał: – Wygląda znajomo.
– Richie Jovan – powiedział Perlmutter. – Podrzędny gangster, pracujący dla Carla Vespy.
– Vespy? – powtórzył Daley. – To on jest w to zamieszany?
Perlmutter wzruszył ramionami.
– To z pewnością robota Wu.
Scott Duncan zbladł.
– Co tu się dzieje, do diabła?
– To proste, panie Duncan. – Perlmutter odwrócił się twarzą do niego. – Rocky Conwell pracował dla Indiry Khariwalli, prywatnego detektywa, którego pan wynajął. Ten sam człowiek, Eric Wu, zamordował Conwella, zabił tego biednego pajaca i ostatnio widziano go odjeżdżającego spod tej szkoły razem z Grace Lawson. – Perlmutter przysunął się do niego. – Może chce nam pan wyjaśnić, o co tu chodzi?
Nadjechał następny radiowóz i zatrzymał się z piskiem Opon.
Wyskoczyła z niego Veronique Baltrus.
– Mam!
– Co?
– Erica Wu na yenta.com. Posługiwał się nazwiskiem Stephen Fleisher. – Podbiegła do nich, z kruczoczarnymi włosami upiętymi w ciasny kok. – Ta witryna kojarzy żydowskie wdowy i wdowców. Wu flirtował w sieci z trzema kobietami jednocześnie. Jedna jest z Waszyngtonu. Druga mieszka w Wheeling w zachodniej Wirginii. A ostatnia, Beatrice Smith, zamieszkuje w Armonk w stanie Nowy Jork.
Perlmutter rzucił się do samochodu. Nie ma żadnych wątpliwości, pomyślał. To tam pojechał Eric Wu. Scott Duncan biegł tuż za kapitanem. Dojadą do Armonk w niecałe dwadzieścia minut.
– Dzwoń na posterunek w Armonk! – zawołał do Baltrus. – Powiedz im, żeby natychmiast wysłali tam wszystkie jednostki!
45
Grace czekała, aż mężczyzna wysiądzie.
Wokół rosły drzewa, które prawie zupełnie zasłaniały dom.
Grace dostrzegła smukłe wieżyczki i duży taras. Zauważyła stary grill. A także szereg lamp ogrodowych, starych i zniszczonych. Z tyłu domu stała zardzewiała ogrodowa huśtawka, niczym ruiny z minionej epoki. Kiedyś odbywały się tu przyjęcia. Mieszkała rodzina. Ludzie lubiący podejmować przyjaciół.
Teraz ten dom przypominał wymarłe miasteczko. Niemal spodziewała się, że zaraz zobaczy gnane wiatrem, wyschnięte zielsko.
– Wyłącz silnik.
Grace ponownie powtórzyła w myślach kolejność czynności.
Otworzyć drzwi. Wystawić nogi. Wyjąć pistolet. Wycelować…
I co potem? Kazać mu podnieść ręce do góry? Strzelić mu w pierś? Co?
Wyłączyła. silnik i czekała, aż mężczyzna wysiądzie pierwszy. Chwycił za klamkę. Przygotowała się. Spoglądał na frontowe drzwi domu. Nieznacznie opuściła rękę.
Czy powinna zrobić to teraz?
Nie. Czekaj, aż zacznie wysiadać. Nie wahaj się. Moment Wahania i stracisz przewagę.
Mężczyzna pochylił się, trzymając rękę na klamce. Nagle obrócił się, zacisnął pięść i mocno uderzył Grace w bok. Miała wrażenie, że wgniótł jej klatkę piersiową, robiąc w niej ptasie gniazdo. Usłyszała głuche stuknięcie i trzask.
Jej bok przeszył potworny ból.
Miała wrażenie, że umiera. Mężczyzna jedną ręką złapał ją za głowę. Drugą przesunął w dół, po żebrach. Wskazującym palcem dotknął miejsca, w które właśnie uderzył, u dołu klatki piersiowej.
Powiedział łagodnie:
– Powiedz mi, skąd masz to zdjęcie.
Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Kiwnął głową, jakby się tego spodziewał. Puścił ją. Otworzył drzwiczki i wysiadł. Grace była półprzytomna z bólu.
Broń, pomyślała. Wyjmij tę przeklętą broń!
Jednak Azjata już był po jej stronie samochodu. Otworzył drzwiczki. Wielkim łapskiem chwycił ją za kark. Zaczął zaciskać palce i ciągnąć. Grace spróbowała się podnieść. Znów poczuła przeszywający ból w boku. Jakby ktoś wbił jej śrubokręt między żebra i poruszał nim w górę i w dół.
Wywlókł ją z samochodu. Każdy krok sprawiał jej potworny ból. Starała się nie oddychać. Nawet minimalny ruch żeber przy oddychaniu wydawał się na nowo rozrywać ścięgna. Azjata wlókł ją w kierunku domu. Frontowe drzwi nie były zamknięte.
Przekręcił klamkę, pchnął je i wrzucił Grace do środka. Upadła na podłogę i prawie straciła przytomność.
– Proszę, powiedz mi, skąd masz to zdjęcie.
Powoli ruszył w jej stronę. Strach otrzeźwił Grace. Powiedziała szybko:
– Odebrałam zdjęcia z Photomatu… – zaczęła.
Kiwnął głową jak człowiek, który nie słucha, co się do niego mówi. Podchodził do niej. Grace nie przestawała mówić, próbując się odczołgać. Miał twarz bez wyrazu, jak człowiek wykonujący jakąś codzienną czynność, na przykład pracujący w ogródku, wbijający gwoździe, składający zamówienie lub strugający patyk.
Doszedł do niej. Usiłowała stawiać opór, ale był potwornie silny. Uniósł ją i obrócił na brzuch. Uderzyła żebrami o podłogę.
Poczuła inny, przeszywający ból. Widziała wszystko jak przez mgłę. Wciąż znajdowali się w holu. Azjata usiadł na niej.