Freddy Sykes był sparaliżowany.
Trzymając go w wannie, Wu łatwiej mógł utrzymać porządek. Oczy Freddy'ego były otwarte trochę za szeroko. Wu znał ten objaw: już nie strach, a jeszcze nie agonia, straszliwa pustka pomiędzy życiem a śmiercią.
Nie było potrzeby go wiązać.
Wu usiadł w ciemnym pokoju i czekał, aż zapadnie noc. Zamknął oczy i pozwolił myślom dryfować swobodnie. W Ran-gunie były więzienia, w których studiowali złamania kręgosłupa u powieszonych. Dowiedzieli się, gdzie umieszczać węzeł pętli, jak rozłożyć ciężar i jakie to spowoduje skutki. W Korei Północnej, w obozie dla więźniów politycznych, który był dla Wu domem przez pięć lat, posunęli te badania jeszcze dalej. Wrogów państwa zabijano na rozmaite wymyślne sposoby.
Wu robił to gołymi rękami. Hartował je, uderzając nimi w kamienie. Poznał anatomię ludzkiego ciała w stopniu mogącym wzbudzić zazdrość większości studentów medycyny. Ćwiczył na ludziach, doskonaląc technikę.
Właściwe miejsce między czwartym a piątym kręgiem. Oto klucz do sukcesu. Nieco wyżej i dochodzi do całkowitego paraliżu. A takie uszkodzenie powoduje szybką śmierć. Nieważne ręce i nogi – przestają pracować organy wewnętrzne. Nieco niżej i ofiara traci władzę tylko w nogach. Nadal może poruszać rękami. Jeśli naciśnie się za mocno, można złamać kręgosłup. Najważniejsza jest precyzja. Wyczucie. Wprawa.
Wu włączył komputer Freddy'ego. Chciał utrzymać kontakt z pozostałymi samotnymi ze swojej listy, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy będzie potrzebował nowej meliny. Kiedy skończył, pozwolił sobie na krótki sen. Po trzech godzinach zbudził się i sprawdził, jak tam Freddy. Ten miał szkliste spojrzenie i patrzył przed siebie niewidzącymi oczami, mrugając od czasu do czasu.
Kiedy kontakt zadzwonił na komórkę Wu, była prawie dziesiąta wieczór.
– Jesteś na miejscu? – zapytał kontakt.
– Tak.
– Mamy pewien kłopot. Wu czekał.
– Musimy trochę przyspieszyć. Czy będzie z tym problem?
– Nie.
– Trzeba go przetransportować teraz.
– Masz odpowiednie miejsce?
Wu słuchał, zapamiętując lokalizację.
– Masz jakieś pytania?
– Nie – odparł Wu.
– Eric? Wu czekał.
– Dzięki, stary.
Wu rozłączył się. Znalazł kluczyki i odjechał hondą Freddy'ego.
3
Grace nie mogła jeszcze zadzwonić na policję. Nie mogła też zasnąć. Komputer wciąż był włączony. Tapeta na ekranie ukazywała rodzinne zdjęcie, zrobione w zeszłym roku w Disneylandzie. We czwórkę pozowali z Goofym w Epcot Center. Jack miał na głowie wielkie mysie uszy. Uśmiechał się od ucha do ucha. W jej uśmiechu było sporo rezerwy. Czuła się głupio, co jeszcze bardziej rozbawiło Jacka. Dotknęła myszy – innej, myszki komputerowej – i jej rodzina znikła.
Grace kliknęła i pojawiło się to dziwne zdjęcie piątki nastolatków. Obraz otworzył się w programie Photoshop. Grace przez kilka minut tylko patrzyła na te młode twarze. Sama nie wiedziała, czego szuka. Może jakiegoś śladu? Nie znalazła niczego. Kolejno wycięła każdą twarz i powiększyła je do kwadratów o około dziesięciocentymetrowych bokach. Przy większym powiększeniu i tak nieostre zdjęcia byłyby zupełnie rozmazane. W pojemniku drukarki atramentowej był dobry papier, więc nacisnęła przycisk wydruku. Potem wzięła nożyczki i zabrała się do pracy.
Wkrótce otrzymała pięć osobnych odbitek, po jednej z każdą z widocznych na zdjęciu osób. Przyjrzała im się ponownie, tym razem szczególnie dużo uwagi poświęcając młodej blondynce stojącej obok Jacka. Dziewczyna była śliczna, miała zdrową cerę mieszkanki przedmieścia i długie platynowe włosy.
Patrzyła na Jacka i to bynajmniej me obojętnym wzrokiem. Grace poczuła ukłucie czegoś jakby… zazdrości? Dziwne. Kim była ta kobieta? Najwidoczniej bliską przyjaciółką, o której Jack nigdy jej nie wspominał. I co z tego? Grace ma swoją przeszłość. Jack też. Dlaczego więc spojrzenie tej dziewczyny tak ją zaniepokoiło?
I co teraz?
Będzie musiała poczekać na Jacka. Kiedy wróci do domu, zażąda od niego wyjaśnień.
Jakich wyjaśnień?
Zaraz, chwileczkę. Co się tak naprawdę stało? Stara fotografia, być może Jacka, znalazła się w kopercie z jej zdjęciami. Oczywiście, to niezwykłe. Nawet trochę niesamowite, przez tę przekreśloną twarz blondynki. I Jack bez uprzedzenia spędził noc poza domem. No i co z tego? Coś na tym zdjęciu wytrąciło go z równowagi. Wyłączył komórkę i pewnie siedzi w barze. Albo w domu Dana. Cała ta historia to pewnie jakiś kiepski żart.
Tak, Grace, jasne. Żart. Taki jak ten o kwoce, a właściwie kaczce.
Siedząc sama w ciemnym pokoju rozświetlanym tylko poświatą monitora, Grace na rozmaite sposoby próbowała wyjaśnić to dziwne zdarzenie. Przestała, kiedy uświadomiła sobie, że to przeraża ją jeszcze bardziej.
Kliknęła na twarz młodej kobiety, tej spoglądającej tęsknie na jej męża, żeby powiększyć ją i lepiej się przyjrzeć. Patrzyła na tę twarz, po prostu gapiła się na nią i nagle przeszedł ją zimny dreszcz. Nie drgnęła. Nadal patrzyła. Nie miała pojęcia gdzie, kiedy ani jak, ale nagle i nieoczekiwanie coś sobie uświadomiła.
Kiedyś już tę dziewczynę widziała.
4
Rocky Conwell zajął stanowisko przy rezydencji Lawsonów.
Próbował usadowić się wygodnie w swojej toyocie rocznik 1989, ale okazało się to niemożliwe. Rocky był za duży na taki gówniany samochód. Pociągnął mocniej tę przeklętą dźwignię, prawie ją urywając, ale fotel nie chciał się bardziej odsunąć. No trudno. Wyciągnął nogi i pozwolił opaść powiekom.
Człowieku, ależ był zmęczony. Pracował na dwa etaty. Pierwsza robota, którą wziął tylko po to, żeby zrobić wrażenie na kuratorze sądowym, to dziesięciogodzinne zmiany w rozlewni Budweisera w Newark. Drugą, polegającą na wysiadywaniu w tej cholernej gablocie i obserwowaniu domu, nikomu się nie chwalił.
Drgnął, słysząc warkot silnika. Podniósł do oczu lornetkę. Niech to szlag, ktoś odjeżdża minivanem. Wyostrzył obraz. Jack Lawson odjeżdżał sprzed domu. Rocky odłożył lornetkę i wrzucił bieg, zamierzając jechać za facetem.
Rocky musiał pracować na dwa etaty, ponieważ bardzo, ale to bardzo potrzebował pieniędzy. Lorraine, jego była, napomykała, że może do niego wróci. Jednak wciąż się wahała. Rocky wiedział, że forsa przechyliłaby szalę na jego korzyść. Kochał Lorraine. I bardzo, ale to bardzo chciał, żeby do niego wróciła. Spędził z nią wiele miłych chwil, no nie? I jeśli będzie musiał urobić sobie ręce po łokcie, żeby ją odzyskać, to trudno. Był gotowy zapłacić taką cenę.
Rocky Conwell nie zawsze był w takim dołku. Kiedyś grał w obronie akademickiej drużyny na Westfield High. Sam Joe Paterno zwerbował go do akademickiego zespołu uniwersytetu Pensylwania i zrobił z niego twardego środkowego pomocnika. Mierzący metr osiemdziesiąt osiem, ważący sto trzydzieści kilo i agresywny Rocky przez cztery lata był ostoją drużyny. Przez dwa lata z rzędu grał w finałach ligi akademickiej. Po ośmiu sezonach podpisał kontrakt z St. Louis Rams.
Przez pewien czas wydawało się, że Pan Bóg doskonale zaplanował mu życie. Naprawdę miał na imię Rocky, gdyż rodzice nadali mu je po tym, jak jego matka zaczęła rodzić, oglądając film Rocky w lecie tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego szóstego roku. Mając na imię Rocky, powinieneś być duży i silny. Powinieneś mieć wolę walki. No i został zawodowym futbolistą, marzącym o studiach. On i Lorraine – piękność, na widok której uliczny ruch nie tylko zamierał, ale mógł nawet zmienić kierunek – spiknęli się na pierwszym roku. I pokochali się. Życie było piękne.