Выбрать главу

Niepotrzebnie dzwonił jeszcze raz do księdza. To wina Sharon. Powinien był wczoraj ją udusić. Przypomniał sobie, co czuł, zaciskając ręce na jej szyi. Żadnej innej nie dotykał rękami, jedynie zawiązywał i zaciskał im chustki lub paski. Ale ona! Jego dłonie paliła żądza, by chwycić Sharon za gardło. Ona wszystko zepsuła. Oszukała go, udając, że go kocha. Nawet tam, w telewizji, zachowywała się, jakby go pragnęła, jakby chciała, aby ją zabrał. A wczoraj objęła go i próbowała zabrać rewolwer. Była niedobra, najgorsza z nich wszystkich, ze wszystkich tych kobiet w sierocińcach, wychowawczyń w poprawczakach, wszystkich, które go odpychały, kiedy próbował je pocałować, i mówiły: „Przestań! Nie rób tego!”. Nie powinien był zabierać Sharon do tego pokoju. Gdyby zabrał tylko chłopca, cały plan by się powiódł. Zmusiła go, aby ją zabrał, a teraz forsa przepadła. Wiedzieli, kim jest, musiał się gdzieś ukryć.

Ale najpierw ją zabije. W tej chwili zaczynają pewnie ewakuować dworce i lotniska. Nie tak szybko pomyślą o tamtym pomieszczeniu. Bomba była dla niej za dobra. Musi zobaczyć go nad sobą, poczuć na gardle jego ręce. A on będzie patrzeć z góry, jak Sharon umiera. Powie jej, co zamierza zrobić, i usłyszy, jak go błaga, by tego nie robił, a potem zaciśnie dłonie.

Przymknął oczy i głośno przełknął ślinę, pokonując nagłą suchość w ustach. Dreszcz rozkoszy pokrył gęsią skórką wilgotne od potu ciało Foxy’ego.

Potrzebował jedynie czterech lub pięciu minut na dworcu. Jeśli znajdzie się w pokoju przed jedenastą dwadzieścia siedem, będzie miał dość czasu. Ucieknie tunelem pod Park Avenue.

Mimo że nie ma przy sobie magnetofonu, będzie pamiętał dźwięki, jakie wyda Sharon. Chce pamiętać. Będzie zasypiał, przypominając sobie, jak brzmiał jej głos, gdy umierała.

Chłopiec. Po prostu go tam zostawi. Niech bomba się nim zaopiekuje. Nim, wszystkimi śmierdzącymi glinami i wszystkimi tymi ludźmi, którzy nie zdążą się stamtąd wydostać. Nawet nie wiedzą, co ich czeka.

Było dopiero dziesięć po jedenastej. Wjeżdżali tunelem do śródmieścia. Ten chłopiec był dobrym kierowcą. Jeszcze dziesięć lub piętnaście minut i będą na Czterdziestej Drugiej. Foxy miał mnóstwo czasu. Mnóstwo czasu dla Sharon. Taksówka zatrzymała się gwałtownie w połowie tunelu. Przerwał swoje rozmyślania.

– O co chodzi? – spytał.

Taksówkarz wzruszył ramionami.

– Przykro mi, proszę pana. Tam stoi zepsuta ciężarówka. Wygląda na to, że rozsypał się ładunek. Obydwa pasy są zablokowane. Ale to nie powinno długo potrwać. Niech się pan nie martwi. Dowiozę pana na czas.

Foxy czekał, szalejąc z niecierpliwości, aby dobrać się do Sharon. Ręce paliły go tak, jakby trzymał je w ogniu. Chciał wysiąść i przejść resztę drogi pieszo, ale odrzucił ten pomysł. Gliniarze z posterunku w tunelu z pewnością by go zatrzymali.

Było siedemnaście minut po jedenastej, gdy wolno wyjechali z tunelu i skręcili na północ. Na Czterdziestej ruch zaczynał się zagęszczać.

– Jest jakieś zamieszanie. Skręcę na zachód i pojadę na skróty – powiedział taksówkarz.

Na Trzeciej Alei utknęli w korku. Nieruchome samochody blokowały skrzyżowanie, klaksony trąbiły wściekle. Rozzłoszczeni przechodnie próbowali przeciskać się wśród samochodów.

– Panie, coś się dzieje – odezwał się znów taksówkarz. – Wygląda na to, że jakieś ulice są pozamykane. Niech pan poczeka, włączę radio. Może to znowu zamach bombowy.

Prawdopodobnie opróżniali dworzec. Foxy rzucił kierowcy dwudziestodolarowy banknot, otworzył drzwi i wślizgnął się między samochody.

Zobaczył ich na Czterdziestej Drugiej. Gliny. Wszędzie gliny. Czterdziesta Druga zamknięta dla ruchu. Szedł przed siebie, z mozołem torując sobie drogę. Bomba. Bomba. Zatrzymał się. Ludzie mówili o bombie podłożonej na stacji. Czy znaleźli Sharon i chłopca? Ta myśl wywołała w nim falę wściekłości, Roztrącając ludzi, przepychał się przez tłum.

– Poczekaj, kolego. Nie możesz iść dalej. – Masywnie zbudowany, młody policjant poklepał Foxy’ego po ramieniu, kiedy chciał przejść przez Trzecią Aleję.

– O co chodzi? – zapytał. Musiał wiedzieć, co się stało.

– Mamy nadzieję, że o nic, proszę pana. Ale była telefoniczna wiadomość o bombie. Musimy zachować wszelkie środki ostrożności.

Telefoniczna! Jego telefon do księdza! Wiadomość! To znaczy, że nie znaleźli bomby. W porządku. Poczuł, jak roznosi go podniecenie. Palce i dłonie ścierpły mu tak jak zawsze, gdy zbliżał się do dziewczyny, i wiedział, że nic go nie powstrzyma od tego, co chce zrobić. Spokojnym głosem i z zatroskanym wyrazem twarzy powiedział do policjanta:

– Jestem chirurgiem. Chcę pomóc w pogotowiu medycznym, gdyby było to potrzebne.

– O, przepraszam, doktorze. Proszę przejść.

Foxy biegł Czterdziestą Drugą, trzymając się blisko zabudowań. Następny gliniarz może go wylegitymować. Ludzie wylewali się strumieniem z budynków biurowych i sklepów, popędzani przez policję, używającą do tej akcji megafonów.

– Proszę poruszać się szybko, ale nie wpadać w panikę. Idźcie do Trzeciej lub Piątej Alei. Dokładne stosowanie się do poleceń może uratować wam życie…

Dokładnie dwadzieścia sześć minut po jedenastej Foxy, przepychając się przez oszołomiony i przerażony tłum, dopadł głównego wejścia na dworzec. Drzwi były zaklinowane w pozycji otwartej, żeby usprawnić ewakuację. Starszy policjant stał po lewej stronie, pilnując bocznego wejścia. Foxy próbował przemknąć obok niego, ale ten chwycił go za ramię.

– Hej, nie może pan tam wejść – upomniał go.

– Jestem dworcowym mechanikiem – powiedział sucho Foxy. – Wezwano mnie.

– Spóźnił się pan. Saperzy zaraz będą wychodzić.

– Wezwano mnie – powtórzył Foxy.

– Rób pan, co chcesz. – Policjant puścił jego ramię.

Opuszczony kiosk przy drzwiach obłożony był porannymi gazetami. Foxy dostrzegł wielki, czarny nagłówek: PORWANIE. To było o nim, o tym, co zrobił… on, Lis.

Przebiegł obok kiosku i zajrzał do głównego holu. Policjanci przeszukiwali teren wokół kas biletowych i budek telefonicznych. Pewnie było ich znacznie więcej, rozsianych po całej stacji. Ale Foxy ich przechytrzył! Wszystkich!

Niewielka grupka ludzi stała skupiona przy stanowisku informacyjnym. Wysoki mężczyzna o szerokich ramionach i jasnych włosach, z rękami wciśniętymi w kieszenie spodni, potrząsał głową. Steve Peterson! To był Steve Peterson! Wstrzymując oddech, Foxy pobiegł w kierunku schodów, prowadzących w dół.

Teraz potrzebował już tylko minuty. Palce drżały i paliły. Zginał je i prostował, zbiegając po schodach. Tylko kciuki sterczały sztywno. Biegł przez dolny hol, przez nikogo niezatrzymywany, po czym zniknął na schodach prowadzących na peron.

48

Wiadomość o telefonie Foxy’ego dotarła do Hugh i Steve’a, gdy helikopter minął most Triborough.

– Główne centrum przewozowe… Miasto Nowy Jork – rzucił Hugh do słuchawki. – Chryste! To oznacza obydwa lotniska i obydwa dworce: Pensylwania i Grand Central. Czy zaczęliście już ewakuację?

Steve słuchał przygarbiony, splatając i rozplatając dłonie. Lotnisko Kennedy’ego! Lotnisko LaGuardia! Dworzec autobusowy przy kapitanacie portu zajmował olbrzymią powierzchnię, ten przy moście był chyba jeszcze większy. Sharon… Neil… Och, Boże, nie ma nadziei… „Niech lis zbuduje swe gniazdo w twoim sercu…”.

Hugh odłożył słuchawkę.

– Nie może pan tego popchać trochę szybciej? – ponaglił pilota.

– Wiatr wieje coraz mocniej – wyjaśnił mężczyzna. – Spróbuję lecieć niżej.