Выбрать главу

-Jaki on jest? - spytała Rita.

-O... W żaden sposób nie da się go scharakteryzować jednym zdaniem.

-Spróbuj kilkoma.

-To również trudne - roześmiał się nagle. - Jest niezwykłym obserwatorem. Ma się wrażenie, że nie umyka mu żaden szczegół, żaden niuans, żaden szept osoby odległej o kilka metrów. Jest potwornie precyzyjny, co graniczy wręcz z jakąś manią albo obsesją.

-Jak prawdziwy Sherlock Holmes? To znaczy ten powieściowy?

-Tak. Ma dar czytania w ludziach. W ich prawdziwych intencjach, zupełnie jakby znał ich myśli. I ten jego cholerny umysł, wyregulowany jak szwajcarski zegarek.

-A wady?

-Hm? - zastanowił się Schielke.

-Jakie ma wady? Jakie są jego słabe punkty? - Rita powtórzyła pytanie.

-Nie wiem.

-Hej, hej, hej. Teraz ty wykaż się swoją spostrzegawczością, ważniaku.

Odruchowo podrapał się po brodzie.

-Oj, tu już wyjdę daleko poza granice moich kompetencji.

-Nie wymiguj się, ważniaku. Teraz ty pokaż, jak pięknie działa twój umysł.

Dziewczyna rzuciła mu wyzwanie. Nie mógł nie podjąć rękawicy.

-Myślę, że gubi się w chaosie, w przypadkowości działań innych ludzi.

-Powiedz więcej. Jest narkomanem jak bohater Conan Doyle’a?

Zamyślił się i strzelił.

-Nie - mruknął. - Jest alkoholikiem.

Rita gwizdnęła cicho.

-To fakt czy podejrzenie?

-Wiesz, ja też nie piję. Tak jak on. Bo to racjonalne. Ale ja nie piję, bo mi się nie chce oszałamiać, a jego demonstracyjne niepicie chyba ma coś ukryć. Jakieś mroczne coś z przeszłości. Ale to tylko przypuszczenia i mój instynkt.

Zaskoczyła go.

-A może to, że jesteście tacy sami? Nie będę ci przypominać twoich wyskoków na studiach w Anglii, których skutki nawróciły cię na drogę cnoty. - Uśmiechnęła się bezczelnie.

-Skąd o tym wiesz?

Znowu go zaskoczyła. Tym razem zupełnie.

-Wiesz, działając w świecie tajnych służb, wywiadów, policji i takich tam, musisz być przygotowany na to, że każdy o każdym zbiera każdą informację.

Pokiwał głową. Ona o nim też? Właśnie to powiedziała. Jej akcje na jego prywatnej giełdzie uczuć, o dziwo, skoczyły nagle kilka punktów w górę. Gra zaczynała mu smakować coraz bardziej.

-No dobrze. Ale parę sztubackich wyskoków to jeszcze nie alkoholizm - stwierdził Schielke.

-Może po prostu zatrzymałeś się wcześniej, ważniaku - zakpiła delikatnie. Widząc jednak, że chyba niepotrzebnie porusza ten temat, zmieniła go natychmiast. - A on mówił coś o tobie?

-Przez cały czas. Radzi, żebym podkreślał swoją odmienność, zamiast ją ukrywać.

Chyba nawet zrozumiała, o co chodzi.

-I?

-Trochę nad tym myślałem i przyjrzałem się Heiniemu. Jakie zmiany zaszły w jego życiu. Wyobraź sobie, że zwykły hełm, panterka sprawiły, że ludzie momentalnie zaczęli traktować go inaczej. - Zamyślił się na moment.

-Niemożliwe - zakpiła znowu. - Nie wiedziałeś o tym wcześniej?

-Wiesz, wiedzieć a zrozumieć to dwie różne rzeczy. W każdym razie, zamówiłem nowy mundur u najlepszego krawca w Breslau. Aha, i jeszcze pistolet maszynowy Thompsona z zachodniego frontu. Będę wyglądał jak gangster. Rozumiesz?

-Tak, gangster w mundurze od najlepszego krawca.

-Nie, kupiłem jeszcze kurtkę lotniczą na kożuszku.

Roześmiała się, orientując się nareszcie, że to żart. A chwilę później zrozumiała, że nie do końca, bo coś się za tym kryje.

-Ty, bo cię do psychiatryka odeślą z tej Abwehry.

Nie chciał jej tłumaczyć, co Holmes naopowiadał mu o fasadzie, którą wyłącznie widzą inni ludzie. Na później też zostawił plany związane z kripo i zainteresowaniem Polaka jego śledztwem w sprawie morderstw. Dotarli nareszcie do Odry w pobliże bastionu z okresu wojen napoleońskich. Co za romantyczne miejsce. Cienie drzew na nabrzeżu, totalna pustka, cisza. Niby przypadkiem objął ją i przyciągnął do siebie.

-Lepiej, żebyś się nie potknęła.

Doskonale wiedziała, jaki jest jego plan, bo ripostowała natychmiast:

-Nie, Dieter. Nie jesteś potknięciem w moim życiu.

Była niezłym oficerem na froncie wojny prowadzonej między kobietami a mężczyznami. Weteranem z pola walki, a nie jakimś tam kancelistą ze sztabu. Perfidnie od początku rozmowy ani słowem nie nawiązała do tego, że poprzednią rozmowę, przez telefon, zakończył słowami „kocham cię”. Wróg nie zdradzał swoich zamiarów. No cóż, pozostało jedno - jak to mówili Rosjanie - „rozpoznanie bojem”. Przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno. Poddawała się, ale w sensie „niestawiania czynnego oporu” jedynie. Delikatnie pocałował ją w czoło. Spokojnie, powoli, to nie ułańska szarża. Pocałował ją w nos. Sytuacja krytyczna, jeśli posunie się niżej, zacznie przeszkadzać daszek czapki. Trzeba przekręcić głowę pod ostrym kątem i uważać, żeby czapka nie spadła, bo zrobi się śmiesznie. Projektanci mundurów w ogóle nie przewidzieli tego rodzaju walki wręcz. Pocałował ją w usta. Po chwili mocniej. Oddała pocałunek. Jeszcze raz. Objęła go delikatnie. Musnął językiem jej wargi od środka, napotkał jej język. Szlag! Teraz właściwie mógłby przystąpić do ataku z marszu, ale regulamin nie przewidywał tego rodzaju akcji w zimie. Gdyby wsunął jej pod płaszcz dłoń zimną jak lód, zaczęłaby po prostu piszczeć. Wybawiła go z kłopotu. Pocałowała mocno i odsunęła się trochę.

-O, jaki jesteś milutki - szepnęła.

-A ty... wiesz, co ty ze mną robisz?

Nie pozwoliła na jakąkolwiek propozycję.

-Przypomniałam sobie coś.

Cholera. Dzisiaj nic z tego. Trudno, wiedział, że teren jest przygotowany, a wroga twierdza gotowa na szturm.

-Co takiego, śliczna Rito?

-Przyjeżdża jakaś szycha z Berlina. Na sto procent zainteresuje się twoim śledztwem, bo niucha wszędzie. Wiem, że do was też zajrzy, ponieważ sprawdza wszystkie służby pod kątem wywozu dzieł sztuki.

-Będzie też u was?

-Tak, i w kripo, i w gestapo. Nie ominie i ciebie. Przygotuj się.

-Panie porucz... - Sekretarka szefa była w stanie najwyższej ekscytacji. - Panie kapitanie. Tragedia!

Schielke spojrzał na nią spokojnie. Musiało to być coś naprawdę poważnego, skoro przybiegła sama do jego gabinetu, a nie użyła zwykłej centrali.

-Przyjechała jakaś szycha z Berlina. - Schielke strzelił w ciemno na podstawie ostrzeżeń Rity i trafił. Sekretarkę zamurowało.

-Boże - wyjąkała po chwili. - Skąd pan wie?

Rozłożył ręce.

-Dedukcja - z trudem powstrzymał się od dodania „pani Hudson”. - Dedukcja.

Nie chciało mu się tłumaczyć dalej, bo przecież nie była Watsonem.

-Pan pułkownik pana wzywa w trybie pilnym.

Boże, co za zwrot. Niewiele brakowało, żeby przysłał telegram. Znak, że na górze rządziła teraz panika. A to dobrze wróżyło. Podniósł się powoli i poprawił mundur. Razem wyszli na korytarz.

-Gubimy buty w biegu, czy idziemy normalnym krokiem? - spytał.

-Och, pana por... kapitana zawsze się żarty trzymają. A tu się naprawdę robi groźnie.

-Hm, nie od dziś - mruknął, mając co innego na myśli. Nastrój w sekretariacie nie przypominał jednak ani grozy, ani paniki. Lepszym określeniem byłaby histeria. Sam Tietz czekał na niego w otwartych drzwiach gabinetu. Niebywałe.