Выбрать главу

— Och, ona!

Markow usiadł na łóżku, a jego naga skóra natychmiast zareagowała na panujący w pokoju chłód.

— Ona jest moją żoną, drogie dziecko, a to mieszkanie należy w zasadzie bardziej do niej niż do mnie. Czy sądzisz, że zwykły profesor lingwistyki na uniwersytecie dostałby takie eleganckie mieszkanie? I w takiej eleganckiej dzielnicy?

Dziewczyna wstała z łóżka i naga podreptała bez słowa do łazienki. Markow, obserwując ją, zauważył, że jak na jego gust, miała za grube uda i była za szeroka w biodrach. Nie zdał sobie jakoś z tego sprawy, gdy szli razem do łóżka.

Z westchnieniem podniósł się z łóżka i zdjął z niego bieliznę pościelową. Trzymał dwa komplety prześcieradeł i poszew; jeden — do współżycia małżeńskiego, drugi — do przygodnych igraszek. Jego żona miała bardzo wyostrzony zmysł węchu i pod wieloma względami była pedantką.

Nadia pojawiła się w drzwiach łazienki. Wciągała na siebie watowane spodnie i wpychała za pas bluzkę.

— Gdzie pracuje ta twoja żona, że zasłużyła sobie na takie luksusowe mieszkanie? Prywatna łazienka, tylko dla was dwojga! — W jej głosie zabrzmiał niemal wyrzut.

— Pracuje na Kremlu — odparł. — Jest sekretarką jednego z komisarzy.

Oczy dziewczyny rozszerzyły się.

— Ach, tak. Teraz rozumiem. Nic dziwnego, że traktują ją tak dobrze.

Markow pokiwał głową i sięgnął po swe ubranie.

— Tak. W naszym postępowym społeczeństwie komisarze pracują tak ciężko i dają tyle z siebie ludziom, że nawet ich sekretarki mieszkają jak… jak my wszyscy będziemy mieszkać, gdy na całym świecie zapanuje prawdziwy komunizm.

Skinęła głową, nie dostrzegłszy ironii w jego słowach. Włożył szybko ubranie i poprowadził ją przez niewielki pokój gościnny ku drzwiom wyjściowym.

— To jest naprawdę wspaniały sposób nauki angielskiego — powiedziała — ale obawiam się, że będę potrzebowała wielu lekcji.

Markow poklepał ją po ramieniu.

— Zobaczymy… zobaczymy… Tymczasem dobrze będzie, jeśli przyłożysz się do zwykłych lekcji i będziesz spędzała więcej czasu z taśmami w laboratorium językowym.

— Och tak! Na pewno — rzekła poważnie. — Dziękuję ci, profesorze.

Pochylił się, by ją pocałować w usta, po czym szybko wyprowadził ją na słabo oświetloną klatkę schodową.

Gdy ucichły jej kroki, zamknął drzwi i na chwilę oparł się o nie plecami. Jestem beznadziejny — pomyślał. — Człowiek ma już czterdzieści pięć lat, a wciąż mu w głowie dziecinne igraszki.

Ale zaraz na jego twarzy pojawił się uśmiech.

— Właściwie czemuż by nie? — mruknął. — Przecież to jest bardzo przyjemne.

Miał sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i smukłą sylwetkę. Jego nogi były długie i mocne, a ręce wykonywały harmonijne ruchy wzdłuż bioder, gdy szedł. Rudawe włosy zaczynały mu się już przerzedzać, zaś jego broda była niemal zupełnie siwa. Jednakże jego twarz wciąż była pozbawiona zmarszczek i niemal chłopięca. Niebieskie oczy rzucały iskry blasku, a pełne wargi często składały się w uśmiechu.

Gdy mówił podczas wykładu na uniwersytecie, jego głos brzmiał czysto i donośnie. Markow nie potrzebował mikrofonu, aby być słyszanym nawet w najodleglejszym końcu auli. A gdy śpiewał, co zdarzało się na skromnych, choć obficie zakrapianych wódką przyjęciach, jego baryton zwracał na siebie uwagę swą przyjemną barwą.

Gwałtownie odsunął się od drzwi, o które stał oparty, i pośpieszył do sypialni, by dokończyć wymiany bielizny. Niebawem brudne prześcieradło i poszwy znajdowały się już w specjalnej walizce, leżącej za jego biurkiem. Raz w tygodniu prał brudną bieliznę w automatycznej pralce, w suterenie klubu studenta na uniwersytecie. Było to dobre miejsce do poznawania dziewczyn, które nie uczęszczały na jego wykłady.

Wyszorował się gruntownie, włożył ciężki włochaty szlafrok i włączywszy elektryczny grzejnik, usadowił się w swym ulubionym fotelu, w pokoju gościnnym. Właśnie sięgał po leżącą na stoliku książkę i wkładał okulary, których używał do czytania, gdy usłyszał szczęk klucza Marii w zamku frontowych drzwi.

Maria Pawłowna Markowa była nieco starsza od swego męża. Pochodziła z chłopskiej rodziny i była z tego bardzo dumna. Jej wygląd też coś zresztą mówił o jej rodowodzie: niska, przysadzista, o nieufnych brązowych oczach i włosach tej samej barwy co futerko myszy polnej, przyciętych krótko, bez jakiegokolwiek fryzu. Ani teraz, ani nigdy przedtem nie była pięknością. Nie była też sekretarką żadnego komisarza.

Gdy Markow ją poznał przed ćwierćwieczem, był studentem językoznawstwa na uniwersytecie, zaś ona umundurowaną strażniczką, świeżo zwolnioną z Armii Czerwonej. Ona była ambitna, a on wybitnie zdolny.

Ich związek przynosił im obojgu duże korzyści. On myślał, że małżeństwo spowoduje rozkwit miłości i doznał szoku, gdy się przekonał, iż był w błędzie. Ona zaś szybko pogodziła się z faktem, że on ma jakieś „swoje sprawy”, jak to eufemistycznie określał swe romanse. Marii potrzebna była jedynie jego inteligencja w realizacji jej własnych celów, związanych z pracą, jaką wykonywała dla rządu.

Ich umowa sprawdzała się znakomicie. Maria została zwerbowana do KGB i z biegiem lat awansowała do stopnia majora. Teraz pełniła służbę w elitarnej jednostce wywiadu, przeznaczonej do łamania kodów, rozszyfrowywania tajnych informacji. Z tego, co o niej wiedział jej małżonek, Maria nigdy nikogo nie aresztowała, nigdy nie przesłuchiwała więźniów, nigdy nie brała udziału w torturowaniu i mordach, o których skrycie szeptano, gdy była mowa o służbie bezpieczeństwa.

Markow był teraz profesorem na tym samym uniwersytecie, na którym niegdyś studiował. Jego droga naukowa nie wyróżniała się niczym szczególnym, poza jedną rzeczą, a mianowicie jego fascynacją kodami, kryptologią i egzotycznymi językami. Publikował niekiedy artykuły, w których zastanawiał się, jakim językiem posłużyliby się kosmici, gdyby zechcieli kiedyś nawiązać kontakt z ludźmi. Napisał nawet niewielką książkę na temat możliwych języków pozaziemskich i została ona wydana przez jedno z państwowych wydawnictw. Markow nigdy się nie zastanawiał, czy zaszedłby tak wysoko bez Marii, chyba że wówczas, w środku nocy, gdy ona była jeszcze wciąż w swym biurze, a on akurat nie miał żadnej dziewczyny, żeby się z nią przespać.

— Czy nie jest ci zimno w tym szlafroku? — spytała Maria, gdy już zamknęła za sobą drzwi i rzuciła na podłogę swą ciężką torbę, którą nosiła przewieszoną przez ramię.

— Nie — odparł Markow, przyglądając się jej znad okularów. — W każdym razie nie teraz, gdy ty jesteś tutaj.

Uśmiechnęła się kwaśno.

— Znów prowadziłeś ćwiczenia ze studentkami? — Ona również wiedziała, jak posługiwać się eufemizmami.

Wzruszył ramionami. To nie był jej interes. Ponadto, nawet jeśli wiedziała o wszystkim, zawsze wpadała w gniew, gdy mówił o tym otwarcie. „Dziwna kobieta” — myślał w zadumie. A można było mieć nadzieję, że z czasem przyzwyczai się do takiej sytuacji. Wyraziła przecież kiedyś zgodę na takie właśnie ich stosunki.

— Dlaczego musisz pracować o tak późnej porze? — zapytał, nie wstając ze swego fotela.

Wiedział, że mu nie odpowie na to pytanie. Że jej nie wolno. Większość tego, czym się zajmowała, była objęta ścisłą tajemnicą i nie mogła o tym rozmawiać nawet z mężem. Jednakże raz na jakiś czas, gdy zupełnie utknęła na jakimś kodzie czy tłumaczeniu, pozwalała mu, by spróbował swych sił. Często zawodził, ale parę razy udało mu się uczynić z niej Bohaterkę Związku Radzieckiego.