Выбрать главу

– Pojadę z tobą.

– Kochany jesteś, ale nie ma potrzeby.

– Nie zgadzam się. – Nie dał jej dojść do słowa, mimo że próbowała protestować. – Nie powinnaś jechać tam sama. Ponury widok. Chcesz czy nie, jadę za tobą – oznajmił szorstkim, nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Avery chwilę zwlekała, wreszcie skinęła głową. Bez słowa wsiadła do wynajętej terenówki i wyjechała na Główną.

Zbliżając się do domu, w którym się wychowała, wstrzymała oddech.

Ojciec starannie wybrał porę: środek nocy, kiedy wszyscy śpią. Wiedział, że minie sporo czasu, zanim ktoś poczuje dym, zobaczy płomienie zaalarmuje kogo trzeba. Musiał użyć ropy, tak orzekli eksperci. Ropa, inaczej niż benzyna, zaczyna się palić, dopiero gdy ma bezpośredni kontakt z ogniem. W przypadku dużo lżejszej benzyny zapalają się opary.

Dopalający się ogień pierwszy zobaczył sąsiad, który wybiegł na poranną przebieżkę. Uznawszy, że ojciec śpi, próbował go obudzić. Kiedy nikt nie odpowiadał na dobijanie się do drzwi, wezwał straż pożarną. Ze strażakami przyjechał biegły. Zaraz potem wezwano koronera, który powiadomił departament policji w Cypress Springs. Szczątki ojca zidentyfikowano na podstawie uzębienia.

Ani autopsja, ani dochodzenie nie nasuwały żadnych podejrzeń co do okoliczności śmierci. Nikt też nie potrafił wskazać ewentualnego motywu zbrodni. Morderstwo, nawet jako jedna z hipotez, nie wchodziło rachubę. Doktor Phillip Chauvin był powszechnie szanowanym człowiekiem, cenionym i lubianym lekarzem.

Przyczyna zgonu: samobójstwo. Tak brzmiało oficjalne orzeczenie departamentu policji.

Żadnego listu. Słowa pożegnania.

Jak mogłeś to zrobić, tato? Dlaczego?

Avery skręciła na podjazd domu rodziców.

Pierwsze, co rzuciło się jej w oczy, to od dawna niestrzyżony trawnik, wybujałe chwasty, nadto rozrośnięte krzewy, których nikt od wielu miesięcy nie przycinał.

Azalie, trochę za wcześnie, już w pąkach, powinny niedługo obsypać się kwiatami. Wtedy wokół domu rozjaśni się wszystkimi odcieniami różu, od zimnego, prawie białego, po ciepły, intensywny, prawie czerwony.

Ojciec kochał swój ogród. Spędzał tu całe weekendy, pielęgnował go i upiększał, chuchał i dmuchał na każdą roślinę. Teraz ten ukochany ogród sprawiał wrażenie, jakby od dawna nikt się nim nie zajmował.

Ojciec zmarł raptem przed dwoma dniami, a zatem… Avery zasępiła się.

Jeszcze jeden dowód, w jak głębokiej musiał być depresji. A ona, ukochana i troskliwa córeczka, nic nie wiedziała, nic nie dostrzegła, nie czuła, nie domyślała się nawet.

Dlaczego? Przecież prawie codziennie rozmawiali przez telefon.

Matt podjechał pod dom i zatrzymał się tuż za jej terenówką. Wtedy Avery, wziąwszy głęboki oddech, wysiadła z samochodu.

– Na pewno jesteś gotowa? – upewnił się jeszcze, kiedy stanął koło niej.

– A mam jakiś wybór?

Oboje doskonale wiedzieli, że nie ma.

Ruszyli zakolem podjazdu w stronę wolnostojącego garażu na tyłach domu.

Już z daleka czuło się wyraźną woń pogorzeliska, swąd zwęglonego drewna… ale też, tak się przynajmniej wydawało Avery, mdlący zapach spalonych kości, spalonego ciała.

Skręcili za węgieł i wtedy zobaczyła osmalone drzwi garażu: wielką, ciemną, nieregularną plamę na gładkiej powierzchni.

– W środku wygląda znacznie gorzej – powiedział Matt. – Wnętrze jest prawie zupełnie wypalone. Dziw, że garaż się nie zawalił.

W pewnym momencie swojej dziennikarskiej kariery Avery, a mieszkała wtedy w Chicago i pracowała dla „Chicago Tribune”, miała przygotować materiał o serii pożarów, które przeszły przez miasto i jego okolice. Właściwie nie były to pożary w zwykłym tego słowa znaczeniu, lecz umyślne podpalenia. Sprawca, syn strażaka, chciał się w ten sposób zemścić na ojcu, że ten wyrzucił go z domu. Porachunki między napędzanym poczuciem krzywdy psychopatą a wyposażonym w twardy charakter tatusiem kosztowały życie sześcioro niewinnych ludzi, w tym dziecko. Tyle Bogu ducha winnych osób poniosło śmierć, zanim policja ujęła podpalacza.

Tamta sprawa dała Avery pewne wyobrażenie, jak straszna jest śmierć w płomieniach. Dlatego teraz, kiedy stanęli przed garażem, musiała zebrać wszystkie siły i uzbroić się w odporność, by znieść to, co miała za chwilę zobaczyć.

Matt wprowadził ją do środka bocznymi drzwiami. Tu, oczywiście, swąd pogorzeliska był nieporównanie bardziej intensywny, dojmujący. Z całą mocą uderzał w nozdrza, dławił w gardle, wżerał się w skórę.

Ostatnie minuty życia ojca… Jak strasznie musiał krzyczeć, kiedy ciało ogarnęły trawiące płomienie. Rozdzierający krzyk, buzujący ogień, skwierczenie żywego mięsa…

Ciemna, wypalona plama na betonowej posadzce.

Tu zginął.

Spłonął żywcem.

Avery zasłoniła usta dłonią.

To samobójstwo nie było tylko aktem rozpaczy, ale i nienawiści do samego siebie.

Zaczęła drżeć. W głowie się jej kręciło, kolana zrobiły się miękkie. Odwróciła się i wybiegła do ogrodu.

Zgięta wpół walczyła z nudnościami, próbowała zapanować nad sobą, nad własnymi reakcjami.

Nie rozsypać się, nie rozpaść, powtarzała sobie. Spokojnie, tylko spokojnie, Avery.

Poczuła na ramieniu dłoń Matta.

Zacisnęła powieki.

– Jak on mógł to zrobić, Matt? – Otworzyła oczy, odwróciła głowę. – Nie dość, że odebrał sobie życie, to jeszcze… w taki sposób? On… Musiał… musiał strasznie cierpieć.

– Nie wiem, co powiedzieć – powiedział łagodnym, pełnym współczucia tonem. – Po prostu nie wiem. Chciałbym znać odpowiedź na twoje pytanie, ale sam je sobie zadaję.

Avery wyprostowała się, jeszcze pełna żalu i gniewu, niepogodzona z tym, co się stało.

– Ojciec kochał życic. Cenił je. Był lekarzem, na litość boską. Jeśli tylko mógł, ratował ludzi przed śmiercią, starał się przywracać im zdrowie. – Ponieważ Matt nie odezwał się słowem, mówiła dalej coraz bardziej porywczo: – Był dumny z wyboru, jakiego dokonał. Dumny z własnej drogi. Człowiek, który to zrobił – wskazała głową w stronę garażu – musiał nienawidzić siebie. To nie mój ojciec. On tego nie mógł zrobić, Matt – powtórzyła z desperackim uporem.

– Avery, ty… – Ledwie zaczął mówić, natychmiast zamilkł i odwrócił wzrok.

– Co ja? Powiedz, Matt.

– Rzadko się z nim ostatnio widywałaś. – Musiał dostrzec, jaki efekt wywołały jego słowa, bo chwycił Avery za ręce i uścisnął mocno. – Twój tata bardzo się zmienił. Nie był tym samym człowiekiem co dawniej. Zamknął się w sobie. Całymi dniami nie wychodził z domu, a kiedy już się pokazał w miasteczku, z nikim nie rozmawiał, do nikogo się nie odzywał. Gdy dostrzegał znajomą twarz, przechodził na drugą stronę ulicy.

A ona o niczym nie wiedziała. Jak to możliwe? Jak mogła być taka ślepa, głucha?

– Kiedy…? – wykrztusiła z trudem. – Matt, kiedy się to zaczęło?

– Mniej więcej wtedy, kiedy zrezygnował z prowadzenia praktyki.

Wkrótce po śmierci matki.

– Dlaczego nikt do mnie nie zadzwonił? Dlaczego nie… – Zamilkła, przygryzła wargę.

– To nie stało się z dnia na dzień. Początkowo myśleliśmy, że potrzebuje czasu, by dojść do siebie po śmierci twojej matki. Że chce być sam. Dopiero ostatnio ludzie zaczęli dostrzegać, że coś jest nie tak.

Omiotła spojrzeniem zaniedbany ogród, widomy dowód stanu ojca.

– Przykro mi, Avery. Wszystkim jest przykro i ciężko.

Odwróciła się od Matta, powstrzymując łzy, walcząc, ciągle walcząc z bezsilną wściekłością. Przegrała potyczkę.

– Jezu, Avery…

Matt podszedł do niej, objął, przytulił do piersi. Avery nie opierała się. Ukryła twarz na jego ramieniu i rozszlochała się jak dziecko.