Выбрать главу

– Na pewno go rozpoznają.

– I ja w to nie wątpię. Ale to musi potrwać. A przecież warunkiem naszego powodzenia jest wygranie wyścigu z czasem. – Dopóki milicja nie ustali danych personalnych ofiary wypadku, mamy swobodę działania.

– Ale potem mogą się nam dobrać do skóry – na Zygmuncie ta skóra ciągle cierpła.

– Nie kracz! Kiedy już zidentyfikują naszego przyjaciela, i tak go nikt nie posądzi o udział w napadzie. Z oględzin miejsca śmierci i z sekcji zwłok wynika, zresztą zgodnie z prawdą, że to był nieszczęśliwy wypadek. A takich zdarza się w Warszawie sporo każdego miesiąca. Tym torem pójdzie śledztwo.

– Jeżeli zrobią rewizję w domu Strzelczyka, mogą znaleźć jakieś dowody jego udziału w napadzie.

– Nie znajdą, bo my będziemy pierwsi.

– Naprawdę chcesz tam iść?

– To jest konieczne. Zarówno dla naszego bezpieczeństwa, jak i dla znalezienia pieniędzy. Pójdziemy wszyscy. Tadek i ja wejdziemy do mieszkania. Zygmunt zostanie „na świecy”.

– Zgadzam się – potwierdził Tadeusz Majewski.

– To straszne niebezpieczeństwo – Zygmunt starał się powstrzymać kolegów.

– Dla ciebie najmniejsze. Będziesz spokojnie spacerował po ulicy i rozglądał się. Gdyby przyjechała Alicja, dasz nam znać.

– W jaki sposób?

– To ustalimy na miejscu, na Solcu. Przecież nawet nie wiem, jak ten dom wygląda, na jakim piętrze jest kawalerka Kazika i na którą stronę wychodzą okna tego mieszkania. Ale wymyślimy jakiś sposób komunikowania się, aby MO nas nie zaskoczyła, chociaż wątpię, żeby doszło do takiej ewentualności.

– Na pewno nie dojdzie – Tadek podzielał przekonanie dowódcy.

– Boję się.

– Wolna droga – rozzłościł się Doberski. – Mam juz dosyć słuchania tego twojego „boję się. Nikt ci nie broni wycofać się z interesu. Wystarczy, że wyjdziesz z mojego mieszkania i zamkniesz za sobą drzwi. Nie będę cię gonił, a żaden z nas nie będzie miał do ciebie najmniejszej pretensji. Na twojej rezygnacji zarobimy po siedemset tysięcy. Wybieraj, wóz albo przewóz. Idziesz z nami?

Na twarzy Zygmunta Lipienia odbił się wyraz rozpaczliwej walki, jaka toczyła się w nim między strachem a chciwością. Aż spotniał.

– Idę – zadecydował.

– Myślałem – roześmiał się Doberski – że jako dobry kolega zrobisz nam piękny prezent z siedmiuset nalepek. No, ale komu w drogę, temu czas.

Dom na Solcu okazał się dużą, ośmiopiętrową kamienicą. Jeden rzut oka na tablicę z nazwiskami lokatorów przekonał trzech poszukiwaczy skarbów, że mieszkania Kazimierza Strzelczyka znajduje się na szóstym piętrze. Na jaką stronę wychodziły okna tego mieszkania, trudno było zgadnąć. Natomiast klatka schodowa miała wielką szklaną ścianę. Można więc było obserwować ze schodów zarówno wejście do budynku, jak też i spory kawał ulicy. Idealne miejsce obserwacyjne.

– Ty, Zygmunt – rozkazał Doberski – staniesz przy oknie i dajesz baczenie na ulicę. Jeżeli zobaczysz radiowóz, po prostu trzy razy zadzwonisz do drzwi mieszkał na Kazika. Sam możesz spływać.

– To przecież nadzieję się na milicjantów – Zygmunt nie grzeszył odwagą.

– Nie nadziejesz, się, bo nie będą się drapali na szóste piętro, lecz pojadą windą, a ty zejdziesz spokojnie po schodach. O nas się nie martw.

– A my co zrobimy? – zaniepokoił się Tadeusz.

– Przede wszystkim spróbujemy sprawdzić, czy nie jest to fałszywy alarm. Jak znam Zygmunta, to narobi hałasu na widok pojedynczego milicjanta idącego z dziewczyną pod rękę.

– A jeżeli alarm będzie prawdziwy?

– Zawsze zdążymy wyjść z mieszkania, zamknąć je i albo zejść na dół, albo wejść dwa piętra wyżej, tam ściągnąć windę i zjechać nią na dół. Przecież oni nie zrobią blokady domu. Jeżeli w końcu zidentyfikują zwłoki, to znajdą i adres. Zapewne zechcą dostać się do kawalerki Kazika. Będą tym tak zaabsorbowani i tyle im to zabierze czasu, że zdążymy się wycofać. Jasne?

– Jasne! – zgodzili się dwaj wspólnicy.

– No to jedziemy – Andrzej włożył klucz i otworzył, windę.

Pojechali na szóste piętro. Kawalerka Strzelczyka znajdowała się na wprost klatki schodowej. W dwie strony biegł długi korytarz. Z niego wiele drzwi prowadziło do sąsiednich mieszkań.

Andrzej wydobył z kieszeni pęk kluczy. Obejrzał zamki w drzwiach kawalerki i przypatrując się kluczom, starał się ustalić, które z nich pasują do zamka „yale” oraz do zasuwy na dole drzwi. Najłatwiej odgadł klucz do zamka pod klamką. Był okrągły, zakończony gwiazdką. Takie urządzenie zakłada się do zwykłych „cuhałtów”, żeby utrudnić złodziejowi włamanie się do środka.

– To będzie ten i ten długi – powiedział Doberski. – Pilnuj, Zygmunt, a my wchodzimy.

Zasuwa, dała się od razu otworzyć, ale drugi klucz, właśnie do „yale”, nie pasował. Zamek ustąpił dopiero wtedy, kiedy Andrzej wsunął weń inny, płaski klucz, znajdujący się również na kółku wyjętym z kieszeni zmarłego.

Kawalerka Kazimierza Strzelczyka składała się z jednego dość dużego pokoju, malutkiej kuchenki bez okna i równie niewielkiej łazienki. W przedpokoju znajdowała się szafa w ścianie. W pokoju stało biurko, tapczan, dwa fotele, niski stolik i telewizor na wysokich nóżkach. Na ścianie wisiały dwie półki na książki. W mieszkaniu panował pedantyczny, porządek. W kuchni stał mały stół, jedno krzesło i szafka, na której umieszczono niewielką lodówkę. Pod zlewozmywakiem urządzono pomieszczenie na sprzęt kuchenny. W łazience nie było żadnego mebla poza normalnym wyposażeniem tego pomieszczenia.

– Od czego zaczynamy? – zapytał Tadeusz.

– Od kuchni – zadecydował Andrzej. – To nam zajmie parę minut.

W kuchni niczego nie znaleziono, pomimo że Doberski nie tylko odsunął szafkę od ściany, ale nawet zajrzał do mechanizmu lodówki, nie mówiąc już o jej wnętrzu i sprawdzeniu, czy garnki stojące na półce pod zlewozmywakiem są naprawdę puste.

– Tu nic nie ma – stwierdził Tadeusz.

– W łazience także – odpowiedział Andrzej, który i tam zaglądał.

– Chodźmy do jego pokoju.

Ale w pokoju nie znaleziono nie tylko walizki z ogromną sumą pieniędzy, lecz nawet żadnej małej kwoty. Przejrzeli dokładnie biurko. Tam poza różnymi papierami: listami, kwitami i innymi dokumentami, na których, czytanie rewidujący nie tracili czasu, w szufladach leżała bielizna zmarłego, a w tej najszerszej, na środku biurka, kilka dojrzewających pomidorów.

Tapczan wypełniały pościel i walizka. Ale nie ta poszukiwana. Także jej zawartość była zupełnie inna. Zamiast milionów złotych, jakieś łachy. Już nie do noszenia, ale jeszcze je żal wyrzucić.

W szafie w przedpokoju wisiały ubrania i zimowy płaszcz zmarłego. Na małej antresoli worek turystyczny, w nim sportowe buty „pionierki” i spodnie „pumpy”, jakie nosi się najczęściej w górach. Poza tym stało pudło na brudną bieliznę, zresztą prawie puste.

Doberski zajrzał do środka telewizora i zbadał stojące na półkach książki. Tam tez niczego nie znaleziono.

– Nie ma nic – stwierdził Tadeusz.

– Cholera! Gdzie on mógł to schować?

– Przecież w mieszkaniu nie ma żadnej skrytki. Nawet wannę ostukałem.

– Może w piwnicy?

– Chodźmy na dół do piwnicy.