Выбрать главу

aby mieć możliwość szybkiego reagowania w sytuacjach kryzysowych.

– Czy to znaczy, że odpuszczamy całkowicie obronę pasów minus jeden i dwa? – W głosie

Schwartz słychać było czyste oburzenie.

– Tak. – Rutta znów uprzedził przyjaciela, tym razem jednak posłał mu proszące spojrzenie.

To był najlepszy moment na rozpoczęcie dialogu z tymi ludźmi. Farland także to zrozumiał,

skinął więc ledwo zauważalnie głową, pozwalając podwładnym na nieco więcej swobody.

– Dopuszczam zadawanie pojedynczych pytań, tylko nie zaczynajcie mi tutaj żadnych

dyskusji! – rzucił.

– W takim razie pozwoli pan, że zapytam: jak to się ma do, cytuję, „ani kroku w tył”? –

Schwartz uśmiechnęła się krzywo. Wreszcie ich dopadła. Tak przynajmniej myślała.

– Bardzo prosto, admirale – odpowiedział pułkownik z takim spokojem, jakby tłumaczył

przypadkowo napotkanej osobie, jak dojść do najbliższej stacji kolejki magnetycznej. – Nasze

najbliższe posunięcia zakładają relokację jednostek floty z dalszych pasów do strefy

przygranicznej, nie ma więc mowy o żadnym „kroku w tył”. – Uśmiechnął się złośliwie. –

Poza tym, może mi pani wierzyć na słowo, wbrew obiegowym opiniom w Radzie nie

zasiadają idioci, a najwyższy admirał Xiao zaaprobował przed godziną założenia naszego

planu i zgodził się przeprowadzić stosowne mediacje. Jeśli nawet napotka jakiś opór, nowe

dyrektywy nadejdą na długo przed tym, zanim zakończymy relokację trzeciej floty.

– Niemniej… – zaczęła Schwartz.

– To już drugie pytanie – usadził ją natychmiast Farland. – Zamykam ten temat.

Kontynuujcie, pułkowniku.

– Tak jest. Zanim przejdę do konkretów, chciałbym zwrócić uwagę na jeden aspekt inwazji,

o którym do tej pory chyba nie rozmawialiśmy. – Ponieważ spojrzeli na niego

z wyczekiwaniem, nie przedłużał tej chwili. – Od pojawienia się pierwszego liniowca nie

otrzymaliśmy od Obcych żadnego komunikatu. Nie wiem, czy tylko ja odniosłem takie

wrażenie, ale oni zachowują się, jakbyśmy byli dla nich… – Zamilkł. Zdawać się mogło, że

szuka odpowiedniego określenia, ale to były tylko pozory. Doskonale wiedział, co

powiedzieć, chciał jednak, aby to słowo padło z ust innego oficera.

– …robakami – mruknął w końcu Korolenko.

– Tak. – Rutta uśmiechnął się, wskazując palcem szefa wydziału bezpieczeństwa. – Taktują

nas jak robactwo, z którym nie sposób się porozumieć. Jak zarazę, którą trzeba wypalić

ogniem. Wszyscy widzieliście przekazy z Valis, Valkirii i Vandala. Po zniszczeniu Rutheforda

Obcy pozostali w okolicy punktu skoku do czasu zniszczenia wszystkich dron. Potem udali się

w głąb układu planetarnego i zajęli się metodycznym ostrzeliwaniem stacji korpusu i instalacji

kolonii. Na Valkirii było to samo, nie odlecieli, dopóki nie starli w proch naszych instalacji

w przestrzeni i na powierzchni. Ostatni raport mówił o tym, że odpalili też coś w rodzaju

dalekosiężnych pocisków samosterujących, których celem są statki pozbawione napędu pod-

i nadprzestrzennego oraz stacje przekaźnikowe znajdujące się w najodleglejszych częściach

tamtejszego systemu. Spodziewamy się też, że eskadra, która pokonała zespół admirała

Khumalo, w najbliższym czasie urządzi podobne czystki na Vandalu.

– Wszystko na to wskazuje – potwierdził Duarte. – Monitorujemy poczynania tych

liniowców, siedem godzin temu rozdzieliły się i obrały kursy na najważniejsze cele

w systemie.

– Ma pan jakieś nowe doniesienia dotyczące orbitalnej kopalni helu-3? – zainteresował się

Rutta.

– Procedury ewakuacyjne zostały wdrożone natychmiast po ataku. Stacja osiągnie gotowość

skokową za cztery i pół godziny. – Duarte podparł się danymi z raportu. – Na długo przed tym,

zanim do Gammy dotrze lecący tam okręt Obcych. Ale to chyba jedyna dobra wiadomość.

Rutta nie skomentował ostatniego zdania.

– Wszystko wskazuje na to, że głównym celem Obcych nie jest podbój zajmowanej przez

nas przestrzeni, tylko eksterminacja ludzkości. A skoro tak, postarajmy się wykorzystać tę

wiedzę z pożytkiem dla siebie i dajmy im zajęcie nie na tygodnie, ale na całe miesiące, a może

i lata. – Spojrzał na siedzącego na przeciwległym krańcu stołu krępego Bonaventurę

i patykowatego Lee, lecz nie dostrzegł w ich oczach zrozumienia. Nic dziwnego, jeszcze kilka

godzin temu sam patrzyłby w niemym podziwie na człowieka mówiącego te słowa.

– Jak chcecie tego dokonać? – zapytał Wexler.

– W bardzo prosty sposób – odparł Rutta. – Skoro tak bardzo im zależy na wymazaniu nas

z mapy Galaktyki, zapewnimy im tyle celów, że będą potrzebowali długich tygodni na

oczyszczenie każdego systemu. Nawet jeśli przyleci ich tutaj wielokrotnie więcej, utkną

w pasach przygranicznych na całe miesiące.

– Sam pan wcześniej powiedział, że rozpracowali nas wywiadowczo – zauważył Duarte. –

Jeśli dysponują tak szczegółową wiedzą na temat naszych okrętów, powinni się orientować

także w tym, które systemy skolonizowaliśmy.

– Powinni – przyznał pułkownik – ale jeśli zacznie pan uważniej analizować wzorzec

pojawiania się ich maszyn rozpoznawczych…

– Mówi pan o tych dziwnych sondach, które wlatują w naszą przestrzeń i znikają po kilku

sekundach? O tych, które niszczą stacje monitorowania punktów skoku? – dopytywał

Korolenko.

– Tak. Te obiekty przeprowadzają zwiad. Wychodzą z nadprzestrzeni na kilka sekund,

rejestrują wszystkie sygnały i znikają, zanim zdążymy zareagować. Jeśli cel wydaje się

obiecujący, kilkadziesiąt godzin później przylatuje eskadra liniowców. Proszę jednak

zauważyć, że te sondy, jak pan je nazwał, nie pojawiają się wyłącznie w zamieszkanych

systemach. Na siedemnaście zarejestrowanych wtargnięć w naszą przestrzeń tylko w pięciu

przypadkach chodziło o skolonizowane miejsca.

– Jeśli są tak mądrzy, jak myślimy, szybko przejrzą nasz fortel – wtrącił Rulescu,

natychmiast gasząc rodzący się przy stole zapał.

– Dlaczego tak pan sądzi, generale? – zapytał Farland.

– To przecież oczywiste – odparował szef łączności. – Wystarczy, że przeanalizują sygnały

radiowe, jakie wyemitowaliśmy w ciągu ostatnich lat.

Rutta przygryzł wargę. Czarnoskóry szczupły mężczyzna, który nie wyglądał wcale na

kogoś, kto ślęczy całymi dniami za konsolą komputera, miał rację. Chociaż…

– I tak, i nie – odezwał się Korolenko. Kto jak kto, ale on powinien się znać na

podsłuchiwaniu. – Skolonizowaliśmy tę część sektora dopiero kilka lat temu, a fale radiowe,

jak wszyscy wiecie, rozchodzą się z prędkością światła, nie mogły więc w tym czasie dotrzeć

za daleko. Jeśli zorganizujemy te pułapki w pasach minus trzy i dalszych, nie uda nam się

zwieść wroga. Sygnały z tamtej części metasektora dotrą do granicy dopiero za kilkanaście lat.

– Ale z jedynki i dwójki mogły już dotrzeć do najbliższych systemów gwiezdnych – upierał

się Rulescu.

– I co z tego? – prychnął Duarte. – Oni siedzą znacznie dalej.

– Skąd to przypuszczenie? – zapytał Wexler.

– Potrzebują około pięćdziesięciu godzin na przysłanie jednostek bojowych – wyjaśnił

wiceadmirał. – Nadprzestrzeń pozwala pokonać rok świetlny w kwadrans. To nie kwestia

technologii, tylko prostej fizyki kwantowej. A skoro tak, ich baza wypadowa może znajdować

się około dwudziestu pięciu parseków od obecnych granicy Federacji. W pasie plus

dwanaście, piętnaście albo osiemnaście.

– A kto powiedział, że oni potrzebują tyle czasu na dolot do celu? – warknęła Schwartz. –

Równie dobrze mogą się czaić w pasie plus jeden albo plus dwa.

– Wątpię – skontrował natychmiast Duarte. – Lokalizacja baz wypadowych tak blisko