-Skąd pan wie o Barkov?
-Musiałem wykorzystać moje kontakty operacyjne. Ale jeśli to robota sowieckich agentów, to byłbym skłonny podjąć się odzyskania tych dokumentów w ciągu dwudziestu czterech godzin. Niestety, poświęcając inne moje kontakty.
-Nie warto. Informacje są już dawno w Moskwie, więc dokumenty mają dla mnie wyłącznie wartość papieru, na którym je napisano.
Schielke wyjął dwie kartki, które dał mu Heini przed wejściem.
-A tyle mój człowiek dowiedział się od pańskich ludzi dosłownie w przeciągu pół godziny.
Kirchoff musiał nałożyć okulary w drucianej oprawie, żeby przeczytać drobne pismo chłopca.
-Mój Boże - powtarzał co chwilę. - Mój Boże.
-Mam prośbę. Proszę nie karać tych ludzi za gadatliwość. Mój człowiek to wirtuoz w wyciąganiu informacji od przypadkowych ludzi.
-Ale ich obowiązkiem...
-Oni mają odwrotną motywację - przerwał mu Schielke. - To starzy frontowcy z poprzedniej wojny, niektórzy byli ranni, a pani Heyden traktuje ich jak psy.
Dyrektor podniósł oczy i zsunął okulary na sam koniec nosa.
-Na przykład ona potrafi się chwalić, jakie to frykasy jadła w gasthausie, podczas kiedy oni czekali na mrozie, gdzie dostali po menażce cienkiej zupy.
-Tak. - Tietz uznał za stosowne włączyć się do rozmowy.
- Motywacja własnych ludzi ma szczególne znaczenie.
-A pan pułkownik ma tę umiejętność opanowaną do perfekcji - wtrącił Schielke.
-O, jak pan to robi? — Przybysz z Berlina wyraźnie się zaciekawił.
-Może ja opowiem - Schielke uprzedził Tietza. - Pan pułkownik zaprasza do gabinetu, gdzie częstuje doskonałą kawą i koniakiem albo whisky. Toczy się intelektualna rozmowa na wysokim poziomie - przysładzałl szefowi, mając w tym swój własny cel. - Delikwent zauważa jednak, że na biurku leży niepodpisany rozkaz wysiania oficera na front i zdanie, że tym oficerem jest on sam. W rękach pułkownika tkwi wieczne pióro dobrej marki. Delikwent, sącząc koniak, zastanawia się, do czego to pióro zostanie użyte. Czy pułkownik po prostu podpisze rozkaz, czy też skreśli nazwisko i wpisze inne.
-Ależ panie kolego. - Tietz dobrze udawał frasunek. - Pan mnie wtedy opatrznie zrozumiał.
Kirchoff zaczął się śmiać.
-Doskonała metoda. Muszę wypróbować.
-W tej metodzie tkwi kruczek. Ponieważ jeśli pułkownik uzna, że delikwent jest dostatecznie zmotywowany, to po skreśleniu nazwiska może w to miejsce na przykład wpisać największego wroga delikwenta.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
-No, widzę, że u was w Abwehrze wszystko załatwia się zawsze w białych rękawiczkach. I to z jaką skutecznością.
-Staramy się. Staramy. - Tietz, kiedy strach minął, zaczynał się dobrze bawić. — U nas nigdy krew nie tryska na ściany jak w gestapo.
-Dobrze. Przejdźmy więc do poważnych spraw. Co zamierza pan zrobić, skoro zrezygnował pan z przesłuchania tych łudzi?
-Zamierzam się do nich wkręcić. Muszę uchodzić za oficera, który różni się od innych. Na przykład zamówiłem już nowy mundur u najdroższego krawca w Breslau. Kupiłem angielską lotniczą kurtkę na czarnym rynku.
-Chyba zaczynam rozumieć - powiedział Kirchoff. - Jakiś handelek, te sprawy, kontakty z zachodnim frontem...
-Właśnie tak. Potrzebuję paru drobiazgów, żeby uchodzić za kogoś takiego. Na przykład amerykańskiego pistoletu maszynowego, ale takiego, jakie mają na filmach. Z bębnowym magazynkiem i wystającą rękojeścią pod lufą.
-Dostanie pan. Co jeszcze?
-Potrzebuję wszystkiego, co oni tam mają. Amerykańskich papierosów, butów, okularów przeciwsłonecznych, mnóstwa drobiazgów, jak choćby tych nowych pończoch z jakiegoś tworzywa, nylonu, chyba - to ostatnie dodał do listy z myślą o Ricie.
Kirchoff ze zrozumieniem kiwał głową.
-No i dwie najważniejsze sprawy. Muszę mieć możliwość przerzucenia któregoś z tych przestępców na Zachód. Oczywiście wyląduje taki od razu w Berlinie u pana dyrektora osobiście. No, ale Berlin w stosunku do Breslau to przecież zachód.
-Oczywiście.
-Czyli blankiety rozkazów ewakuacji z Breslau podpisane in blanco. A teraz najważniejsze. Długo zastanawiałem się, czego może potrzebować ktoś, kto rozpętał aferę związaną z dziełami sztuki.
-Więc czego?
-Myślałem nad tym, co on zamierza. Uciekać po wojnie obciążony setkami wielkich obrazów? Ciągnąc na wózku antyczne rzeźby? Nie. On jest zainteresowany czymś małym, kosztownym, łatwym w transporcie.
-Zlotem?
-Nie. Brylantami. Małe, drogie, niezniszczalne. W przeciwieństwie do złota można je nawet połknąć i przewieźć we własnym żołądku.
Kirchoff uderzył dłonią w stół.
-Dostarczymy. - Wstał i zaczął krążyć po pokoju. Obaj oficerowie wstali również. - No dobrze - podał rękę Tietzowi. - Widzę, że ta sprawa nareszcie trafiła we właściwe ręce.
Uprzejmie odprowadził ich do drzwi.
-Cieszy mnie profesjonalizm panów. Wspomnę o was w Berlinie.
Tietz rozpływał się w uprzejmościach, a robił to znakomicie. Pożegnali się w poczuciu, że zrobili dobre wrażenie. Jednak każdy z nich tuż za załomem korytarza sięgnął po papierosa.
-Cieszę się, że na pana postawiłem. - Pułkownik nachylił się nad zapałką. - Jest pan wyjątkowo inteligentnym bydlakiem.
-Ach, wkurzyła mnie ta partyjna suka.
-Ciiii, ktoś może podsłuchiwać.
-A skąd. Tu podsłuchuje tylko Heini.
Pułkownik uśmiechnął się, lekko wypuszczając dym. Słyszeli jeszcze, jak Kirchoff woła lokaja.
-Hej ty! Przynieś mi kartkę papieru, wieczne pióro, kawę i koniak. A za pięć minut poproś tu pannę Heyden.
Żeby nie ryknąć śmiechem, zaczęli pospiesznie schodzić po schodach.
Holmes zawsze wybierał dziwne miejsca. Tym razem spotkali się w karciarni przy Neudorfstrasse. Dość przestronne wnętrze z przyciemnionym światłem i kelnerami w wyświechtanych frakach na pierwszy rzut oka przypominało raczej szulernię z jakiegoś gangsterskiego filmu, gdyby nie to, że przy stolikach siedzieli głównie starsi ludzie i przeważnie grali w preferansa. Pikanterii całej scenie dodawał fakt, że za oknami okoliczna ludność spędzona z domów przez wojsko właśnie rozbierała ulicę i z uzyskanych brukówek wznosiła barykadę, co szczegółowo uwieczniała propagandowa ekipa z gazet i kroniki filmowej. Oczywiście Holmes bezczelnie podniósł jedną brukówkę i demonstracyjnie, z uśmiechem na twarzy, zaniósł na miejsce przeznaczenia, pozując do zdjęć. Jeden z fotoreporterów powiedział mu wprost:
-Jutro będzie pan na pierwszej stronie!
Holmes chciał również wystąpić w kronice filmowej, bo podniósł drugą brukówkę i ruszył w stronę ekipy. Ale operator kamery i reporter byli bardziej trzeźwi od pismaków.
-Panie, panie, szkoda zachodu. Nikt do cholery nie uwierzy, że ktoś z taką prezencją i w tak kosztownym płaszczu układa kamienie na barykadach.
-Ale przecież możecie sfilmować człowieka pracy.
-Akurat ktoś uwierzy, że pracuje pan fizycznie. My tu filmujemy zryw prawdziwych ludzi pracy!
W tym momencie którejś z kobiet złamał się obcas i runęła jak długa, gubiąc swoją brukówkę. Holmes oczywiście rzucił się ratować damę pracy, ale zblazowani filmowcy odwracali głowy, więc jego czyn nie został uwieczniony dla potomnych.
Kiedy wreszcie siedzieli w lokalu, Schielke zapytał:
-Ty zawsze się tak zachowujesz?
Zaciekawiony Holmes podniósł oczy.
-Jak? W sposób nielicujący z pracą wywiadu?
-Mhm. - Schielke już w tej chwili zrozumiał, że powiedział coś głupiego. Tamten jednak dodał:
-Zasadniczo o to chodzi. O to właśnie chodzi. - Rozłożył karty na stole. - W co gramy?