Выбрать главу

-Proszę, panie kapitanie. - Nie czekał na honory. - Proszę. Kiedy tylko zamknął drzwi, od razu zaczął mówić. Był tak zdenerwowany, że nie mógł ukryć nawet drżenia rąk.

-Ktoś najwyraźniej chce zatopić nasz stary pancernik. I to nie dając pardonu.

-Kto taki?

-Z Berlina przyjechał pewien dyrektor. Niby cywil, ale to człowiek samego Martina Bormana.

-Dyrektor czego?

Tietz podszedł do biurka i podniósł kartę papieru.

-Nic mi nie mówi nazwa tej instytucji. Ale ludzie, którzy znają Bormana, nazywają tego człowieka „dyrektorem od mokrej roboty”.

-U, to rzeczywiście musi się coś dziać. Jak się nazywa?

-Kolja Kirchoff.

-Brzmi jak Kola Kirszow. To Rosjanin?

-Proszę tak nawet nie żartować - zareagował Tietz. Schielke skinął głową i powstrzymał się w porę, bo chciał już powiedzieć: „A może Misza Borman to też Ruski?”. Chyba nie byłoby to właściwie zrozumiane.

-Przyjechał rozliczyć nas w sprawie tych morderstw związanych z zabezpieczeniem dzieł sztuki.

-Zrobił pan coś w tej sprawie?

-Przeczytałem akta. To bzdura.

-Każdy wie, że to bzdura. Ale skoro sam Borman się tym zainteresował, to polecą nasze głowy.

Ciągle ta sama sytuacja. Świat się kończy, Rzesza kurczy do coraz mniejszych skrawków terenu, następuje upadek cywilizacji germańskiej, a oni ciągle swoje. Walka o stołki i przywileje w królestwie cieni. Bo czego się ten facet boi? Przecież jako pułkownika Abwehry nie poślą go na pierwszą linię frontu z karabinem do okopu. A przecież nic takiego nie zrobił, żeby obawiać się rozstrzelania. Nie lepiej doczekać końca wojny w rodzinnej willi, a aresztującym go potem aliantom pokazać papier, że go zdymisjonowano „bo się przeciwstawiał”? Nie. Stary pancernik tonie, ale ważne jest tylko miejsce na zalewanym przez wodę kapitańskim mostku zamiast miejsca w szalupie. Nie mógł tego zrozumieć.

-Niekoniecznie. Czego chce ten dyrektor?

-Chce się z nami widzieć. Właściwie to wezwał nas i to w trybie pilnym do hotelu Monopol - odpowiedział pułkownik.

Aha, „w trybie pilnym”. Stało się jasne, skąd sekretarka wzięła ten zwrot.

-Kiedy?

-Dzisiaj. Zaraz.

Schielke skinął głową.

-Czy mogę skorzystać z pańskiej centralki?

-Oczywiście - padła szybka odpowiedź.

Schielke połączył się z wartownią.

-Jest tam Heini? - spytał, słysząc obcy, chłopięcy głos.

-Tak jest.

-Daj mi go.

Jego osobisty ordynans musiał się już szykować do opuszczenia szeregu gońców, bo musiano go szukać dobrą minutę.

-Tak jest! - ryknęło w głośniku nieregulaminowo. - Melduje się...

-Już, już. Słuchaj, Heini. Masz nową tajną misję.

Westchnienie zachwytu musiało wprawić pozostałych chłopców w totalną zazdrość.

-Tak jest?

-Weź samochód i jedź natychmiast pod hotel Monopol.

-Ale panie kapitanie... Nie wiem, czy uda mi się dostać jakąś maszynę.

-Bierz któryś z samochodów służbowych pana pułkownika. I bez gadania niech ci go wydadzą, zaraz będą mieli rozkaz na piśmie. To tajna misja!

-Tak jest!!!

Tietz z uznaniem pokiwał głową. Też wyobraził sobie chłopca, który prawie pękał z dumy, szczególnie widząc miny słuchających wszystkiego kolegów.

-Jedź pod Monopol i znajdź samochód albo samochody dyrektora Kolji Kirchoffa. To prawdopodobnie ruski agent.

Pułkownik tylko westchnął i załamał ręce. Ale doskonałe rozumiał, że taki sposób motywowania chłopca do działania musi się sprawdzić.

-Zabić go? - spytał Heini zupełnie poważnie, a Tietz, mimo nerwów, o mało nie ryknął śmiechem. On też wyobraził sobie miny kolegów niedawnego jeszcze gońca.

-Na razie nie. Powtarzam: na razie nie. Zaprzyjaźnij się z jego kierowcami i wyciągnij od nich wszystko. Którędy jechali, co się zdarzyło w podróży, poznaj ich życiorysy, spisz numery rejestracyjne samochodów. Dowiedz się, co mówił ten ruski agent podczas drogi. Interesuje nas wszystko. Każdy drobiazg. Zapisz wszystko na kartce, którą dasz mi dyskretnie, kiedy tam przyjadę. Zrozumiałeś?

-Tak jest, panie kapitanie!

-Wykonać.

-Rozkaz!

Tietz znowu westchnął.

-Ma pan dar motywowania ludzi. Ten chłopak skoczy za panem w ogień.

-Staram się, panie pułkowniku. - Schielke podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer. - Kripo? Z Ritą Menzel, archiwum. Pilne!

Czekając na połączenie, podniósł z blatu biurka list od dyrektora z Berlina. Zerknął na podpis.

-Kolja Kirchoff- mruknął. - To przecież na pewno Ruski.

Tietz zakrył twarz. Ale też jakby trochę się uspokoił.

Hotel Monopol, choć wybudowany pod koniec dziewiętnastego wieku, ciągle należał do najbardziej eleganckich budowli w mieście. Postawiono go w miejscu dawnego cmentarza i klasztoru, potem przekształconego na areszt. W trzydziestym siódmym nad głównym wejściem dobudowano portyk specjalnie po to, żeby mógł z niego przemawiać Adolf Hitler. Piękne połączenie ogniskujące się w tym miejscu, trupy, mnisi, zbrodniarze i wreszcie fiihrer. Wszystko w jednym. Ciekawe, notabene, co wódz zrobił z Żydami, którzy za sześćset tysięcy odkupili ten teren, by postawić na nim właśnie hotel i dom towarowy. Pewnie tak jak pobliski wspaniały dom towarowy Wertheima przejęła go spółka Awag, a poprzednich właścicieli wysłano do obozu. A może zdążyli uciec? Nieważne. Schielke zastanawiał się jednak, czy cokolwiek w centrum Breslau postawiono na placu, który wczśniej nie byl cmentarzem. Zabawne, bo Polacy, którzy przejmą to miasto, będą mieli o wiele większy problem. Efekt przewidywanych walk o Festung Breslau może być taki, że po wojnie w ogóle nie da się nigdzie wbić łopaty, żeby nie napotkać na czyjś grób. Całe miasto zbudowano na cmentarzu. Tego nie wymyśliłby żaden z amerykańskich twórców powieści grozy.

Zaparkowali na niewielkim placyku za Operą. Heini był niezawodny. Zanim zdążyli wysiąść, podskoczył z dwoma zapisanymi maczkiem kartkami. Nawet zatroskany Tietz ze zdumieniem podniósł oczy.

- Panie kapitanie, tu jest wszystko, czego się dowiedziałem - wydyszal chłopak. - Będzie bardzo gorąco!

-W jakim sensie?

-Pan dyrektor jest wściekły. Dosłownie dyszy złością!

Tietz nadstawił uszu. Jego mina wskazywała, że wolałby w ogóle nie wchodzić do hotelu.

-Postawił woźnych, lokajów i wszystkich na baczność. A jak gada przez telefon, to ryki słychać na całym korytarzu.

Schielke wziął Heiniego pod ramię i pociągnął na bok niby po to, żeby uniknąć wzroku kogoś, kto mógłby ich obserwować z okna. Tietz został z tyłu.

-Czemu?

-Podobno zginęły mu jakieś papiery - relacjonował Heini.

-Tutaj?!

-Nie. W gasthausie w Barkov. Ale nie wiem, gdzie to jest.

-Co mu zginęło?

-Nie mam pojęcia. Nikt z szoferów nie wie. A ja nie pytałem, bo ta informacja to stąd, że ich trochę podsłuchałem - ściszając głos, powiedział kapral.

Schielke przygryzł wargi.

-Brawo, Heini! Wykonałeś świetną robotę.

-Dziękuję, panie kapitanie.

-Wracaj na posterunek i bądź w gotowości.

-Węszyć jeszcze?

-Już nie. Idź do samochodu i czekaj - rzucił Schielke.

-Tak jest!

Podekscytowany chłopak pobiegł we wskazanym kierunku. Schielke zaczekał na Tietza.

-I co? - spytał tamten.

-Chłopak dowiedział się paru drobiazgów.

-Co za pech - westchnął pułkownik. - Mam wrażenie, że to najbardziej pechowy dzień w moim życiu.

Schielke uśmiechnął się ciepło.

-A ja myślę, że jesteśmy w czepku urodzeni.

Kiedy weszli do hallu, zajął się czytaniem kartek dostarczonych przez Heiniego.