Выбрать главу

-A w takim sensie, że nawet jeśli uciekniemy daleko, to nie mam najmniejszej ochoty zostać dokerem w amerykańskim porcie przeładunkowym. Wolę egzotyczną wyspę, leżak i koktajl owocowy w oszronionej szklance.

-Brzmi interesująco.

-Nie, ja w ten skomplikowany sposób chcę ci powiedzieć prostą rzecz. Teraz, w czasach zawieruchy i upadku istniejącego porządku, musimy zgromadzić odpowiednie fundusze - kontynuował Holmes.

Schielke przełknął ślinę, a Polak uśmiechnął się niewinnie.

-Wymyślmy jak. Z pensji raczej nie odłożymy.

Zabrzmiało to tak zaskakująco, że Schielke początkowo nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Potem uwierzył, ale nie mógł zrozumieć. Następnie zrozumiał i znowu nie mógł uwierzyć.

-Czy to znaczy, że dwaj oficerowie wrogich służb, Niemiec i Polak, mają rabować na drodze z pistoletami w rękach?

-Dieter, daj spokój, już widzę, jak rabujesz. Znając twój niemiecki umysł, to najpierw wyślesz ofierze nakaz stawienia się na miejsce rabunku z kwotą pieniędzy zależną od wysokości dochodów. Potem przedstawisz w kripo plan napadu z prośbą o akceptację. Następnie pójdziesz do instruktora, żeby cię nauczył strzelać, oraz zawodowego aktora, żeby nauczył cię stroić groźne miny... i tak dalej.

-Ale...

-Wybacz, przyjacielu. Jesteś okropnym pacyfistą.

-Tak jak ty - odciął się Schielke.

-Istotnie - przyznał Holmes. - I ty, i ja jesteśmy ludźmi, którzy w czasach śmiertelnej zawieruchy musieli włożyć mundury, żeby przetrwać. Nazywa się to mimikrą. Zdolnością przystosowania, które osobniki o naszej inteligencji wytworzyły przez tysiąclecia wojen.

Schielke podjął grę. Sposób myślenia Holmesa wyraźnie mu się podobał.

-Tak, tak, ja też czytałem opowiadanie Franza Kafki o mózgu dla eksperymentu przykrytym w laboratorium wojskowym hełmem. Mózg wyparował.

Holmes spojrzał nagle z zainteresowaniem.

-Nasze nie wyparowały.

-Fakt, coś z tym eksperymentem było nie tak. No, ale masz rację. Ludzie o takiej inteligencji jak my nie giną zwyczajnie na wojnach. Chyba że przypadkiem.

-Właśnie. - Major Dlużewski odchylił się na oparciu krzesła. - Akceptujesz mój plan? - spytał bez ogródek. - A właściwie, korektę twojego?

Przed oczami Schielkego stanęło nagle cale jego dotychczasowe życie. Porządne, przyzwoite, jeśli nie liczyć paru kobiet, poukładane, prawe, moralne, jeśli nie liczyć paru kobiet, uczciwe życie. Zaraz. „Uczciwe”? A to, że dal przyzwolenie na system opresji? No zaraz, a co miał zrobić? Dać się zabić? Nie, Holmes miał rację. To sztuka mimikry. On sam przecież nikomu krzywdy nie zrobił. Przekładał te swoje papierki na biurku i robiłby to dalej, gdyby nie fakt, że stało się to niemożliwe. A teraz musiał wszystko przewrócić do góry nogami i to w przeciągu sekundy, jednak sam wybrał tę drogę.

Inteligencja to również konsekwencja w działaniu.

-Tak, akceptuję - powiedział zdecydowanie.

-Więc się dogadaliśmy. - Człowiek siedzący naprzeciw również nie mnożył trudności.

-Jak zamierzasz zdobyć pieniądze? - zapytał wprost Schielke.

-Mam wiele pomysłów, ale zaczniemy od najprostszych. Z tym, że to nie temat na dzisiejszą rozmowę. Bardziej mnie martwi, jak przechować większy majątek podczas dziejowej zawiei i tajfunu, który przejdzie przez to miasto.

-I na co wpadłeś? - rzucił Dieter.

-Musi to być coś potwornie drogiego, a jednocześnie małego, łatwego ukrycia.

-Złoto?

-Już widzę, jak po wojnie uciekasz z kilkuset kilogramami złota na plecach przez wszystkie sowieckie posterunki. Już to wyraźnie widzę. A oni tak po prostu przepuszczają cię z uśmiechami na twarzach i życzą dobrej drogi.

-No fakt. Diamenty?

-Ciepło. Raczej brylanty. Ale pozostaje jeszcze kwestia przechowania ich w czasie największego chaosu.

-Gdzie je schowamy? - Schielke przez chwilę poczuł się jak aktor w gangsterskim filmie.

-Sam wymyślisz. W końcu lepiej znasz miasto. - Holmes uśmiechnął się tajemniczo, a Schielke zrozumiał, że dał się złapać. Pierwsza rozmowa w kwestii życia i śmierci, a on już porusza sprawę ukrycia łupów. Boże, co za błąd! Polak wystawił go, jak chciał. Wybadał jego szczerość i intencje, ale przede wszystkim naiwność, dokładnie tak, jak chciał. Pierwsza istotniejsza rozmowa, a on dyskutuje o ukrywaniu brylantów w cudzym sraczu. Psiakrew! Co za brak profesjonalizmu. Aż ugryzł się w wargę. No ale... Analizując na zimno straty i zyski, można się dopatrzyć także korzyści. Polski oficer był teraz przekonany, że durny Schielke naprawdę mówi to, co myśli, a wszystko wokół nie jest tylko mgłą dwóch rywalizujących wywiadów. Tamten zrozumiał, że ma przed sobą człowieka, a nie Abwehrę. I dał do zrozumienia, że przed nim też siedzi człowiek o nazwisku Dłużewski, a nie polski wywiad wojskowy. Ta ulotna chwila sprawiła, że dopiero teraz tak naprawdę bilety wizytowe zostały wymienione.

-Rozumiem - mruknął. - Co robimy przez najbliższe dni?

-Skontaktuję się z tobą, a ty tymczasem znajdź sposób, żebym stał się nietykalny w trakcie walk o miasto. Ja i jeszcze dwie osoby.

-To się dobrze składa. Ja też mam dwie do przechowania.

-Będzie więc po równo. - Holmes skinął na kelnerkę. Zapłacił, zostawiając solidny napiwek.

Odprowadzała ich aż do szatni. Tu nie mogli rozmawiać głośno. Szatniarz też dostał dość, bo skoczył otwierać im drzwi jak wyrzucony z katapulty.

Schielke wciągnął do płuc mroźne, nocne powietrze. Mimo późnej pory czuł się rześko i był zadowolony z wyników rozmowy.

-Boże, co za miasto - szepnął, patrząc na lśniące wokół w świetle księżyca bogato rzeźbione dachy kamienic. Śnieg pokrywał całe połacie dachówek, ogromne sople zwisały z okapów kominów. Przy każdym oddechu z ust wydobywał się kłąb pary. - Czyż może być piękniejsze miejsce na świecie? - zadał retoryczne pytanie.

-Masz halucynacje - trzeźwo skomentował Holmes.

-Słucham? Ja?

-A co widzisz?

-Supernowoczesną aglomerację, zorganizowaną tak, że...

-Że? - wpadł mu w słowo Holmes.

Schielke zawahał się przez moment.

-A ty co widzisz?

-Pustynię. Księżycowy krajobraz.

-Co?

Diużewski wyjął swoją spatynowaną papierośnicę. W świetle staroświeckiej zapalniczki można było zauważyć jego smutny uśmiech. Po chwili podszedł bliżej.

-Dieter, tu nie pozostanie kamień na kamieniu. - Spojrzał mu prosto w oczy. - Wiesz o tym, prawda?

-Słucham?

-Tu nie pozostanie kamień na kamieniu.

Przed wojną dom towarowy przy skrzyżowaniu Ohlauer Strasse i Schuhbriicke, zaprojektowany przez samego Mendelsohna, przypominał futurystyczną budowlę, oświetloną w nocy lepiej niż wieżowce na Manhattanie. Ze wszystkich okien biło światło i wydawało się, że właściciel płaci za prąd jakieś horrendalne sumy. W rzeczywistości architekt osiągnął ten efekt o wiele taniej. W nocy na wszystkie okna zaciągano zasłony z cieniutkiego, białego papieru i zapalano pod nimi słabiutkie żarówki. Efekt był piorunujący. Jarzący się budynek przywodził na myśl amerykański rozmach i rozrzutność. W środku odzwierciedlał niemiecki pragmatyzm i oszczędność. Teraz jednak supernowoczesna bryła była ciemna jak wszystkie domy wokół.

-Mam nadzieję, że chociaż on przetrwa nietknięty - powiedział Schielke. - Jest niesamowity.

-Może tylko - szepnęła Rita - zmieni skórę jak wąż, albo... - Przez moment zabrakło jej porównania.

- Albo zmieni barwy jak kameleon.

Uśmiechnął się.

-Kameleon...

Ruszyli wzdłuż Schuhbriicke. Na szczęście księżyc oświetlał cienką warstwę chmur i można było iść przynajmniej bez obawy o rozbicie głowy o słup najbliższej latarni. Atmosfera ciemnego miasta robiła się coraz bardziej tajemnicza, sprzyjała flirtom i uwodzeniu. Schielke żałował jednak, że to nie lato. Teraz muśnięcie skóry zimną jak lód dłonią mogło jedynie przyprawić o dreszcze i zniszczyć rodzący się nastrój.