Выбрать главу

Wziął od Tulipanowa „Raport policyjny” i zaczął czytać podkreślone fragmenty.

– Hmm. We wszystkich pogłoskach występuje „błogosławiony młodzianek o czystym obliczu, złotowłosy i w koszuli śnieżnej białości”. Widział kto kiedy, żeby jurodiwy miał czystą twarz i koszulę śnieżnej białości? I patrz pan, tu jeszcze piszą: „Ze względu na wyjątkową precyzję opisu, sprzeczną ze zwykłymi czczymi wymysłami, trudno uznać tę pogłoskę za zwykły wytwór fantazji”. Wie pan co, Tulipanow, proszę się zwrócić do Swierczyńskiego o dwóch, trzech agentów i wziąć pod dyskretną obserwację dom Jeropkina i jego samego. Powodów niech pan nie podaje, wystarczy powiedzieć, że to z polecenia jego ekscelencji. Walet, nie Walet, ale podejrzewam tu jakąś sprytną intrygę. Zbadamy te boskie cuda.

Ostatnie słowa radca dworu wymówił w tonacji zdecydowanie majorowej. Wiadomość o czarodziejskim czarnym ptaku podziałała na Erasta Pietrowicza w cudowny sposób. Zgasił cygaro, przeciągnął się energicznie, a kiedy Masa wniósł tacę z utensyliami do kawy, powiedział:

– Kawy nalej tylko Tulipanowowi. Dawno już nie ćwiczyliśmy walki na miecze.

Japończyk cały się rozpromienił, rąbnął tacą o biurko, tak że poleciały czarne bryzgi, i na łeb na szyję wypadł z gabinetu.

Pięć minut później Anisij stał przy oknie i z mimowolnym dreszczem obserwował, jak po dziedzińcu, skradając się na ugiętych nogach niby drapieżnicy, drepczą w śniegu dwie nagie postacie jedynie w przepaskach na biodrach. Radca dworu był zgrabny i muskularny, Masa nabity jak beczułka, ale bez grama tłuszczu. Każdy z walczących trzymał w rękach gruby bambusowy kij z kolistą gardą na rękojeści. Zabić czymś takim oczywiście się nie da, ale poranić można, i to dotkliwie.

Masa wyciągnął przed siebie ręce, kierując „miecz” w górę, straszliwie ryknął i skoczył do przodu. Głośny stuk drewna o drewno i przeciwnicy znów zaczęli krążyć po śniegu. Brrr – wzdrygnął się Anisij i pociągnął łyk gorącej kawy.

Szef rzucił się na małego Japończyka i stuk kijów zlał się w jeden nieustający trzask, a migotały one tak szybko, że Tulipanowowi zaćmiło się w oczach.

Walka nie trwała jednak długo. Masa padł tyłkiem w śnieg i chwycił się za ciemię, a Fandorin stał nad nim, rozcierając stłuczone ramię.

– Ej, Tulipanow! – krzyknął wesoło, oglądając się na okna oficyny. – Nie chcesz się pan p-przyłączyć? Nauczę pana japońskiego fechtunku!

O nie – pomyślał Anisij, chowając się za kotarą. Może innym razem.

– Nie chce pan? – Erast Pietrowicz zaczerpnął garść śniegu i z wyraźną przyjemnością zaczął go rozcierać na płaskim brzuchu. – No, to ruszaj pan do roboty! Dość już tego próżniactwa!

A to dobre! Zupełnie jakby to Tulipanow przesiedział dwa dni w szlafroku!

Jego Jaśniewielmożność

Pan Fandorin

26 lutego, drugi dzień obserwacji

Przepraszam za brzydkie, pismo, ale piszę ołówkiem na plecach agenta Fiodorowa. Meldunek dostarczy agent Sidorczuk, a trzeciego, Lacisa, zostawiłem na posterunku w saniach na wypadek nagłego wyjazdu obserwowanego.

Z obserwowanym obiektem dzieje, się coś dziwnego.

W kantorze nie był ani wczoraj, ani dzisiaj. Kucharz zapodaje, że od wczorajszego ranka w domu mieszka błogosławiony młodzianek Paisij. Je dużo czekolady, mówi, że to wolno, że czekolada jest postna. Dziś rano, jeszcze przed świtem, obiekt pojechał gdzieś saniami w towarzystwie Paisija i trzech służących. Na Jakimiance oderwał się od nas i pognał w stronę rogatki Kałuskiej – ma bardzo rączą trojkę. Gdzie był, nie wiadomo. Wrócił po siódmej, ze starym miedzianym garnkiem, który niósł sam na wyciągniętych rękach. Wyglądało na to, że ciężar jest spory. Obiekt robił wrażenie zdenerwowanego i nawet przestraszonego. Wedle informacji, uzyskanych od kucharza, jeść nie chciał, tylko zamknął się w sypialni i długo czymś brzęczał. W domu szepcą o jakimś ogromnym skarbie, który pan podobno znalazł. I jeszcze jakieś całkiem niestworzone rzeczy jakoby ukazała, się J. sama Najświętsza Dziewica czy też rozmawiała z nim ikona Matki Bożej.

Od południa obiekt jest tutaj, w cerkwi Matki Boskiej Smoleńskiej. Modli się żarliwie, bije pokłony przed świętym obrazem. Jest z nim młodzianek Paisij. Błogosławiony wygląda dokładnie tak, jak opisano w raporcie. Dodam tylko, że spojrzenie ma żywe, bystre, nie takie jak u jurodiwych. Proszę, przyjechać, szefie, tu się coś szykuje. Zaraz wyprawiam Sidorczuka i wracam do cerkwi na modły pokutne.

Godzina piąta czterdzieści sześć

i pół minuty po południu

A.T.

Erast Pietrowicz pojawił się w świątyni tuż po siódmej, kiedy wielogodzinne modły miały się już ku końcowi. Ramienia zmęczonego ciężką służbą operacyjną Tulipanowa (był w niebieskich binoklach i rudej peruce, żeby z uwagi na ogoloną czaszkę nie wzięto go za Tatara) dotknął śniady Cygan – kędzierzawy, w podbitej futrem kapocie i z kolczykiem w uchu.

– Ano, chłopcze, przekaż światełko boże – powiedział Cygan, a kiedy dotknięty tą poufałością Anisij wziął od niego świeczkę, szepnął głosem Fandorina: – Jeropkina widzę, a gdzie młodzianek?

Tulipanow zamrugał zdumiony. Po chwili przyszedł do siebie i dyskretnie wskazał palcem.

Obiekt klęczał, mamrocząc modlitwy i nieustannie bijąc pokłony. Za nim, również na klęczkach, sterczał czarnobrody mężczyzna o zbójeckim wyglądzie, nie żegnał się jednak i był wyraźnie znudzony, dwa razy nawet ziewnął szeroko, błyskając wspaniałymi białymi zębami. Po prawej ręce Jeropkina, z rękami złożonymi na krzyż i wzniesionymi w górę oczyma, śpiewał coś cieniutko ładny młodzieniec. Miał na sobie białą koszulę, nie tak zresztą śnieżnobiałą, jak powiadano – widać długo jej nie zmieniał. Raz Anisij zauważył, jak błogosławiony padł twarzą na podłogę niby w modlitewnej ekstazie i szybko wsunął sobie do ust czekoladkę. Tulipanow też był strasznie głodny, ale służba jest służbą. Nawet kiedy wyszedł, by napisać notatkę, nie pozwolił sobie kupić na placu pierożka z rybą, choć miał okropną ochotę.

– Czemu przebrał się pan za Cygana? – zapytał szeptem szefa.

– A jak pańskim zdaniem miałbym się przebrać, skoro orzechowa farba jeszcze mi z t-twarzy nie zeszła? Za Murzyna? Murzyn nie ma nic do roboty w cerkwi Matki Boskiej Smoleńskiej.

Erast Pietrowicz popatrzył na Anisija z wyrzutem i nagle bez żadnego jąkania powiedział coś takiego, że biedny Tulipanow aż zdrętwiał.

– Zapomniałem o jednej pańskiej bardzo istotnej wadzie, którą trudno przeobrazić w zaletę. Masz pan słabą pamięć wzrokową. Cóż to, nie widzi pan, że ten błogosławiony to pańska dobra, można nawet powiedzieć, bardzo bliska znajoma?

– Nie! – chwycił się za serce Anisij. – To niemożliwe!

– Niech pan popatrzy na ucho. Uczyłem pana przecież, że uszy każdego człowieka są niepowtarzalne. Widzi pan, taki sam krótki różowy płatek, ten sam kształt – idealny owal, co rzadko się zdarza, i szczegół najbardziej charakterystyczny: lekko wystający przeciwskrawek. To ona, Tulipanow, ona. Gruzińska księżniczka. A więc Walet naprawdę jest jeszcze bardziej bezczelny, niż sądziłem.

Radca dworu pokręcił głową, jakby w zdumieniu nad zagadkowością ludzkiej natury. Potem rzucił krótko, urywanie:

– Najlepszych agentów. Koniecznie Michiejewa, Subbotina, Sejfullina i jeszcze siedmiu. Sześcioro sań i takie konie, żeby trojce Jeropkina nie udało się ich zgubić. Całkowita konspiracja pod hasłem „nieprzyjaciel z każdej strony” – żeby nie tylko obiekt nie zauważył śledzących. Także osoby postronne nie mogą ich dostrzec. Całkiem możliwe, że gdzieś tutaj pęta się sam Walet. Jego twarzy przecież nadal nie znamy, a i uszu nam nie pokazał. Leć pan na Nikicką. Ale już!