— Do walki, owszem. Ale czy ktoś o twoim wyglądzie musi walczyć? — Cofnęła się o krok i udała, że bacznie mi się przygląda. — Chyba niewielu jest takich, którzy odważyliby się stawić ci czoło.
Tymczasem prawda przedstawiała się w ten sposób, że w butach na grubej podeszwie Gunnie prawie dorównywała mi wzrostem, a tam, gdzie każdy materialny przedmiot miał swoją wagę, z pewnością sporo by ważyła, gdyż grube kości i solidne mięśnie okrywała spora warstwa tłuszczu.
Roześmiałem się i przyznałem, że nóż najbardziej przydałby mi się w chwili, kiedy Sidero zrzucał mnie z pomostu. Pokręciła głową.
— Och, nie. Nóż nawet by go nie zadrasnął. — Uśmiechnęła się, po czym dodała: — Jak powiedział właściciel burdelu, kiedy marynarz zgłosił się do niego z pretensjami. — Ponownie wybuchnąłem śmiechem, ona zaś objęła mnie przyjaźnie. — Poza tym, nóż potrzebny jest nie tylko do walki, ale przede wszystkim do pracy. Jak przetniesz linę, jeśli nie masz noża, albo jak otworzysz pojemnik z żywnością? Rozglądaj się uważnie dokoła; w tych ładowniach można znaleźć wiele interesujących rzeczy.
— Idziemy chyba w niewłaściwym kierunku — zauważyłem.
— Nie obawiaj się, znam drogę. Gdybyśmy wracali tak jak tu weszliśmy, na pewno nie udałoby się niczego wyszperać.
— A co się stanie, jeśli Sidero wyłączy światło?
— Nie zrobi tego. Kiedy raz się je włączy, działa tak długo, aż wszyscy wyjdą. Oho, widzę coś. Patrz!
Spojrzałem we wskazanym kierunku. Nie wiedzieć czemu natychmiast doszedłem do wniosku, iż zauważyła ten nóż dużo wcześniej, podczas polowania na kudłatą istotę, by teraz udać, że właśnie go znalazła. Widać było tylko rękojeść z kości.
— Weź go sobie. Nikt nie będzie miał nic przeciwko temu.
— Nawet gdyby miał, z pewnością bym się tym nie przejął — odparłem.
Był to myśliwski nóż o spiczastym ostrzu z piłą, długości jakichś dwóch piędzi. W sam raz do ciężkiej pracy, pomyślałem.
— Weź też pochwę. Przecież nie będziesz ciągle trzymać go w ręce.
Pochwa została wykonana ze zwykłej czarnej skóry, ale miała niewielką kieszonkę, przez co przypominała nieco sporządzoną z doskonale wyprawionej ludzkiej skóry pochwę Terminus Est. Nóż spodobał mi się na pierwszy rzut oka, teraz zaś podobał mi się jeszcze bardziej.
— Przymocuj go do pasa.
Uczyniłem to, po czym przesunąłem go na lewą stronę, by zrównoważyć ciężar pistoletu.
— Przypuszczałem, że na takim ogromnym statku przywiązuje się więcej wagi do rozmieszczenia ładunku — zauważyłem.
Gunnie wzruszyła ramionami.
— To właściwie nie jest ładunek, tylko rupiecie. Czy wiesz, jak jest zbudowany ten statek?
— Nie mam najmniejszego pojęcia.
Parsknęła śmiechem.
— Tak samo jak wszyscy. Naturalnie snujemy różne domysły, ale w końcu okazuje się, że są błędne, a przynajmniej większość z nich.
— Wydawało mi się, że powinniście znać swój statek…
— Jest za duży i jest w nim zbyt wiele miejsc, do których nie mamy dostępu. Wiadomo jednak, że ma siedem pokładów, nie z jednej strony, ale ze wszystkich, przede wszystkim po to, żeby pomieściło się więcej żagli. Rozumiesz?
— Tak.
— Na trzech pokładach są jakby głębokie wnęki, pełniące funkcję głównych ładowni. Na czterech pozostałych trzyma się różne graty, takie jak te, które widzisz, a oprócz tego są tam kajuty pasażerskie, kwatery załogi i mnóstwo innych rzeczy. Właśnie: skoro mowa o kajutach, to chyba powinniśmy już wracać.
Poprowadziła mnie ku drabinie wiodącej ku innej platformie niż ta, z której niedawno spadłem.
— Wyobrażałem sobie, że skorzystamy z jakiegoś ukrytego przejścia albo że wędrując między tymi rupieciami, jak je nazwałaś, stwierdzimy nagle, że przemieniły się w ogród.
Kobieta pokręciła głową, po czym odparła z uśmiechem:
— A wiec jednak zdążyłeś już trochę zobaczyć? Poza tym, zdaje się, że jesteś poetą, a zapewne również dobrym kłamcą.
— Byłem Autarcha Urth. Istotnie, musiałem od czasu do czasu posługiwać się kłamstwem, choć wtedy nazywało się to dyplomacją.
— To całkiem zwyczajny statek, tyle że został zbudowany przez ludzi zupełnie niepodobnych do ciebie albo do mnie. Byłeś Autarcha, powiadasz… Czy to znaczy, że władałeś całą Urth?
— Tylko jej niewielkim fragmentem, chociaż miałem prawo do całości. Wstępując na pokład tego statku zdawałem sobie sprawę, że jeśli moja wyprawa zakończy się sukcesem, to z pewnością nie wrócę jako Autarcha. Trochę się jednak dziwię, iż ta wiadomość nie wywarła na tobie żadnego wrażenia.
— Jest tyle różnych planet…
Niespodziewanie wybiła się z obu nóg i poszybowała w górę niczym wielki błękitny ptak. Choć ja sam wykonywałem już podobne skoki, widok kobiety zdolnej do takiego wyczynu musiał wywołać zdziwienie. Wzniosła się łokieć lub dwa nad ażurową platformę, po czym opadła na nią lekko jak piórko.
Przypuszczałem, że kwatery załogi będą przypominały wąski i ciasny forkasztel „Samru”, tymczasem okazało się, że marynarze mają do dyspozycji mnóstwo obszernych kajut rozmieszczonych na wielu poziomach wokół szerokiego szybu wentylacyjnego. Gunnie poinformowała mnie, że musi wracać do obowiązków, i zaproponowała, bym poszukał sobie wolnej kabiny.
Chciałem już odpowiedzieć, że przecież mam własną kajutę, którą opuściłem zaledwie wachtę temu, ale coś mnie powstrzymało. Skinąłem tylko głową, po czym zapytałem, jaka lokalizacja, jej zdaniem, będzie najlepsza — przypuszczam, iż w uszach Gunnie zabrzmiało to jak pytanie, gdzie mogę znaleźć kajutę położoną najbliżej jej miejsca zamieszkania. Wskazała mi kierunek, po czym rozeszliśmy się w przeciwne strony.
Na Urth najstarsze zamki otwiera się za pomocą słów. W taki właśnie zamek były wyposażone drzwi mojej luksusowej kabiny, teraz zaś ze zdziwieniem stwierdziłem, iż mówiące zamki strzegą także dostępu do kajut załogi, mimo że zarówno wszystkie włazy, jak i drzwi wiodące do ładowni, w której niedawno byłem, otwierało się i zamykało bez użycia słów. Pierwsze, a także drugie drzwi, do których podszedłem, poinformowały mnie, że strzeżone przez nie pomieszczenia mają już stałych mieszkańców. Musiały to być nadzwyczaj wiekowe mechanizmy, ponieważ zdążyły wykształcić coś w rodzaju zróżnicowanych osobowości.
Trzeci zamek zaprosił mnie do środka.
— Bardzo ładna kajuta! — dodał z własnej inicjatywy.
Zapytałem, kiedy po raz ostatni ktoś mieszkał w tej „bardzo ładnej kajucie”.
— Nie wiem, panie. Na pewno wiele podróży temu.
— Nie nazywaj mnie „panem”. Jeszcze nie wiem, czy zamieszkam w twojej kajucie.
Nie odpowiedział. Te zamki z pewnością mają niewielką inteligencję, bo w przeciwnym razie łatwo byłoby je przekupić, a prędzej czy później musiałyby oszaleć. Po chwili drzwi otworzyły się na oścież i wszedłem do środka.
W porównaniu z kabiną, którą do tej pory zajmowałem, ta absolutnie nie zasługiwała na miano „bardzo ładnej”. Znajdowały się w niej dwie wąskie koje, szafa, komoda, w kącie zaś urządzenia sanitarne. Wszystko było pokryte warstwą kurzu takiej grubości, iż bez trudu wyobraziłem sobie, jak bucha kłębami z otworów wentylacyjnych, choć kłęby te mógłby dostrzec tylko ktoś dysponujący umiejętnością przyspieszania biegu czasu albo żyjący równie długo jak drzewo, dla którego każdy rok jest jak jeden dzień, albo trwający wiecznie jak Gyoll, od początku świata tocząca swoje wody przez Nessus.