Выбрать главу

Potrząsnął głową, tłumacząc sobie, że jej zachowanie wynika najprawdopodobniej z zazdrości. Marie nigdy nie była w Indiach, tylko w Lanzarote, na Krecie i w podobnych miejscach. Tam, dokąd jeżdżą wszyscy Norwegowie i Szwedzi i gdzie kelnerzy wołali za nią „Ej ty, Szwedka!", a ją to irytowało. W Indiach jest zupełnie inaczej.

– Co z malarią? – pytała dalej. – Może powinieneś się zaszczepić?

– Nie wiem.

– Zadzwoń do lekarza. Lepiej, żebyś nie wrócił z malarią, gruźlicą, żółtaczką czy czymś w tym rodzaju. I nie pij wody z kranu ani soków, ani nie jedz owoców. Pilnuj, żeby podawano ci dobrze ugotowane mięso. Trzymaj się z daleka od lodów, chociaż tak bardzo je lubisz.

– A wolno mi pić alkohol? – zapytał z przekąsem.

– Myślę, że tak. Tylko się nie upij, bo narobisz sobie kłopotów.

– Nigdy się nie upijam – odparł Gunder. – Ostatni raz byłem pijany piętnaście lat temu.

– Wiem. Będziesz dzwonił, prawda? Muszę wiedzieć, czy wszystko w porządku. Mogę odbierać ci pocztę i podlewać kwiatki. Trawnik też pewnie trzeba będzie skosić raz albo dwa. Możesz chyba przewieźć skrytkę do nas, prawda? Żeby nikogo nie kusiło. Samochód zostawisz na lotnisku? To chyba dużo kosztuje?

– Nie jestem pewien.

– Nie jesteś pewien? Miejsce na parkingu trzeba rezerwować z wyprzedzeniem. Musisz to jutro załatwić. Nie możesz ot tak, po prostu, pojechać na lotnisko i zostawić samochodu w pierwszym lepszym miejscu.

– Rzeczywiście, chyba nie mogę.

Jak to dobrze, że Marie jednak przyjechała. Aż zakręciło mu się w głowie od tego wszystkiego, co mówiła. Poszedł po koniak. Na Boga, zasłużył sobie na drinka. Kiedy wrócił, Marie otarła usta serwetką i powiedziała z uśmiechem:

– To takie ekscytujące! Wszystko będziesz musiał nam opowiedzieć po powrocie. Masz filmy do aparatu? Wykupiłeś ubezpieczenie? Zrobiłeś sobie listę spraw, które musisz załatwić?

– Nie – odparł, sącząc koniak. – Zrobisz to za mnie, Marie? Proszę…

Nie kazała się długo prosić, tylko od razu zerwała się i pobiegła po kartkę i długopis. Podczas gdy Gunder delektował się koniakiem, ona spisywała listę „do zrobienia". Obserwował ją ukradkiem. Ssała końcówkę długopisu i stukała nią lekko o zęby. Miała pełne, zgrabne ramiona. Całe szczęście, że ma taką siostrę. I że między nimi wszystko jest w porządku.

Będzie miał ją zawsze, cokolwiek się zdarzy.

Rozdział 2

Oto jak Gunder wyglądał w samolocie: wyprostowany jakby połknął kij, w koszulce z krótkim rękawem od Dressmana, granatowej bluzie i spodniach w kolorze khaki. Do tej pory nieczęsto latał samolotem, więc był pod wrażeniem wszystkiego, co widział dookoła. Do schowka bagażowego nad głową wsadził czarną torbę; w wewnętrznej, zamkniętej na suwak kieszonce znajdowało się pudełeczko z filigranową broszką. W portfelu miał indyjskie rupie, marki niemieckie i brytyjskie funty. Zamknął oczy. Nie spodobało mu się gwałtowne uczucie zasysania przy starcie.

– Nazywam się Gunder – powiedział do siebie po angielsku. – Jak się miewasz?

Sąsiad spojrzał na niego.

– Pańska dusza została w Gardermoen. To chyba miła świadomość, nie sądzi pan?

Gunder nie zrozumiał.

– Kiedy leci pan tak daleko jak dzisiaj, pańska dusza zostaje w tyle, gdzieś na lotnisku. Może w pubie na dnie szklanki. Ja przed odlotem wypiłem jedną whisky.

Gunder spróbował sobie wyobrazić, jak smakuje whisky o tak wczesnej porze, lecz nie udało mu się. On sam zamówił kawę i stał przy barze, obserwując spieszących się ludzi, po czym wyruszył na niespieszną przechadzkę w swoich nowych sandałach. Był pewien, że jego dusza jest na miejscu, pod granatową bluzą.

– Powinien pan wziąć kawę zamiast whisky.

Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie, po czym wybuchnął śmiechem.

– Czym pan handluje?

– Czy to aż tak rzuca się w oczy?

– Owszem.

– Maszynami rolniczymi.

– I leci pan na targi do Frankfurtu?

– Nie. Tym razem jestem turystą.

– Nie sądziłem, że ktokolwiek przyjeżdża wypoczywać do Frankfurtu – zdziwił się mężczyzna.

– Lecę znacznie dalej – wyjaśnił Gunder. – Aż do Mombaju.

– Gdzie to jest?

– W Indiach. Dawniej Bombaj, jeśli to coś panu mówi. – Gunder uśmiechnął się dumnie. – Nazwę zmieniono w 1995.

Mężczyzna zatrzymał przechodzącą stewardesę i poprosił o whisky z lodem. Gunder zamówił sok pomarańczowy, opuścił oparcie i zamknął oczy. Nie miał ochoty na rozmowę. Zbyt wiele spraw musiał przemyśleć. Co powinien opowiedzieć o Norwegii, o Elvestad? O tym, jacy są Norwegowie? A właściwie, jacy oni są? A o jedzeniu? Kotlety, ryby i wędzony ser. Łyżwy. Bardzo zimno, czasem nawet do minus trzydziestu. Ropa naftowa. Przyniesiono mu sok. Pił powoli, ssąc kostkę lodu. Potem zgniótł kubek i wcisnął go do elastycznej siatki na oparciu fotela przed nim. Za oknem, jak strzępki waty cukrowej, przesuwały się obłoki. A jeśli nie uda mu się znaleźć w Indiach żony? Skoro nie znalazł jej u siebie, to czemu miałoby mu się udać w obcym kraju? Ale przynajmniej coś się działo, doświadczał czegoś nowego. O ile wiedział, nikt z Elvestad nie był jeszcze w Indiach. Gunder Jomann, człowiek bywały w świecie. Przypomniał sobie, że nie wymienił baterii w aparacie, jednak z pewnością dostanie je na lotnisku. Przecież nie leci na obcą planetę. Jakie imiona noszą indyjskie kobiety? Jeśli ta, którą spotka, będzie miała imię niemożliwe do wymówienia, wymyśli dla niej jakieś zdrobnienie. Przypomniał sobie: Indira. Indira Gandhi. Nic trudnego. Bardzo podobne do Elvira. Ludzie mają jednak ze sobą wiele wspólnego. W końcu zasnął, a ona natychmiast zjawiła się w jego śnie. Jej oczy błyszczały.

Marie codziennie zaglądała do domu Gundera. Sprawdzała drzwi i okna, wyjmowała pocztę ze skrzynki i kładła ją na kuchennym stole. Wtykała palec do wszystkich doniczek z kwiatami. Zawsze zostawała kilka minut dłużej, żeby się o niego pomartwić. Ufny jak dziecko, teraz był gdzieś tam, w upale, z dwunastoma milionami obcych ludzi mówiących nieznanymi mu językami. Był solidnym, godnym zaufania człowiekiem, nieimpulsywnym i skromnym. Przesunęła wzrokiem po wiszących na ścianach fotografiach przedstawiających ich matkę i ją samą, pięciolatkę o pucołowatej buzi i pulchnych kolanach. Jedno zdjęcie Gundera w mundurze wojskowym, jedno rodziców przed domem. Powiesił też paskudny zimowy krajobraz, który kupił na aukcji w kawiarni. Przyjrzała się meblom; były niewyszukane, ale solidne. Czyste okna. Jeśli kiedykolwiek znajdzie sobie żonę, będzie traktował ją jak księżniczkę. Powinien się jednak pospieszyć. Wciąż jeszcze był jak najbardziej do rzeczy, ale to i owo zaczynało mu już lekko obwisać. Brzuch. Policzki. Łysiał powoli, lecz wyraźnie. Ręce miał duże i szorstkie, jak ojciec. On też byłby wspaniałym ojcem. Ogarnął ją smutek. Być może przyjdzie mu się jednak zestarzeć w samotności. Po co poleciał do tych Indii? Znaleźć sobie żonę? Już wcześniej przemknęło jej to przez głowę. Co ludzie powiedzą? Ona na pewno nic nie powie, będzie jak najbardziej życzliwa, ale inni, którzy nie kochają go tak jak ona? Czy on aby na pewno wie, co robi? Prawdopodobnie tak. Jego głos w słuchawce, z daleka, z Indii, wśród trzasków i szumów. Podekscytowany. Jestem tu, Marie. Upał ogromny. Byłem mokry, zanim zdążyłem zejść po schodkach z samolotu. Znalazłem hotel. Wszyscy mówią po angielsku, nawet kelnerka. Powiedziałem po angielsku „kurczak", a ona przyniosła mi takiego kurczaka, jakiego w życiu jeszcze nie jadłem. Nie wiesz, jak może smakować kurczak, dopóki nie przyjedziesz do Indii. A do tego jest tanio. Kiedy przyszedłem tam nazajutrz, od razu podeszła i zapytała, czy znowu chcę kurczaka. Teraz jadam tam codziennie. Za każdym razem jest inny sos: czerwony, zielony albo żółty. Nie muszę szukać innej restauracji. Ta nazywa się „Tandel's Tandoori". Obsługa jest bardzo dobra.