Выбрать главу

Rutta wrócił prosto do swojej kajuty. Wciąż był rozdarty, z jednej strony pochwały, które

padły z ust Xiao i pani kanclerz, mile go połechtały, z drugiej czuł obawę, a nawet strach

przed jarzmem nałożonym na jego barki w tej samej, jakże krótkiej rozmowie. Admiralicja

i Rada oczekiwały od niego kolejnego przełomowego planu, a on miał w głowie kompletną

pustkę. Co gorsza, był przekonany, że to nie jest chwilowy stan. Ludziom zaczynało w tej

wojnie brakować opcji. Jedynym rozwiązaniem, które przychodziło mu na myśl, było

stawienie czoła wrogim eskadrom. A to mogło mieć zgubne skutki, i to nie tylko dla załóg

biorących udział w bitwach. Jeśli trzecia flota rzuci do walki któryś z nowo utworzonych

zespołów uderzeniowych i poniesie sromotną klęskę, morale żołnierzy i marynarzy – i tak już

niskie – spadnie poniżej akceptowalnego poziomu.

Historia pokazywała, jak kończą się tego typu porażki. Fale dezercji, odmowy wykonania

rozkazów, w końcu rozpad armii. A do tego nie można przecież dopuścić. Nie teraz, gdy

pojawiło się światełko w tunelu. A nawet dwa światełka, jeśli liczyć zgodę admiralicji na

przerzucenie do trzeciego metasektora dużych kontyngentów z innych flot. Za dwa, trzy

miesiące na pograniczu Terytoriów Wewnętrznych i Rubieży powstaną nowe bazy, pojawią się

setki nowych okrętów wojennych. Wiadomość z admiralicji zawierała bardzo szczegółowe

plany i harmonogramy dyslokacji jednostek. Xiao zgodził się na niemal wszystkie żądania

Farlanda. Jedynym wyjątkiem było pozostawienie w odwodzie największych okrętów

pierwszej floty. Choć od wojny domowej minęło już ponad sto lat, Systemy Centralne nadal

nie uwolniły się od paranoicznego strachu przed kolejną secesją. A szkoda, bo pancerniki

czwartej generacji mogłyby zmienić układ sił w najbliższych starciach.

Czternaście miesięcy – pomyślał Rutta, zdejmując bluzę munduru. Mniej niż mgnienie oka

w porównaniu z wiekiem wszechświata, cała wieczność z perspektywy walczących ludzi.

Nalał sobie szklaneczkę whisky, szczodrze, na trzy palce, a potem opadł na fotel przy konsoli

komputera, mając nadzieję, że alkohol ukoi jego skołatane nerwy i otworzy mu oczy na

aspekty, których do tej pory nie dostrzegał.

Picie pomagało mu czasami, o ile nie przesadził. Lekki rausz, zanim zabił szare komórki,

pobudzał je, pozwalając spojrzeć na problem z odpowiedniego dystansu i z właściwej

perspektywy. Oby tym razem było podobnie.

Pułkownik włączył komputer. Wirtualne ekrany rozjarzyły się niemal natychmiast,

wyświetlając otwarte wcześniej dokumenty, wykresy i symulacje. Na jednym z bocznych okien

zobaczył folder poczty. W pół godziny, bo tyle czasu minęło od chwili wyłączenia terminala,

otrzymał siedemnaście wiadomości, w tym czternaście raportów dotyczących analiz ostatnich

ataków, dwa powiadomienia o umilknięciu kolejnych stacji monitorowania i…

Zmrużył oczy, nie mogąc uwierzyć, kto jest nadawcą ostatniego przekazu. Doktor Annely

Godbless. Bogini złego smaku i królowa ciętej riposty. Już sam nagłówek sugerował, że treść

wiadomości podniesie mu ciśnienie.

„Jak mogliście, skurwyklonie pomioty” – tak właśnie zatytułowała swój przekaz.

Pociągnął spory łyk whisky, zanim zdecydował się aktywować zapis. Ku jego zdziwieniu

wiadomość była tekstowa, zaraz jednak przypomniał sobie, ile kosztowałaby pełna transmisja

z sąsiedniego sektora. Pion naukowy nie dysponował tak ogromnymi funduszami jak wojsko,

dlatego jego pracownicy byli przyzwyczajeni do archaicznych metod komunikacji. I chwała na

wysokości – pomyślał Rutta, zagłębiając się w lekturę.

Wróciłam, stary capie, i kurwirtual w czarną dziurę od dupy strony wtykany, nie uwierzysz, wypierdku, ale

zaniemówiłam. Pierwszy raz w życiu odebrało mi głos. Zniweczyliście sześć lat pracy mojego zespołu! Sześć lat, ty ćwoku w śmiesznej czapeczce, żebyś tak się dzisiaj zesrał gwiazdkami, których ci do kołnierzyka poprzypinali. Jakim prawem dopuściłeś do takiej profanacji, pytam? Ja ci tego nie daruję, o nie! Złożyłam już doniesienie do admiralicji. Tym

razem się nie wywiniecie, ty i ten twój przydupas. Pajace w jednakowych mundurkach zrobią z wami porządek. Mają więcej gwiazdek niż wy, a tylko to się u was liczy, skurwyklony niedohodowane.

Bez wyrazów szacunku,

dr A. Godbless,

Xan 4.

Xan 4… Jędza wymendziła jakimś cudem fundusze na dokończenie swoich badań, ale

dlaczego musiała go o tym poinformować? I o jakiej profanacji mówiła? Przyjrzał się uważnie

wiadomości. W słowie „profanacja” zauważył hiperlink do załącznika. Hmm… Drugim

łykiem opróżnił szklankę i aktywował podesłany mu plik.

* * *

Farland odebrał, nie patrząc nawet, kto prosi o rozmowę. On także miał dość wszystkiego,

mimo że sprawy nie potoczyły się aż tak źle, jak się obawiał.

– Co jest? – burknął, nie odrywając wzroku od dokumentów.

– Chyba wiem, o co chodziło Xiao – rzucił rozbawiony Rutta.

Wielki admirał zlustrował go zdziwionym spojrzeniem. Uśmiech na twarzy pułkownika

wydawał mu się tak nierealny, że aż nieprawdziwy.

– Słucham?

– Pytałeś mnie po spotkaniu, o co może chodzić ze Święckim. Chyba już wiem.

– I to takie zabawne? – mruknął poirytowany Farland.

– Sam zobacz.

Rutta zniknął z wyświetlacza, za to nad padem projektora pojawiła się miniaturowa

projekcja.

Nad przecinającą równinę rzeką wyrastała w niebo sięgająca chmur postać człowieka,

mężczyzny noszącego mundur podoficera floty. Theo nie rozpoznał jego twarzy, nie zrozumiał

także, co znaczą chrzęsty dobiegające z głośników.

– Co to ma być? – wymamrotał szczerze zdziwiony.

– Czekaj… – Rutta pogmerał przy klawiaturze swojego komunikatora. – Patrz teraz.

Z głośników popłynął głos mechanicznego tłumacza.

– Nazywam się Henryan Święcki, jestem człowiekiem, istotą rozumną zamieszkującą

odległe systemy gwiezdne. Przybyłem do was w pokoju, ale gdy ujrzałem wasze czyny, stałem

się śmiercią, niszczycielem światów. Mam moc, o jakiej wasi uczeni jeszcze nie śnili.

Ujarzmiam żar słońc, ścieram w pył planety, niosę zagładę całym rasom. Jednym skinieniem

palca pokonam wasze armie, jednym oddechem wyjałowię pola, które uprawiacie, jednym

spojrzeniem zmiażdżę wszystkie kręgi, które zbudowaliście od zarania dziejów. Uczynię to

bez wahania, jeśli nie wykonacie moich rozkazów! Słuchajcie zatem, jaka jest moja wola:

odejdziecie za rzekę zwaną Adal Vin i zostaniecie za nią już na zawsze. Najdłuższa z rzek

Suhurty będzie od tej pory nieprzekraczalną granicą dla was i dla Wojowników Kości. Macie

jednak moje słowo, że żaden Suhur nie dotknie szponami południowego brzegu, jeśli mu na to

nie pozwolicie. Każdego wojownika, który mi się przeciwstawi, spalę na popiół, nie

zostawiając nawet jednej kostki, by mogła trafić na klanowy totem. Jeśli wy mnie nie

posłuchacie, wygnam was z Suhurty na dobre, a potem poprowadzę nieprzeliczone klany na

żyzne równiny Gurdu’dihanu, by zamieniły go w martwą pustynię. Odejdźcie natychmiast,

a zostaniecie oszczędzeni.

Po tej tyradzie wody rzeki zostały wysmagane gradem laserowych promieni, zapewne

wystrzelonych z zamaskowanego grawilotu albo satelity.

– Kim jest ten domorosły klon Oppenheimera z taniego holo? – zapytał Farland, nie

odrywając wzroku od projekcji.

– To, mój drogi, jest Beta Xana 4 i bliżej ci nieznany kapitan, a podówczas sierżant,

Henryan Święcki.

– Nie do końca rozumiem, o co w tym nagraniu chodzi.

– Wiesz, czym zajmowałem się przez ostatnie sześć lat? – zapytał Rutta.

– Tak. Nadzorowałeś operację badania jakiejś planety, na której znaleźliśmy dwie bardzo