prymitywne rasy obcych istot, niełapiących się nawet na zero w skali Kardaszewa.
– Mniej więcej. Odwołano nas stamtąd w nader interesującym momencie. Gurdowie, ci
bardziej rozwinięci, zamierzali właśnie dokonać eksterminacji resztek Suhurów, których nie
bez racji nazywaliśmy Zwierzakami. Alarm ogłoszono na kilka dni przed ostateczną bitwą,
która miała się rozegrać w tym właśnie miejscu.
Wielki admirał raz jeszcze odtworzył całość projekcji.
– Nadal niewiele z tego rozumiem. Skąd masz to nagranie?
– Znalazłem je w poczcie przychodzącej, gdy wróciłem ze spotkania. Zostało wysłane
dzisiaj z Xana 4. Naukowcom udało się jakimś cudem przekonać władze do kontynuowania
badań, ale… – Zamilkł na moment. – Po przybyciu na miejsce okazało się, że tubylcy mają
nowego boga. Naszego niecenionego sierżanta…
– A to skurwyklon… – mruknął wielki admirał, odtwarzając przemówienie po raz trzeci.
– Godbless, ta jędza, o której ci wspominałem…
– Ta od pajaców w jednakowych mundurkach i w fikuśnych czapeczkach?
– Ta sama. Napisała do mnie, czujesz to? Napisała – powtórzył, szczerząc zęby. –
Poinformowała mnie w krótkiej notce, że to nagranie trafiło także do admiralicji. Xiao dostał
je wcześniej, ponieważ mój nowy adres musiała dopiero zdobyć.
– Cudnie, po prostu cudnie. Jestem chyba jedynym dowódcą floty, który ma pod rozkazami
prawdziwego boga, i to wyznawanego przez dwie całkowicie odmienne rasy, ale powiadam
ci, jeśli ten Święcki spieprzy cokolwiek na Ulietcie, to przysięgam jak tu stoję, że osobiście
wykastruję go na oczach wszystkich wyznawców.
– Myślę, że nie mamy się czym martwić – zapewnił go pułkownik. – Ten facet ma naprawdę
dobrze poukładane w głowie.
– Właśnie widzę… – Farland opadł ciężko na oparcie fotela, nie mogąc oderwać wzroku
od nieznanej planety i postaci widmowego żołnierza.
.
TRZYNAŚCIE
System Anzio, Sektor Zebra,
23.10.2354
– Nie!
– Pułkowniku…
– Powiedziałem: nie! Kto wam dał prawo podjęcia takiej decyzji bez konsultacji ze
sztabem metasektora?
Święcki przełknął ślinę. Nie przypuszczał, że Rutta zapiekli się do tego stopnia. Dokumenty,
które przesłał w nocnym raporcie, mówiły przecież wyraźnie, że brak reakcji może się
zakończyć katastrofą. Przyciśnięty przez Henryana główny inżynier kopalni zarządził dokładną
kontrolę wszystkich torów. Po przeanalizowaniu wyników wydał jednoznaczny werdykt –
kontynuacja prac pod takimi obciążeniami doprowadzi do nieuchronnej katastrofy w ciągu
następnej doby.
– Wydano mi rozkaz dopilnowania, aby załadunek rdzeniowca przebiegł bez zakłóceń –
odparł kapitan, siląc się na spokój. – Wykryłem poważne zagrożenie dla realizacji mojej misji
i poczyniłem stosowne kroki.
– Nie, wy nadal nie rozumiecie, coście zrobili. – Rutta na przemian bladł i siniał, jakby za
moment miał dostać apopleksji. – Głową za was poręczyłem, a wy… wy…
– Proszę mnie zrozumieć, pułkowniku – spróbował jeszcze raz Święcki. – Widział pan
dokumenty sporządzone przez nadzór kopalni. Wyniki badań nie pozostawiają wątpliwości.
Od katastrofy dzieliły nas godziny. Gdybym nie kazał zmniejszyć obciążenia torów, być może
rozmawialibyśmy teraz o fiasku na niebywałą skalę…
– Te półtora miliona ton, które stracimy, to fiasko na niebywałą skalę – przerwał mu Rutta.
– Admiralicja każe was rozstrzelać. Na miejscu. I mnie pewnie też przy okazji. Nie zdajecie
sobie sprawy, jak ważna jest każda tona tej rudy.
– Proszę mnie zatem oświecić.
– To ściśle tajna wiadomość – burknął pułkownik.
Na moment zapadła niezręczna cisza.
– Wezmę całą winę na siebie… – zaczął znowu Święcki, ale umilkł w pół zdania,
zgromiony stekiem wyzwisk.
– Nie, niczego nie będziecie na siebie brać, za to skontaktujecie się natychmiast z zarządem
kopalni i każecie im wrócić do starego harmonogramu.
Henryan pokręcił głową.
– Jeśli to zrobię, rdzeniowiec odleci bez kilku kolejnych milionów ton ładunku.
– Tego nie możecie wiedzieć! – wydarł się Rutta, ale już ze znacznie mniejszym
zacietrzewieniem. Zaczynało do niego docierać, że jego podwładny jednak postąpił słusznie.
Ale czy admiralicja potraktuje tę samowolkę w ten sam sposób? – A jeśli nawet, to i tak nie
mieliście prawa podjąć takiej decyzji. Powinniście zaczekać na jej zatwierdzenie, choćby na
poziomie sztabu metasektora.
– Proszę wybaczyć, pułkowniku, ale czy pan wierzy w to, że ktoś od Farlanda podjąłby tego
rodzaju decyzję w ciągu kilkunastu godzin?
To także była bardzo celna uwaga. Trwała wojna, na zatwierdzenie każdego istotnego
rozkazu czekało się czasem nawet dobę. A im ważniejsze dyrektywy, tym dłuższe oczekiwanie.
W tym konkretnym przypadku nikt na Anzio nie podjąłby decyzji, sprawa zostałaby przekazana
admiralicji i… Święcki miał rację, prędzej doszłoby do katastrofy niż do rozstrzygnięcia, ale
przynajmniej odbyłoby się to z zachowaniem drogi służbowej, a odpowiedzialność za porażkę
spadłaby na któregoś z admirałów, nie na nich.
– Ale tu przecież nie o nasze głowy chodzi, tylko o wyższe cele. Sam pan to przed chwilą
powiedział – obruszył się kapitan, gdy usłyszał kolejny, nieco tylko łagodniejszy wywód
przełożonego.
– Wy mi tu nie wyjeżdżajcie z wyższymi celami, Święcki – wymamrotał przygwożdżony
Rutta. – To flota, nie korporacja. Nie po to wymyślono drogę służbową, żebyście mi tu drugi
Xan 4 urządzali.
– Jaki znowu Xan 4, pułkowniku? Próbowałem podjąć najlepszą z możliwych decyzji
i zminimalizować straty.
– Straty, sraty. Może to do was jeszcze nie dotarło, ale nie jesteście bogiem.
– Nie rozumiem…
– Nie rozumiecie, niszczycielu światów ujarzmiający żar słońc? – warknął Rutta, próbując
wylać z siebie resztę żali.
Święcki poczuł, że kark mu sztywnieje.
– Skąd pan… – zatchnął się na drugim słowie.
– Godbless wróciła na Xana 4. I powiadomiła o wszystkim admiralicję. Teraz rozumiecie,
dlaczego mamy podwójnie przesrane? Xiao osobiście o was wypytywał. Kazał mi
dopilnować tej operacji, a ja, jak ten skończony dureń, dałem za was głowę.
Henryan do reszty stracił rezon. Był pewien, że dowództwo przełknie sprawę korekty wagi
wystrzeliwanych ładunków. Ryzyko katastrofy było zbyt duże, każda rozsądna osoba prędzej
czy później przyznałaby mu rację, nawet gdyby po drodze zebrał trochę cięgów. Na to był
przygotowany, ale gdy usłyszał, że admiralicja wie o samowolce z Xana, dotarło do niego, że
jego wczorajsza decyzja może zostać uznana za podobny nieprzemyślany wyskok. A to
diametralnie zmieniłoby optykę postrzegania problemu.
– Czy to już wszystko? – zapytał pułkownik.
– Jeśli można, chciałbym poruszyć temat ewakuacji – zaczął ostrożnie Święcki.
– Słucham.
– Chyba znalazłem sposób na ocalenie większej liczby kolonistów.
– To ich ratujcie, co mnie do tego – warknął rozeźlony pułkownik.
– Ale… – Henryan oblizał spierzchnięte wargi. – Ale to będzie wymagało kolejnej, choć
naprawdę niewielkiej ingerencji w harmonogram załadunku rudy.
Rutta nabrał tchu, jakby zamierzał znów się wydrzeć. Twarz mu lekko pociemniała. Udało
mu się jednak powstrzymać wybuch.
– Możecie się wyrażać jaśniej? – zapytał.
– Tak jest. Mam już dokładne wyliczenia. – Święcki przesłał mu plik.
Wystarczyło jedno spojrzenie na dokument, by pułkownik eksplodował.