Kolja Kirchoff wcale nie wyglądał na dyrektora. Choć zajmował apartament Hitlera, choć miał na sobie najdroższy garnitur z najlepszych zapasów, z okresu, kiedy rabowali Francję, przypominał raczej jednego z woźnych, których poustawiał na baczność. Od wyglądu lokaja odróżniał go tylko jeden szczegół, przynajmniej w tej chwili. Twarz Kirchoffa była idealnie obojętna.
-Witam panów.
W pokoju była jeszcze kobieta. Dość młoda, w marynarce i obcisłej spódnicy za kolana. Miała małą odznakę NSDAP i wyraz twarzy, który zwiastował kłopoty. Zajadła suka - określił ją w myślach Schielke.
-To moja sekretarka, Klaudia Heyden.
Bardziej pasowałoby „Sonia”. Tietz dokonywał prezentacji, a on usiłował wysnuć jakieś wnioski na podstawie wyglądu gościa z Berlina. Chce uchodzić za zimnego i skupionego, napady złości kryje za maską obojętności. I?... I na razie tyle. Powieściowy Mycroft zobaczyłby sto razy więcej. Klaudia zaprosiła ich do małego stolika z filiżankami i dzbankiem herbaty na środku. Kirchoff oschle wyjaśnił, że nie pije kawy, bo zabronił mu lekarz i teraz drażni go nawet zapach, więc nie częstuje nią także gości. Tietz rozpływał się w zapewnieniach, że to zupełnie zrozumiałe. O mało nie ukląkł. Schielke spokojnie czekał na pierwszy cios berlińskiej pary, bo w to, że Heyden była zwykłą sekretarką, zupełnie nie wierzył. I miał rację.
-To pan się zajmuje tą sprawą? - spytała, od razu przechodząc do rzeczy i nie zadając sobie trudu wyjaśniania, o jaką sprawę chodzi.
-Tak, ja - spokojnie potwierdził Schielke.
-I co pan zrobił, żeby ją rozwiązać?
-Zapoznałem się z aktami. - Celowo wystawiał się na łatwy strzał, a tak naprawdę wciągał ją w pułapkę.
-Zdumiewające. Tylko tyle? - rzuciła ironicznie, podchodząc bliżej Schielkego.
-Nie tylko.
-Przesłuchał pan oczywiście wszystkich świadków?
-Absolutnie nie. Ani jednego.
Zapadła złowroga cisza. Tietz głośno przełknął ślinę.
-Czy mógłby pan wyjaśnić przyczynę tak karygodnego zaniedbania? - odezwał się Kirchoff.
-Oczywiście. - Schielke ani na moment nie zmienił spokojnego tonu głosu.
Znowu cisza. Zaskoczyło ich to, że nie spieszył się z odpowiedzią. Nie wystawił języka, dysząc, nie merdał ogonkiem i nie stawał na tylnych łapach. Jeszcze gorzej. Nie denerwował się, czekając na kolejne pytania.
-Zamieniamy się w słuch - powiedziała złowieszczo Heyden.
-Pozwoliłem sobie przeanalizować losy tej sprawy. Najpierw kripo, potem gestapo. Na początku sprawa lądowała na biurku oficera niskiego rangą, potem wędrowała wyżej i wyżej, aż wreszcie ktoś naprawdę władny przy byle okazji przekazywał ją innej służbie.
-Klasyczna spychologia - warknął Kirchoff.
-Pozwolę sobie doprecyzować to określenie. Spychologia podszyta strachem. Liczę też na to, że oświecicie mnie państwo, skąd mógłby brać się ten strach?
Punkt dla niego w słownej utarczce. Heyden zaatakowała jednak znowu.
-Jesteśmy tu właśnie po to, żeby wyjaśnić tę sprawę. - Była już właściwie opryskliwa. „Zajadła suka” - określenie, które przyszło mu do głowy na samym początku spotkania, było właściwe. Tyle że głupia. Pakowała się wprost w jego pułapkę. - A pan nam mówi, że nic w tej sprawie nie zrobił!
Przekrzywił głowę.
-Powiedziałem coś takiego?
-Pan jest bezczelny! Ale dobrze. Proszę więc powiedzieć, co pan zrobił. Przesłuchał pan świadków?
-Nie.
-Dlaczego?
-A po co? Kripo i gestapo przesłuchały ich wielokrotnie, ł co z tego wynikło? Nic. Czy mam sądzić, że tam pracują sami durnie? Ze ja jestem od nich lepszy? Nie, nie, nie. A jeśli nie zawiedli ludzie, to może po prostu metoda jest nieprzydatna.
-Słowem: niczego pan nie zrobił!
-Znowu wkłada mi pani w usta słowa, których nie powiedziałem.
-A pan znowu jest bezczelny! Ale to na wiele się nie zda. Co pan konkretnie zrobił? Chcę zobaczyć jakiś dokument!
Wyjął z kieszeni pojedynczą, złożoną na czworo kartkę.
-Napisałem go dziś rano.
-Dopiero dzisiaj? Ojej. - Usiłowała zakpić, a pakowała się w jego pułapkę z konsekwencją godną dyplomowanej kretynki. Nie przeczuwała, że trafiła na prawdziwego faceta. Na Mycrofta! - Jaki pan pilny. Dopiero dzisiaj? Kiedy dowiedział się pan o naszej wizycie?
Gorączkowo obliczał w myślach, jak długo jedzie się z Berlina do Breslau pod bombami aliantów. Licząc noclegi i czas na załatwienie spraw tutaj, jakieś trzy dni.
-O państwa wizycie wiem od trzech dni - zaryzykował.
-Skąd? - Poderwał się Kirchoff.
-Pański kierowca jest bardzo charakterystyczny. Mówię o tym, który prowadzi samochód o numerach rejestracyjnych TK910N. O tym, który sepleni. Pamiątka po odłamku artyleryjskim spod Ypres z czasów poprzedniej wojny. Spotkał kolegę w warsztacie w Górlitz, kiedy popsuł się państwu samochód.
Po raz pierwszy dostrzegł w oczach Kirchoffa cień zainteresowania. Skąd ten sztabowy kapitanek mógł wiedzieć o wypadku w Górlitz? Heyden natomiast niczego nie zauważyła. Rozdarła się na cały głos:
-Co to jest? - krzyczała, potrząsając kartką. - Rozporządzenie numer, instrukcja numer, procedura postępowania na wypadek, numer...
-To lista dokumentów, które wyciekły z Abwehry w ostatnich miesiącach. Kiedy zdobyliśmy obcą radiostację, ta lista wpadła w nasze ręce. Wiemy więc, co ich interesuje.
-Aha. - Kobieta konsekwentnie pchała się w zastawione sidła. - Nie stworzył pan więc żadnego dokumentu, bo bał się pan, że zaraz ukradną go Rosjanie?!
Wlazła na minę.
-Dokumenty giną wszędzie. - Stary pancernik, jak zwykł mawiać pułkownik, odpalił nareszcie swoją pierwszą salwę. Celną. - Na przykład w Barkov.
Kirchoff rozlał herbatę z filiżanki. Heyden zamilkła w pół słowa. Po raz trzeci tego dnia cisza panująca w pokoju była wręcz namacalna.
-Skąd?... - zaczął dyrektor, ale nie dane mu było dokończyć. Stary pancernik wystrzelił jeszcze raz. Tym razem w ciemno.
-To pani była za nie odpowiedzialna, prawda?
Spurpurowiała, Tietz przestał oddychać, a Kirchoff zaczął kaszleć.
-Pan jest chamem!
-Skąd pan o tym wie? - wykrztusił nareszcie Kirchoff.
-Pan pułkownik dobiera tylko ludzi, którzy potrafią dużo wiedzieć. Dlatego też nie przesłuchałem żadnego świadka.
-Nie pan będzie o tym decydował!!! - wrzasnęła Heyden.
Schielke nachylił się w jej kierunku.
-Skoro pułkownik zlecił tę sprawę mnie - wycedził. - To tylko i wyłącznie ja będę o tym decydował.
„Wszystkie salwy w celu, panie kapitanie” - zameldował jego wewnętrzny głos. Wrogi okręt trafiony i zatopiony. I ktoś jeszcze w jego mózgu dodał: „Ale głupia zdzira!”.
Heyden zrobiła ruch, jakby chciała go spoliczkować. Kirchoff musiał odnieść podobne wrażenie, bo chwycił ją za rękę.
-Klaudio, miałaś mnie umówić z zarządem FAMO. Bądź taka dobra i zrób to teraz, bo sprawa jest pilna.
Kobieta, wściekła do granic możliwości, w pierwszej chwili nie zrozumiała, o co mu chodzi, więc powtórzył jaśniej.
-Wyjdź, Klaudio.
Dwóch mężczyzn w tym pokoju przeżyło piękne chwile. Schielke, dlatego, że upokarzanie takich głupich, zajadłych suk sprawiało mu przyjemność, a Tietz, bo zrozumiał, że młody kapitan właśnie wyprowadził stary pancernik na spokojne wody. Jednym obrotem koła sterowego.
Kiedy wściekła Heyden wyszła, o mało nie trzaskając drzwiami, czym narobiłaby sobie jeszcze większych kłopotów, Kirchoff długo się uspokajał. Potem podniósł głowę. Tak jak przewidywał Schielke, jego twarz była idealnie obojętna.